[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla Yattmur istniało tylko jedno możliwe wytłumaczenie: ze światawkroczyli w śmierć.W osłupieniu wtuliła twarz w miękki, włochaty boknajbliższego brzunio  brzucha, dopóki powtarzające się miarowo wstrząsyszczudłaka nie przekonały jej, że nie straciła jeszcze łączności zotoczeniem.Przemówił Gren, trzymając się kurczowo tego, co mu powiedziałsmardz.154  Ten świat jest na stałe zwrócony jedną połową do Słońca.myposuwamy się w głąb nocnej strony, przez terminator.w nieustannąciemność.Zęby mu dzwoniły.Yattmur objęła go, otwierając oczy, by po razpierwszy poszukać wzrokiem jego twarzy, która unosiła się w ciemnościjak widmo.Ale nawet w tym widmie znalazła ukojenie.Gren wziął ją wramiona i przykucnęli razem, dotykając się policzkami.W tej pozycjinabrała dość ciepła i odwagi, by rozejrzeć się chyłkiem dokoła.W swej itrwodze wyobrażała sobie miejsce ogłuszającej pustki, myśląc, że pewniewpadli w jakąś muszlę kosmicznego oceanu wyrzuconą na mityczne plażenieba.Rzeczywistość okazała się mniej frapująca, za to znacznie bardziejprzykra.Bezpośrednio nad nimi pozostało wspomnienie słonecznegoświatła, rozjaśniając padół, w którym się znalezli.Tę poświatę rozszczepiałrzucany przez łapę czarnego olbrzyma cień, rozrastający się coraz bardziejna niebie, i w ów cień właśnie zstępowali.Ich schodzeniu towarzyszyły dudniące odgłosy.Yattmur wyjrzała na dółi zobaczyła, że kroczą przez pokład wijących się robaków.Robaki waliły otyczkowate nogi szczudłaka, który ruszał się teraz z wielką ostrożnością,aby nie stracić równowagi.Połyskując żółtawo w wątłym świetle, robakikłębiły się, stawały dęba i uderzały z furią.Niektóre z nich były tak długie,że aż sięgały miejsca, gdzie przycupnęli ludzie; Yattmur widziałamiseczkowate chwytniki na łbach śmigających na wysokości jej twarzy.Nie potrafiła orzec, czy owe chwytniki są gębami, oczami czy organamipochłaniającymi resztki ciepła, jakie tu pozostały Ale jej jęk grozy wyrwałz letargu Grena, który niemal z radością zabrał się do tępienia potworów,przynajmniej zrozumiałych i namacalnych, rąbiąc podobne do kałamarnicżółte węże wychylające się z mroku.Szczudłak z ich lewej strony również był w tarapatach.O ile mogli sięzorientować w zamazanym obrazie, wkroczył on w obszar wyrośniętych,większych robaków.Tkwił unieruchomiony na tle jasnej połaci terenuleżącego daleko w bok od wzgórza, podczas gdy las bezkostnych paluchówdosłownie gotował się wokół niego.Szczudłak zachwiał się; upadłbezgłośnie, a robaki wytyczyły kres jego długiej wędrówki.Nie dotknięty katastrofą szczudłak niosący ludzi na grzbiecie wciążsunął w dół, był już poza terenem największego skupiska napastników.155 Wrośnięte w ziemię robaki nie mogły ruszyć za nim w pościg.Pozostającw tyle, stawały się coraz krótsze, rzadziej rozrzucone, aż wreszciewystrzelały tylko w pęczkach, które szczudłak wymijał.Odetchnąwszynieco, Gren skorzystał z okazji, by dokładniej zlustrować otoczenie.Yattmur skryła twarz w jego ramionach; zrobiło jej się mdło  nic jużwięcej nie chciała widzieć.Głazy i kamienie zaścielały grubą warstwą grunt pod nogamiszczudłaka.Wszystko to naniosła prastara rzeka, już nie istniejąca, jejdawne koryto znaczyło dno kotliny.Przekroczywszy je, rozpoczęliwspinaczkę na pozbawioną jakiejkolwiek roślinności pochyłość. Umrzyjmy!  zajęczał któryś z brzunio  brzuchów. To zbyt okropneżyć w krainie śmierci.Zrób wszystkie rzeczy takimi samymi, wielkiPasterzu, pozwól nam skorzystać z zarżnięcia swym przytulnym iokrutnym rżnącym mieczem.Daj brzunio  brzucho  ludziom szybkie ikrótkie zarżnięcie, by opuścili ten długi kraj.O, o, o, zimno nas parzy,długie zimno! Zimno!Wypłakiwali chórem swój lęk.Gren pozwolił im się wylamentować.Wreszcie, coraz bardziej znużony ich wrzaskami, które jakże dziwnymechem niosły się przez dolinę, podniósł kij, by im przyłożyć.Yattmur gopowstrzymała. Czyż nie mają powodu do lamentu?  zapytała. Ja bym raczejlamentowała z nimi, niż zabierała się do bicia, jako że niebawem czeka naswspólna śmierć.Zaszliśmy w zaświaty, Gren.Tutaj żyć może tylko śmierć. My może i nie jesteśmy wolni, ale szczudłaki są.Nie podążałyby kuwłasnej śmierci.Stajesz się brzunio  brzuchem, kobieto!Milczała przez chwilę. Potrzeba mi pociechy, nie wymówek  odezwała się ponownie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki