[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Graville, idz no, powiedz temu człowiekowi, że odpowiedzzawiozę sam.Mówiąc te słowa, wziął pod ramię de Giaca, aby go przy sobie zatrzymać i wprowadzić na salę, go-śćmi przepełnion.Cała krew szlachetnego rycerza wzburzyła się i zbiegła mu do serca, gdy poczuł rękęksięcia opartą na swoim ramieniu.Nie słyszał już nic, oczy mu się zaćmiły, w szale wściekłości byłbychciał zabić potężnego pana natychmiast, pośród tego świetnego towarzystwa, przy blasku świateł, po-śród salonów jego własnego mieszkania, ale zdawało mu się, że sztylet jego zrósł się z pochwą! Wszyst-ko kręciło mu się w oczach, pod nogami nie czuł ziemi i był jakby w zaczarowanym ognistym kole, agdy książę po powrocie de Graville a puścił jego ramię, upadł na pobliski fotel, nie mogąc się na nogachutrzymać.Gdy mu przytomność wróciła, spojrzał na bogate zebranie, na stroje pełne złota i drogich ka-mieni, na twarze pełne wesołości i zapomnienia o jutrze, na ludzi bawiących się szalenie i nie pojmują-cych, że pośród nich znajdować się może taki, który nosi piekło w swym łonie.Księcia już nie było w salonie.Jakby sprężyną postawiony na nogi, de Giac zerwał się z miejsca, na które padł przedtem, przebiegłwszystkie komnaty jak szaleniec, z oczyma iskrzącymi się, z czołem zimnym potem zroszonym, pytającwszystkich, czy nie wiedzą, gdzie jest książę Burgundii.Wszyscy odpowiadali, iż dopiero co widzieli księcia, jak przechodził.De Giac zbiegł ze schodów izobaczył z daleka człowieka na koniu, owiniętego w obszerny i ciemny płaszcz.De Giac słyszał tętent konia pędzącego galopem i widział iskry, sypiące się spod jego podków.Pę-dem wbiegł do stajni. Ralff!  wykrzyknął. Do mnie! Ralff! Gdzie jesteś?!106 Wśród wszystkich koni, stojących tam dziesiątkami, jeden zarżał, podniósł głowę i szarpnął się,chcąc zerwać więzy, które go przy żłobie zatrzymywały.Był to piękny koń hiszpańskiej rasy, czystejkrwi.Gęsta grzywa, nieco ciemniejsza, jeżyła mu się na karku, a żyły na nogach nabrzmiały i wyglądałyjak sieć postronków. Chodz, Ralffie!  zawołał Giac, przecinając sztyletem uzdeczkę.Koń uwolniony, pełen radości podskoczył jak młody jelonek.De Giac tupnął nogą i rzucił straszneprzekleństwo.Przelękniony Ralff na głos swego pana stanął jak wryty.De Giac wskoczył mu na siodło,założył uzdę i ubódł go ostrogami, wołając: A teraz pędz, jak wiatr, mój rumaku!Koń pomknął jak błyskawica. Dalej! prędzej! Ralffie! Trzeba go dościnąć!  wołał de Giac do konia swego, jakby szlachetne tozwierzę rozumieć go mogło. Prędzej, prędzej! Jeszcze prędzej!.I Ralff zdawał się pochłaniać przestrzeń, nie dotykając ziemi, jeno w ciągłych skokach wyrzucającpianę nozdrzami i skry oczyma. O! Katarzyno! Katarzyno! Ty, której usta są tak czyste, której wzrok jest tak słodki, a głos takpieszczący, ty tyle zdrady w głębi serca chować umiałaś!.Powłoko anielska szatańskiej duszy! Dziśrano jeszcze, na wyjezdnym, obsypywała mnie pieszczotami i pocałunkami, dziś rano, głaszcząc twojągrzywę, Ralffie, piękną swoją rączką, dziś ci mówiła:  Ralffie! drogi Ralffie! Przynieś mi ukochanegomego jak najprędzej!.O przekleństwo jej! To wszystko była złuda i zdrada!.Prędzej, Ralffie! prę-dzej!.Uderzał konia zaciśniętymi pięściami w to miejsce właśnie, gdzie rano spoczywała ręka pięknejKatarzyny.Rumak, z którego pot się lał strumieniem, zarżał dotknięty ostrogą.Rżenie innego koniaodpowiedziało mu i de Giac dojrzał jezdzca, jak on pędzącego cwałem.Jednym susem Ralff prześcignąłrywala, jak jednym ruchem skrzydeł orzeł prześciga sępa.De Giac poznał księcia.Księciu się zdawało,że jakieś piekielne widmo przemknęło mu przed oczyma.Tak, książę Jan pędził do zamku de Creil.W kilka sekund rumak i jezdziec, który go prześcignął,zniknęli zupełnie w cieniach nocy, a umysł potężnego Burgunda, przepełniony obrazami miłości i na-miętnych pragnień, nie zdołał większej nań zwrócić uwagi.Księciu uśmiechała się myśl, że oto znajdziechwilę spoczynku po walkach politycznych i znojach obozowych. %7łegnajcie mi  mówił sobie  trudy fizyczne i troski moralne! Spocznę teraz na łonie pięknejmojej kochanki, miłość mi czoło owionie! Tylko lwie serca, ludzie żelazni kochać umieją!Nareszcie przybył do wrót zamku.Wszystkie światła były pogaszone, jedno tylko okienko błysz-czało światłem, a za firankami jego widać było cień ludzkiej postaci.Książę przywiązał rumaka do jed-nego z pierścieni u wrót przytwierdzonych, a wziąwszy rożek z kości słoniowej, który mu wisiał na pier-siach, wydobył z niego kilka tonów.Zwiatło w oknie poruszyło się, opuściło komnatę, i przebiegło długiszereg okien, kolejno je oświecając.Po chwili oczekiwania książę usłyszał z drugiej strony muru drobne ilekkie kroki biegnącej po trawie i suchych liściach kobiety.Słodki i świeży głosik szeptem zapytał: Czy to wy, mój książę?! Tak, to ja, nie bój się niczego, piękna moja Kasiu! Otwórz, to ja!Drzwi otworzyły się; młoda kobieta drżała na pół z trwogi, na pół z zimna.Książę zarzucił jej swójpłaszcz na ramiona i przyciągnął ku sobie, zawijając się wraz z nią w jego fałdy.Tak przeszli podwórzewśród ciemności [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki