[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wyglądałam podejrzanie, kręciło się tam wiele osób wokół bramyszpitala, mogłam być czekającą na wypis zatroskaną matką czy żoną.Uplanowałam sobie, jeśli przypadkowo na siebie wpadniemy, że Olgierdmnie do siebie zaprosi, ja będę udawać, że mi śpieszno, ale ostateczniezgodzę się.Przypadek się nie ziścił ani pierwszego dnia, ani przez kilkanastępnych.Brakowało mi już pomysłów, aby tłumaczyć swoją nieobec-ność wieczorną w domu.Raz jeden wzięłam nawet Artura ze sobą, przezgodzinę wałęsałam się po okolicy niczym bezpański pies.Napchałamsyna słodkościami, kupując jego cierpliwość, niestety po trzeciej porcjiwaty cukrowej dostał torsji.Otrzezwiałam, wściekła na siebie ruszyłamw drogę powrotną do domu.Dotknęłam dna.Olgierd nie zadzwonił, jak obiecał, w żaden inny sposób nie dążył doponownego spotkania.Po dwóch tygodniach milczenia było oczywiste,że nie oszalał na moim punkcie.Niby to przyjęłam do wiadomości, jed-nak kolejny tydzień poświęciłam na rozmyślania, co mogło złego sięwydarzyć, że nie ma między nami ciągu dalszego? Może zmarła jegomatka? Zachorował? Ma wycieńczające dyżury w pogotowiu?Nie ma chyba bardziej przykrego widoku niż narzucająca się męż-czyznie kobieta.Nadszedł najwyższy czas sprawdzić, czy Olgierd Aęckiprzyjmuje jeszcze pacjentów w przychodni.Przecież mógł wyjechać naurlop lub zostać oddelegowany na prowincję.Zamówiłam wizytę podpretekstem silnych skurczów żołądka, nie aż tak silnych, aby nie docze-kać poniedziałku, kiedy doktor Aęcki przyjmował po południu.Przy-szłam spózniona na tyle, żeby być ostatnią pacjentką tego dnia.Czeka-łam pod drzwiami ze spuszczoną głową, zapatrzona w zdarty czubekbutów, zniewolona wspomnieniami jednej nocy.Czas płynął, myślami389 zaczęłam się od Waldemara wyprowadzać, pakowałam manatki, zosta-wiałam pożegnalny list, ciągnęłam Artura za rękę.Pielęgniarka wyrwałamnie z transu, zapraszając do gabinetu na kozetkę za parawanem.Kazała mi się położyć i odsłonić brzuch.Olgierd nawet głowy niepodniósł znad papierów, jak weszłam.Coś tam pisał przy biurku, kiedyskończył, podszedł do mnie rozłożonej niczym ryba do filetowania, po-łożył ciepłą dłoń na moim miękkim brzuchu, ale nie spojrzał mi w oczy.Pielęgniarka szurała pantoflami, szukała czegoś w oszklonej szafce,zadawała pytania doktorowi, których sens do mnie nie docierał.Azy misię zbierały pod powiekami, Olgierd dalej na mnie nie patrzył, tylkogdzieś w sufit, odwracał głowę w stronę pielęgniarki, przesuwał dłoń pomoim brzuchu z góry na dół, a potem na boki, lekko uciskał.Ogarnąłmnie całkowity paraliż, jeszcze długo nie mogłam się ruszyć, po tym jakmi kazał wstać i ubrać się.Pielęgniarka wyszła.Nie ruszyłam się z koze-tki, wyprostowana leżałam niczym królowa Bona na katafalku. Co pani jest?  Olgierd zajrzał do mnie zaniepokojony. yle siępani czuje? Bardzo zle  odparłam, ale nie zmieniłam pozycji. Proszę wstać, tak nie można.Uniosłam się lekko na łokciu, żeby mu spojrzeć w oczy.Patrzyłam ztaką nachalnością, że powinien był się stopić, ale na nim to wrażenia niezrobiło.Włożył ręce do kieszeni fartucha, dziarsko wyprostował sylwet-kę, przybierając bardzo oficjalną pozę.Nieprawdopodobne! Niesłycha-ne! Niemożliwe? Ten sam stojący nade mną, usztywniony mężczyznazaledwie trzy tygodnie wcześniej rozkładał mnie na pościeli, szeptałcudowne sprośności, zapewniając każdym ruchem, każdym słowem, żejestem wyjątkowa, jedyna.Taki był czuły, cudownie dbający, rozgarnia-jący chmury na niebie.Teraz zniecierpliwiony marszczył czoło, chciałzażegnać atak histerii, zanim pielęgniarka wróci. Bardzo proszę nie robić tutaj scen.Nie można się tak zachowy-wać, ja tutaj pracuję.Proszę cię. Zmiękł nagle, podając mi płaszcz.No już, raz dwa, wstajemy.390  Spotkamy się jeszcze?  zapytałam, ledwie wydając z siebiedzwięk.Olgierd pomógł mi wstać. Oczywiście.Zadzwonię  zapewnił mnie.Zanim zdążyłam się ucieszyć, wkroczyła pielęgniarka, zepsuła michwilę radości swoim ćwierkaniem.Posłałam jej obrzydliwe spojrzenie,nie zabrałam recepty, jaką mi doktor wypisał, trzasnęłam drzwiami, ażhuknęło mi w głowie.Olgierd nigdy nie zadzwonił.Po roku wyjechał z miasta, przenoszącsię do Kanady, gdzie dołączył do swojej żony i dziecka, o istnieniu któ-rych pojęcia nie miałam.Wiedziała o tym Wandzia, marynarz jej opo-wiedział o żonie Polce z kanadyjskim paszportem, pięknej jak letni pora-nek.Takich słów na opis Olgierdowej właśnie użył.Wandzia mi powtó-rzyła, ale dopiero wiele miesięcy po fakcie.Dlaczego nie wcześniej? Niewiedziała, że oprócz tej nocy  imieninowej jeszcze ciąg dalszy nastąpił?Rozluzniły się wtedy nasze stosunki, jak zawsze, kiedy Wandzia miałanowego adoratora, nie spotykałyśmy się zbyt często.Kiedy już przebola-łam odtrącenie, poszłyśmy na kawę do kawiarni, wysmagałam się, omó-wiłam każdy szczegół tej nieszczęsnej przygody.Wandzia zrewanżowałami się tym samym.Marynarz porzucił ją po sześciu miesiącach inten-sywnej miłości, zużytą do podszewki, ale nie rozkochaną.Moja przyja-ciółka potrafiła zaakceptować dzielnie koleje losu, nie szukała winnych,nawet specjalnie nie pomstowała na kochanka, który nagle postanowiłrozpocząć życie ascety.Doktor Olgierd Aęcki dostał ostatecznie upra-gnioną wizę i wyjechał z Polski, porzucając przychodnię zakładową orazwszystkie kobiety, które zdążył w sobie rozkochać.Ja byłam tylko jednąz nich.Nie odegrałam żadnej znaczącej roli, nie zapadłam mu w pamięćani w serce, przeszedł przeze mnie jak przez szatnię, nawet płaszcza niezdjął.Płakałam za nim jak dziecko, schudłam chyba z pięć kilo od roz-myślania, gorszącej tęsknoty.Kiedy kładłam się spać obok Waldemara,fizyczny ból wciskał mnie w pościel.Waldemar nie garnął się do mnie,więc nie musiałam mu odmawiać ani wymyślać pretekstów, cierpiałamstrasznie.391 Nikt o tej mojej chwili głupoty, ale i szaleństwa nie wie do dziś, na-wet Wandzia całej prawdy nie znała.Dzisiejsi rodzice ubolewają, żeświat jest zepsuty, młodzież rozwiązła, niemoralna, zle wychowana,tymczasem w latach sześćdziesiątych nie chodziły po świecie same tylkoaniołki.Ludzie wtedy też się zdradzali, oszukiwali, mordowali, może wwiększej ciszy, bo nie było kolorowych czasopism i Internetu.Nie jestemdumna ze swojego zachowania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki