[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy był to odgłos kroków, czy też licząca pięćset lat budowla układała się do snu?Wyciągnął rękę i zgasił lampkę przy witrynie.Gabloty pogrążyły się w ciemności.Podkradłsię do sofy i przykucnął za nią.Jego uszu dobiegł kolejny dzwięk.To na pewno były kroki.Bez wątpienia.Ktoś był na korytarzu.Paul schował się głębie, za kanapę i czekał wnadziei, że ktokolwiek to jest, pójdzie sobie dalej.Być może to tylko ktoś ze służby pałacowejodbywał rutynowy obchód zamku.W oświetlonym progu pojawił się cień.Paul zerknął zza sofy.Wayland McKoy mignął w drzwiach.Powinien się domyślić.Na palcach podszedł do drzwi.Olbrzym był zaledwie metr przed nim i zmierzał wkierunku pomieszczenia usytuowanego na końcu korytarza.Wcześniej Loring jedynie wskazał im to miejsce, nazywając je Komnatą Romańską, ale nie zaproponował jejzwiedzenia.- Nie możesz spać? - zapytał Paul szeptem.McKoy obrócił się na pięcie, zaskoczony.- Niech cię szlag trafi, Cutler - wymamrotał cicho.Przestraszyłeś mnie, kutasie.Poszukiwacz skarbów miał na sobie dżinsy oraz sweter wciągany przez głowę.- Zaczynamy myśleć podobnie.To mnie przeraża - powiedział Paul, wskazując bosestopy Waylanda.- Trochę chamstwa dobrze ci zrobi, wielkomiejska papugo.Weszli do pogrążonej w mroku Komnaty Czarownic i rozmawiali szeptem.- Chcesz też pooglądać? - zapytał Paul.- Do cholery z tym.Ale dwa pierdolone miliony.Ten dziadyga wyleciał z tym jakmucha do łajna.- Ciekawe, co on wie?- Nie mam pojęcia.Ale coś się za tym kryje.Kłopot w tym, że ten czeski Luwr pełenjest bzdetów i możemy tego nie odnalezć.- Na dodatek możemy zgubić się w tym labiryncie.Nagle usłyszeli jakiś brzęk w końcu korytarza.Jakby metal uderzał o kamień.Obajwystawili głowy i spojrzeli w lewo.Przyćmiony prostokąt światła rozchodził się z Komnaty Romańskiej na końcukorytarza.- Głosuję za tym, żebyśmy tam poszli i popatrzyli - oznajmił Wayland.- Dlaczego nie? Skoro posunęliśmy się już tak daleko.Poszukiwacz skarbów ruszył przodem po dywanie.Przy otwartych drzwiach KomnatyRomańskiej obydwaj zamarli w bezruchu.- A niech to cholera - wyrwało się Paulowi.Knoll spoglądał przez judasza, jak Paul Cutler zakłada ubranie i wymyka sięchyłkiem.Rachel nie słyszała, jak jej eksmąż wychodził.Spała przykryta kołdrą.Knoll czekałcałe godziny, zanim zdecydował się wykonać pierwszy ruch, dając im wszystkim czas, bywpadli w objęcia Morfeusza.Planował rozpocząć od Cutlerów, potem zająć się McKoyem, ana deser Loringiem oraz Danzer, ostrząc zęby na ostatnią dwójkę i rozkoszując się wwyobrazni ich konaniem.W ten sposób wyrówna rachunki za śmierć Fellnera i Moniki.Aleniespodziewane wyjście prawnika komplikowało sprawę.Z tego, co mówiła Rachel,wynikało, że jej były mąż nie przepadał za ryzykiem.Teraz się okazało, że jednak je lubił, skoro w środku nocy boso przedsięwziął eskapadę.Z pewnością nie poszedł do kuchni, żebycoś przekąsić.Najprawdopodobniej zamierzał powęszyć.Będzie musiał zająć się nim niecopózniej.Bo najpierw Rachel.Podkradł się do przejścia, idąc wzdłuż rzędu nagich żarówek.Odnalazł wyjście i nacisnął sprężynowy mechanizm.Kamienny blok się odsunął iKnoll wszedł do jednej z pustych komnat sypialnych na czwartej kondygnacji.Wyszedł nakorytarz i pospiesznie ruszył do pokoju, w którym spała Rachel Cutler.Wszedł do środka i zaryglował za sobą drzwi.Zbliżając się do renesansowego kominka, zauważył dzwignię blokady udającąfragment pozłacanego gzymsu.Nie wszedł tu sekretnym wejściem, bo nie było takiejpotrzeby, będzie jednak mógł z niego skorzystać, opuszczając komnatę.Zwolnił blokadę i zostawił ukryte drzwi półotwarte.Podszedł cicho do łóżka.Sędzia Cutler pogrążona była w błogim śnie.Szarpnął prawym przedramieniem i odczekał, aż sztylet wsunie mu się w dłoń.- To jest jedno z tych pieprzonych sekretnych wejść - zauważył McKoy.Paul nigdy nie widział czegoś podobnego.W starych filmach i powieściachwystępowały często, ale teraz miał je przed oczyma na żywo.Dziesięć metrów przed nimiprostokąt kamiennego muru obrócił się wokół własnej osi.Jedna z witryn byłaprzymocowana na stałe do ruchomego fragmentu ściany.Otwory po każdej ze stron,szerokości około metra, umożliwiały wejście do nieoświetlonego pomieszczania za ścianą.McKoy ruszył do przodu.- Oszalałeś? - Paul chwycił go za rękę.- Podejmijmy grę, Cutler.Najwidoczniej ktoś nas zaprasza do środka.- Co masz na myśli?- Chodzi mi o to, że nasz gospodarz nie otworzył tego przejścia przypadkiem.Nierozczarujmy go zatem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki