[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ależ nie, tylko obawiałem się ich dawniej i boję się jeszcze teraz.Ale nie przerywaj mi.Nic nie mów, przyjacielu, zaklinam cię, ani słowa, zanim nie usłyszysz i nie zobaczysz tego, co nastąpi.Z Luwru odprowadzę cię do domu.Tam wysłucham twoich uwag i jadę kontynuować moją robotę.Ale — uprzedzam cię — nic mną nie zachwieje.Powiedziałem to dopiero co tym panom u ciebie.W tonie Cinq-Marsa nie było cienia szorstkości, jaką sugerowałyby te słowa.Głos jego był ciepły, spojrzenie łagodne, przyjazne i serdeczne, wyraz twarzy spokojny i zdecydowany.Nic nie znamionowało wysiłku, jaki czynił by się opanować.De Thou zauważył to i jęknął wysiadając z karocy:— O Boże!I wzdychając poszedł za przyjacielem wielkimi schodami Luwru.Gdy wkroczyli do komnaty królewskiej, zaanonsowani przez pokojowców ubranych na czarno, z laskami hebanowymi w ręku, Anna Austriaczka siedziała przed gotowalnią.Byłto stół z czarnego drzewa, inkrustowany szylkretem, perłową macicą i miedzią, co tworzyło mnóstwo wzorów w dość złym guście, ale nadawało wszystkim meblom szczególny majestat, który wzbudza dziś jeszcze podziw.Na środku stołu umieszczono lustro, zaokrąglone u góry, jakie dzisiejsze panie z towarzystwa uznałyby za małe i nędzne.Na stole leżały porozrzucane klejnoty i naszyjniki.Anna Austriaczka siedziała nieruchomo i poważnie, jak na tronie, w głębokim fotelu obitym karmazynowym aksamitem i ozdobionym długą, złotą frędzlą.Dona Stefania i pani de Motteville lekko dotykały z obydwu stron grzebykami jej włosów, jak gdyby pragnąc wykończyć fryzurę, zupełnie zresztą wykończoną, gdyż nawet perły wplecione już były w popielate włosy królowej.Długie sploty miały dziwnie piękny połysk i w dotyku musiały przypominać delikatność i miękkość jedwabiu.Ostre, nieosłonięte światło padało na jej twarz, ale królowa nie obawiała się tego, gdyż ze światłem poranka mogła iść w zawody zdumiewająco biała cera, którą lubiła wystawiać na pokaz.Błękitne oczy z zielonkawym odcieniem były duże, o regularnym rysunku, świeże usta miały trochę wysuniętą, jak zwykle u księżniczek austriackich, dolną wargę, przeciętą lekkim rowkiem jak owoc wiśni, co można zauważyć na wszystkich ówczesnych portretach.Wydaje się, że malarze wzięli sobie za cel naśladowanie ust królowej może po to, by się przypochlebić damom dworu, które chciały być podobne do swej pani.Czarny strój, przyjęty wówczas na dworze, o fasonie ustalonym przez specjalny edykt, uwydatniał jeszcze bardziej białe jak marmur ręce odsłonięte do łokci i ozdobione pianą koronek wypływających z szerokich rękawów.Z uszu zwisały duże perły, a pęk jeszcze większych, przypiętych do gorsu, łączył się z paskiem.Tak wyglądała wówczas królowa.U jej stóp, na dwóch aksamitnych poduszkach, czteroletnie dziecko bawiło się, rozbijając małą armatkę: był to delfin, późniejszy Ludwik XIV.Z boku, po prawej ręce, siedziała na taboreciku księżniczka Maria mantuańska, za królową zaś stały księżna de Guéménée, księżna de Chevreuse i panna de Montbazon, panny de Guise, de Rohan i de Vendôme, wszystkie piękne, a przynajmniej olśniewająco młode.We wnęce okna, z kapeluszem pod pachą, stał Monsieur i ściszonym głosem rozmawiał z wysokim, dość korpulentnym mężczyzną o czerwonej twarzy i nieruchomym, śmiałym spojrzeniu: był to książę de Bouillon.Jakiś oficer w wieku około dwudziestu pięciu lat, smukły, o przyjemnych rysach wręczył właśnie księciu papiery, a ten coś mu na ten temat tłumaczył.Pan de Thou, po złożeniu ukłonu królowej, która powiedziała do niego kilka słów, podszedł do księżnej de Guéménée i zacząłrozmawiać półgłosem z serdeczną poufałością.Ale podczas tej rozmowy prowadzonej na boku — baczny na wszystko, co miało związek z jego przyjacielem, i obawiając się w głębi ducha, czy aby jego los nie został złożony w ręce mniej godne, niżby tego pragnął — przyglądał się księżniczce Marii z badawczą uwagą, wnikliwym okiem matki oceniającej młodą pannę przeznaczoną na towarzyszkę życia jej syna.Podejrzewałbowiem, że brała także udział w knowaniach podjętych przez Cinq-Marsa.Zauważył z dezaprobatą, że niezwykle strojna suknia nadawała jej wygląd osoby próżnej, co wcale do niej nie pasowało, zwłaszcza w takiej chwili.Bez przerwy poprawiała na czole i wplatała w loki rubiny, zdobiące fryzurę, które swym blaskiem nie dorównywały wszakże ożywionym rumieńcom twarzyczki.Często rzucała spojrzenie na Cinq-Marsa, ale w jej oczach było więcej kokieterii niż miłości.Często także wzrok jej kierował się w stronę lustra, które czuwało nad nieskazitelnością jej urody [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki