[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu wyszeptał:- W porzo.Facet jest w porzo.- Jesteś pewny? Bo jak nie, to chcę, żebyś mi to powiedział.W tej sprawie maszostatnie słowo. Kolejna pauza.- Jest spoko.- Słyszałeś? - Richards puścił pasek Paulsona i cofnął broń.- Facet powiedział, żejesteś spoko.Paulson wyglądał tak, jakby chciał zawołać mamusię.Ochroniarze na rampiezarechotali.- Klucze - warknął Richards.Paulson sięgnął do pasa i podał mu je drżącą ręką.Jego oddech pachniał tak, jakby zachwilę miał zwymiotować.- Spadaj - rzucił Richards i spojrzał na Daviesa, który nadal trzymał w ręku komiksy.-Ty też, chłopcze.Spadajcie stąd obaj.Podreptali po śniegu.Od czasu gdy furgonetka stanęła na podjezdzie, słońcewychynęło zza gór, wypełniając powietrze bladym światłem.Richards podszedł do auta izdjął Carterowi kajdanki.- Nic ci nie jest? Czy ci chłopcy cię skrzywdzili?Carter otarł mokrą twarz.- Nie chcieli.- Spuścił nogi i sztywno zeskoczył na ziemię.Zamrugał szybko irozejrzał się.- Poszli sobie?Richards skinął głową.- Co to za miejsce?- Dobre pytanie.Wszystko w swoim czasie.Jesteś głodny, Anthony?- Dali mi jeść.W McDonaldzie.- Spojrzał na ochroniarzy stojących na rampie.Richards nie wyczytał niczego z jego oczu.- Co to za jedni?- Przyszli tu specjalnie dla ciebie.Jesteś honorowym gościem, Anthony.Carter spojrzał na Richardsa spod zmrużonych powiek.- Naprawdę by go pan zastrzelił?Coś w Carterze przypominało mu Sykesa, Sykesa stojącego w swoim gabinecie zwyrazem zagubienia na twarzy.Pytającego, czy są przyjaciółmi.- A jak ci się wydaje? Myślisz, że bym to zrobił?- Nie wiem.- Między nami mówiąc, nie.Nie zrobiłbym tego.Nabrałem go.- Też tak sobie pomyślałem.- Po twarzy Cartera przemknął uśmiech.- Pomyślałem,że to zabawne, co mu pan zrobił.- Pokręcił głową, śmiejąc się nieśmiało.Pózniej znów sięrozejrzał.- Co teraz? - Wejdziemy do środka.W środku jest ciepło.8Kiedy zapadła noc, byli pięćdziesiąt mil od Oklahoma City, mknąc na zachód prerią wkierunku ściany wiosennych błyskawic, wyrastających na horyzoncie jak kępa kwiatów nafilmie pokazywanym w przyspieszonym tempie.Doyle zasnął szybko, z głową międzyzagłówkiem i szybą.Wolgast zazdrościł mu zdolności pogrążania się w zapomnieniu.Mógłzgasić światła jak dziesięciolatek i zasnąć dosłownie wszędzie.Wolgast był o wiele bardziejzmęczony.Wiedział, że powinni zjechać na pobocze i się zamienić.%7łe powinien choć nachwilę zamknąć oczy.%7ł drugiej strony prowadził całą drogę z Memphis, a to, że czułkierownicę w dłoniach, było jedną rzeczą, która dawała mu świadomość, że ciągle ma jeszczew rękawie jakieś karty.Z Sykesem skontaktował się tylko raz, na parkingu dla ciężarówek za Little Rock,gdzie agent operacyjny przekazał im kopertę z forsą - trzy tysiące dolarów w dwudziestkach ipięćdziesiątkach - i nowy samochód, nieoznakowanego sedana FBI.Jednak Wolgast takpolubił tahoe, że postanowił go zatrzymać.Polubił jego wielki, mocny, ośmiolitrowy silnik,wygodne prowadzenie i miękkie zawieszenie.Od lat nie jezdził czymś takim i żal mu byłooddawać wóz na złom, więc gdy tamten zaproponował mu kluczyki do sedana, władczomachnął ręką, nie zastanawiając się ani chwili.- Mówili coś o nas? - spytał agenta o twarzy różowej jak plaster szynki.Tamten zmarszczył czoło wyraznie zakłopotany.- Nic nie słyszałem.Wolgast zastanowił się nad jego odpowiedzią.- Dobra - rzekł w końcu.- Lepiej niech tak zostanie.Agent zaprowadził go do bagażnika sedana.W środku był czarny nylonowy worek, októry Wolgast nie prosił, choć go oczekiwał.- Zatrzymaj go - powiedział.- Jesteś pewny? Miałem wam go dać.Wolgast rzucił okiem na tahoe zaparkowanego na skraju parkingu między dwomadrzemiącymi ciągnikami z naczepami.Przez tylne okno widział Doyle a, lecz nie zauważyłdziewczynki, która leżała na tylnym siedzeniu.Chciał już wyruszyć w drogę.Tkwienie bezruchu nie wchodziło w grę.Jeśli chodzi o worek, może będzie go potrzebował, a może nie,lecz decyzja jego pozostawienia wydawała się słuszna.- Powiedz przełożonym, co chcesz.Przydałyby się książeczki do kolorowania. - Przepraszam, co? - zdziwił się agent.Wolgast może by się zaśmiał, gdyby był w nastroju do żartów.Położył rękę na klapiebagażnika i zamknął go.- Nieważne.W worku jest pewnie broń i amunicja, i może kilka kamizelek kuloodpornych.Pewnieteż jedna dla dziewczynki.W Ohio, od czasu strzelaniny w Minneapolis, działa firmaprodukująca kamizelki kuloodporne dla dzieci.Wolgast oglądał o tym materiał w Today.Produkują nawet śpioszki dla niemowląt z zylonu.Co za świat, pomyślał.Teraz, gdy Little Rock było już oddalone o sześć godzin jazdy, cieszył się, że niezabrał worka.Co się stało, to się nie odstanie.Jakaś cząstka Wolgasta chciała, żeby zostalizatrzymani.Za Little Rock przyspieszył od osiemdziesięciu mil, prawie nieświadomy, corobi.Chciał sprowokować jakiegoś miejscowego gliniarza lub patrol drogówki przyczajonyza billboardem, żeby to wszystko przerwać.Doyle kazał mu zwolnić. Szefie, nie powinieneśzdjąć ciut nogi z gazu?.Wtedy znowu zaczął trzezwo myśleć.Właściwie miał tę scenę przedoczami: błysk świateł radiowozu i przenikliwe wycie syreny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki