[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbiór prac XIX-wiecznego rosyjskiego realisty wydano zaledwierok temu i pozycja ta była na naszym rynku trudna do zdobycia.Dla-tego bez większego namysłu zapłacił za książkę 1000 złotych.Tyle, naile opiewała cena ręcznie wypisana ołówkiem na wewnętrznej stronieokładki.Teraz z wypiekami na twarzy oglądał swe trofeum rozłożone na stole.Tu dopadł go Marcinkowski.- Cześć, Jasiu.Można? - zapytał i nie czekając na odpowiedz jużrozsiadał się obok kolegi.Ten spojrzał na niego, unosząc wzrok ponadspuszczonymi na nos okularami i uśmiechnął się zakłopotany, jakbyzostał przyłapany na oglądaniu gazety z gołymi babami.- To Aiwazowski - powiedział i odsunął talerz po zupie.- Poczekaj, odniosę, bo idę po swoje drugie.Fred postawił na stoleswoją owocową, zabrał talerz kolegi i poszedł do bufetu po kotlet.Gdy wrócił do stolika, nowy album Kotlickiego leżał już zamkniętyna jednym z wolnych krzeseł.- Wyobraz sobie, że znalazłem go dziś w antykwariacie.Ten Aiwa-zowski był w zeszłym miesiącu w ruskiej księgarni, ale zaraz go wy-przedali.Zresztą cena była jak za darmochę, jedyne 750 złotych.Więcktoś go kupił i oddał do antykwariatu, i ja go dziś trafiłem, tyle że mu-siałem dać za niego dwie i pół stówy więcej.- Aha - Fred kiwnął głową z uznaniem dla efektów kolekcjoner-skiego polowania kolegi.Ale zaraz wykazał się kompletną ignorancją.- A kto to ten Aiwazowski?122Kotlicki, wstrząśnięty do głębi brakiem kulturalnego obycia Mar-cinkowskiego, już chciał mu zrobić wykład na temat XIX-wiecznejszkoły realizmu rosyjskiego w malarstwie, ale gdy spojrzał na jedzące-go zupę Freda, zrezygnował.- A, taki ruski malarz.- wyjaśnił i zabrał się za zupełnie wysty-gły kotlet.Ugryzł pierwszy kęs i poczuł, że coś twardego tkwi w mię-sie.Wydobył z ust niewielki kawałek kości i przyjrzał mu się z za-ciekawieniem.Fred spojrzał również i uśmiechnął się.- Co, dzisiaj znowu na kotlety zmielili psa razem z budą?- Sugerujesz, że to mięso jest niepełnowartościowe? -Kotlicki spoj-rzał wymownie na klopsa, na kolegę i obaj wybuchnęli śmiechem.- Słuchaj, Jasiu, ty jesteś historyk sztuki, nie? Chciałem cię już ranozapytać, ale wsiąkłeś gdzieś.Powiedz mi, czy ty znasz się na symboli-ce egipskiej.Chodzi mi o starożytny Egipt.Kotlicki spojrzał na niego z zainteresowaniem.- To zależy, o co ci chodzi.Jeśli o jakieś proste kwestie, to czemunie, ale głębsze analizy to powiem od razu, że to nie moja działka.- Nie chodzi mi o zagłębianie się w sprawę symboli.Po prostunatrafiłem gdzieś w trakcie śledztwa na skarabeusza.I teraz chcęwiedzieć, czy to naprawdę skarabeusz i co znaczył dla Egipcjan;może dzięki temu dowiem się, jakie ma on znaczenie w moim śledz-twie.- Odpowiedz na pierwsze pytanie jest prosta.Jeżeli ma trzy parynóg, a górne półkoliście zamykają się nad głową i do tego mają ząbki,a oprócz tego odwłok jest prążkowany, to masz skarabeusza.- To on jest - ucieszył się Fred.- A co do znaczenia, to skarabeusz jest symbolem odradzającegosię życia. Usłyszawszy to ostatnie zdanie, Marcinkowski spojrzał uważniej nakolegę.Odradzające się życie i zabita dziewczyna naznaczona takimsymbolem.Czyżby to mogło coś oznaczać? - zastanawiał się.- Ale jeśli chcesz wiedzieć więcej na ten temat, to przejdz się nauniwersytet.Akurat tu, w Poznaniu, mamy gościa, który na temat tych123egipskich znaków wie prawie wszystko.On się nazywa Krzysztof Kar-wat i jest docentem.Facet zna się na sprawach starożytnych Egipcjantrochę lepiej ode mnie.- Mamy takiego speca tutaj? To ciekawe.Może warto z nim po-gadać.Godz.13.30Dorota musiała już iść, a Mariusz tym bardziej.Na Rynku miał byćtylko chwilę, a stracił już ponad godzinę.Aadnie się zaczyna moje sa-modzielne zadanie, pomyślał szeregowy w cywilu, patrząc w zieloneoczy dziewczyny.Im intensywniej w nie patrzył, tym był pewniejszy,że nie stracił ani minuty.Siedzieli na ławeczkach w uliczce między galerią Biura Wystaw Ar-tystycznych a Muzeum Wojska Polskiego.Mariusz nawet przez chwi-lę zastanawiał się, jak to możliwe, że zna tę dziewczynę zaledwie kil-kadziesiąt minut, a już powiedział jej tak dużo o sobie.Wszystko tobyła tylko kwestia przypadku.Przypadkowo spotkali się w bramie pod-czas rozpędzania manifestacji pierwszomajowej i przypadkowo trafilina siebie dzisiaj w tej włoskiej spagheterii.No, dzisiaj to właściwie onatrafiła na niego i to dzięki niej zaczęli w ogóle rozmowę.Bo prawdabyła taka, że on z tego całego zamieszania na Półwiejskiej zapamiętałtylko jakąś dziewczynę, która zaopiekowała się młodym chłopakiem.Ale tego, jak ona wyglądała, po prostu nie pamiętał.Był tak wzburzonycałą sytuacją, że jej obraz stał się tylko mglistym wspomnieniem.Towspomnienie dopiero dziś nabrało realnych kształtów.I co ważniejsze,te kształty były całkiem przyjemne.Okazało się, że Dorota studiuje polonistykę.W Poznaniu na Pół-wiejskiej mieszka od urodzenia.On opowiedział jej o swojej drodze do milicji i o tym, dlaczegoznalazł się wśród siepaczy.To ona użyła tego słowa, mówiąc o zo-mowcach, gdy próbował, zresztą bezskutecznie, wyjaśnić, że wcale niewszyscy są tacy zli.W końcu doszli do porozumienia i co gorsza, Ma-124riusz musiał się z nią zgodzić, zresztą z pełnym wewnętrznym prze-konaniem, że ZOMO to zbieranina paskudnych typków, wśród którychznajdują się normalni ludzie.- Teraz najważniejsze, żeby ci normalni, kierujący się ludzkimiuczuciami, zaczęli dominować w tej bandzie - mówiła z zapałemdziewczyna.I znowu okazało się, że i on myślał podobnie.Ale jedyne, co robiłdotąd, to starał się nie wyróżniać, udawać, że ze wszystkim się zgadzai jak najgłębiej ukrywać swoje myśli.- Nie miałeś kłopotów z tym facetem z bramy? - zapytała o kapra-la Fika.- To jest taka gnida, która próbuje wszystkim wykazać, że są odniego głupsi i mniej od niego znaczą.Tyle jego, ile nakrzyczy.Tak na-prawdę wszyscy śmieją się z jego głupoty.Typowy zakompleksionygnojek, dla którego szczytem marzeń jest stopień kaprala.-Ale nie zgłosił nikomu o tym zajściu z tobą? - dopytywała się Do-rota.- No coś ty.Wtedy w bramie przestraszył się nie na żarty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki