[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podszedł do nich, przywitał się z Bernardem i posadził sobie ma-łą Eileen na ramieniu.LRT  Trzymaj się mocno, stokrotko  powiedział. Jak ci się to wszyst-ko podoba? Och, bardzo, tatusiu  powiedziała dziewczynka, oplatając rączkamijego szyję. Czy mamusi też?  dodała po chwili. Och, mamusia nie przepada za tego rodzaju historiami, ale jakoś toprzetrzyma.Od czego my tu jesteśmy, co?Stary generał Melrose odwrócił się nagle na dzwięk tego głosu.Niezauważył Jacka do tej pory. Ach, pan tu, Bolton? Co pan tu robi?Jack podszedł do niego. Cóż, jestem tu, żeby dotrzymać towa-rzystwa żonie, która podjęła się odegrania głównej roli w ceremonii.Stary żołnierz spojrzał na niego bystro spod swych siwych, krza-czastych brwi. Ach, pańska żona, panna Maud Brian? Więc jednakzachowała przyjazń dla Saltasha? I pan co na to?Jack uśmiechnął się z lekka. Wszystko, co Maud czyni, jestdobre  rzekł pogodnie. A to pańska córeczka, nieprawdaż?  spytał generał, spogląda-jąc na Eileen. Nie trzeba pytać.Ma oczy Maud.Sheilo, chodzzobaczyć małą pociechę Maud. Ach, co za urocze dziecko! Witam pana, panie Bolton.Wiele jużo panu słyszałam.Jak na imię pańskiej córeczce? Eileen  szepnęła dziewczynka, przytulając się lękliwie do ra-mienia ojca. Chciałabym, żebyś nas odwiedziła ze swoją mamusią, dobrze? spytała Sheila. Może wpierw ja pozwolę sobie zaprosić państwa do nas  rzekłJack. Chciałbym pokazać panu generałowi konie. Bardzo będziemy radzi  odrzekła Sheila z wdziękiem. Za-bawimy tu jeszcze ze dwa tygodnie.Nie miałam pojęcia, że tutejszeokolice są tak śliczne. A była pani w Burchester?  spytał Benny. Nigdy  odrzekła  ale lord Saltash zaprosił nas do siebie, takwięc zapewne zobaczymy zamek któregoś dnia.Pan mieszka w Burchester, nieprawdaż? Tak, rzekł Benny  jestem tam naczelnym dozorcą.Panna Lar-pent uważa, że jestem do niczego, ale czynię, co w mej mocy.LRT  Nigdy nic podobnego nie powiedziałam  zaprzeczyła Toby.Zarumieniła się i uczyniła ruch, jakby chciała się usunąć, aleSheila Melrose podeszła do niej z wyciągniętą dłonią. Wie pani, panno Larpent  zaczęła. Ciągle mam / wrażenie, żepanią gdzieś już widziałam.Czy nie w Valrosa? Och, nie  zaprzeczyła Toby  to wykluczone. A jednak tak mi się ciągle zdaje  rzekła Sheila, zastanawiającsię. Czy to nie było przypadkiem na tym balu kostiumowym?Mam wrażenie, że panią widziałam gdzieś.w przebraniu. Nigdy!  zaprzeczyła Toby stanowczo. Musiał to być ktośinny.Sheila wciąż jeszcze patrzyła na nią w zamyśleniu. Zaraz! zawołała. Już sobie przypominam.Widziałam kogoś zupełniepodobnego do pani.Kogoś.w ubraniu chłopca.Toby uczyniła nagły ostry ruch i klasnęła w dłonie. O, niech panipatrzy! Podano butelkę.Zaraz nastąpi chrzest.Momentalnie uwaga Sheili została odwrócona.Tłum zafalował.Maud stała przy balustradzie, mając po prawej ręce Saltasha, a po lewejkapitana. Uniosła butelkę, która zamigotała w słońcu złociście.Saltash śmiał się.Stał z odkrytą głową, a jego śniade oblicze jaśnia-ło weselem.Wzrok Toby pobiegł ku niemu jak błyskawica i pozostałutkwiony w niego.Benny, spoglądając na nią w tej chwili, doznał dziwnego wzrusze-nia.Wydało mu się, jakby nagle ujrzał święty płomień zapalony przeddaleką świątynią.W tej chwili rozbrzmiał głos Maud, jasny i czysty, wymawiającydonośnie imię statku, i butla z szampanem zatoczyła łuk w powietrzu irozbiła się o burtę jachtu.Podniosły się okrzyki.Butelka pękła i wino iskrzącą się kaskadątrysnęło wzdłuz burt statku.Benny pochwycił Toby za łokieć i potrząsnął nią gwałtownie.Już!  zawołał. Stało się! Płyniemy.Toby spojrzała na niego oczyma pełnymi dalekich snów.Po chwilijakby się zbudziła pod wpływem jego spojrzenia.Twarz jej ściągnęłasię boleśnie; wnet jednak wybuchnęła śmiechem i śmiejąc się, odcią-gnęła go na bok.LRT Jacht począł pulsować ruchem.Przerzucono liny na pokład.Za-gwizdała syrena i brzeg począł się oddalać przed oczyma gości stoją-cych na pokładzie.Panował dokoła radosny zgiełk.Zmiano się, rozma-wiano, powiewano kapeluszami i chusteczkami.Wśród tego wesołegozamieszania Toby nikłym, ale wyraznym głosikiem przemówiła do uchamłodego chłopca:  Chodzmy stąd.Idzmy do lorda Saltasha.złożyćpowinszowania.Jej ręka spoczywała na jego ramieniu.Pociągnęła go za sobą, aBenny szedł za nią z wyraznym uczuciem, że ona czegoś się lęka.Po-chwycił ją za rękę i torował z nią sobie drogę przez tłum.Szli w kierun-ku steru.Saltash stał tam obok Maud.Rozmawiał z nią żartobliwie, gdynagle ujrzał stojące przed sobą obie młodzieńcze postaci.Szybko ogarnął spojrzeniem oboje.Niespodziewanym ruchem po-łożył im ręce na ramionach.Zmiał się przy tym, ale jakoś sztucznie, jakśmieje się człowiek chcący zataić ból. Przyszliśmy złożyć powinszowania  zaczął Benny. %7łyczyćszczęścia statkowi. Dziękuję wam za życzenia, moje dzieci  odparł Saltash z wrodzonąmu, pełną dziwnego uroku królewską łaskawością. Niech szczęściewam przyświeca.Widzę, że nadchodzi ono dla was [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki