[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panowie, jestescie tumile widziani.Naprawde.Ja ze swej strony staje na glowie, zeby wam pomoc, choc wy mozepostrzegacie to inaczej.-Wiec niech pan da nam do wgladu akta Sheehana. -Tego uczynic nie moge.W zadnym wypadku.- Cawley oparl glowe o sciane.- Szeryfie,telefonista probuje sie do niego dodzwonic.Ale wyglada na to, ze stracilismy lacznosc zeswiatem.Z tego, co wiem, zalane jest cale wschodnie wybrzeze.Cierpliwosci, panowie.O nic wiecej nie prosze.Znajdziemy Rachel albo przynajmniejdowiemy sie, co sie z nia stalo.- Spojrzal na zegarek.- Juz jestem spozniony.Mamy jeszczedo omowienia cos pilnego, czy mozemy to odlozyc na pozniej?Stali pod daszkiem przed wejsciem do szpitala, pole widzenia przeslanialy im sciany deszczuwielkosci wagonow kolejowych.-Myslisz, ze on wie, co oznacza szescdziesiat siedem? - spytal Chuck.-Mhm.-I wczesniej od ciebie zlamal ten szyfr?-Pracowal dla OSS.Na pewno troche sie zna na kryptografii.Chuck otarl twarz reka, otrzasnal ja na chodnik.-Ilu maja tu pacjentow?-Niewielu.-Wlasnie.Pewnie ze dwadziescia kobiet i trzydziestu facetow, co?-Cos kolo tego - zgodzil sie Teddy.-Tak czy siak, brakuje do szescdziesieciu siedmiu.Teddy odwrocil sie do niego.-Co ty.?-Ja tylko tak - powiedzial Chuck.Spojrzeli w dal na linie drzew, na wierzcholek fortu za drzewami, przytloczony przeznawalnice, zamazany i niewyrazny niczym szkic weglem w zadymionym pokoju.Teddy przypomnial sobie slowa Dolores ze snu: "Policz lozka".-Ilu jest tu pacjentow twoim zdaniem?-Nie wiem - odparl Chuck.- Musimy zapytac naszego usluznego doktorka.-O tak, Calwey az sie pali do pomocy.-Szefie? -Mow.-Natknales sie kiedys na takie marnotrawstwo w zagospodarowaniu panstwowej przestrzeni?-Co masz na mysli?-Piecdziesieciu pacjentow na dwoch oddzialach? Jak myslisz, ilu moglyby pomiescic tebudynki? Jeszcze ze dwustu?-Co najmniej.-A liczba zatrudnionych w stosunku do pacjentow? Wychodzi dwa do jednego na korzyscpersonelu.Spotkales sie wczesniej z czyms takim?-Musze powiedziec, ze nie.Spojrzeli na rozciagajace sie wokol tereny szpitala chlostane deszczem.-Co to za miejsce, do kurwy nedzy? - rzekl Chuck.Spotkanie z pacjentami mialo sie odbyc w stolowce.Chuck i Teddy usiedli przy stoliku wglebi sali.Dwoch poslugaczy czuwalo w poblizu, a Trey Washington mial za zadanieprzyprowadzac pacjentow i zabierac ich z powrotem po skonczonej rozmowie.Pierwszy byl zarosnietym nieborakiem wstrzasanym tikami i bez przerwy mrugajacymoczami.Siedzial z podciagnietymi pod brode kolanami, przypominajac z wygladu wielkiegoskrzyplocza.Drapal sie po rekach i strzelal na boki oczami.Teddy spojrzal na pierwsza strone przygotowanej przez Cawleya teczki, zawierajacej notatkisporzadzone przez niego odrecznie z pamieci, a nie wlasciwe karty pacjentow.Umieszczony na samej gorze listy pacjent nazywal sie Ken Gage i trafil do tego zakladu,poniewaz zaatakowal nieznajomego w sklepie spozywczym, walil ofiare w glowe puszka zfasola, powtarzajac przy tym sciszonym glosem: "Przestan czytac moje listy".-No, Ken, jak samopoczucie? - spytal Chuck.-Zimno mi.Zimno mi w stopy.-To przykre.-Chodzenie sprawia mi bol.- Ken obrysowywal paznokciem strupa na ramieniu, z poczatkudelikatnie, jakby wytyczal wokol niego fose.-Brales udzial w terapii grupowej przedwczoraj wieczorem?-Zimno mi w stopy i chodzenie sprawia mi bol.-Moze chcesz skarpetki? - zaproponowal na probe Teddy.Zauwazyl, ze poslugaczeprzygladaja im sie z kpiacymi usmieszkami. -Tak, chce skarpetki, chce skarpetki, chce skarpetki.Ken mowil to szeptem, z glowa opuszczona i lekko drgajaca.-Dobrze, zaraz je dostaniesz.Chcemy tylko wiedziec, czy brales.-Tak mi zimno.W stopy? Jest mi zimno i chodzenie sprawia mi bol.Teddy spojrzal na Chucka, ktory usmiechnal sie do poslugaczy, slyszac dolatujacy z ichstrony chichot.-Ken - powiedzial Chuck.- Ken, popatrz na mnie.Ken siedzial ze spuszczona glowa, drgajaca teraz nieco mocniej.Oderwal paznokciem strup istruzka krwi zlepila mu wlosy na przedramieniu.-Ken?-Nie moge chodzic.Ja tak nie chce, ja tak nie chce.Jest mi zimno, zimno, zimno.-No dalej, Ken, popatrz na mnie.Ken polozyl rece na stole.Poslugacze wstali z miejsc, a Ken powiedzial:-Nie powinno bolec.Nie powinno.Ale to przez nich.Oni oziebiaja powietrze.Oziebiaja mi kolana.Poslugacze podeszli do stolu, staneli za plecami Kena i popatrzyli na Chucka.-Skonczyliscie, panowie, czy jeszcze chcecie posluchac o jego stopach? - spytal jeden z nich,bialy.-Zimno mi w stopy.Drugi poslugacz, czarnoskory, uniosl brwi.-W porzadku, Kenny.Zabierzemy cie na hydroterapie, tam cie rozgrzeja.-Pracuje tu piec lat - oswiadczyl bialy.- Ciagle ta sama spiewka.Nic sie nie zmienia.-Nigdy? - spytal Teddy.-Nigdy - odparl poslugacz. -Chodzenie sprawia mi bol, bo oni oziebiaja mi stopy.Nastepny, Peter Breene, byldwudziestoszescioletnim pulchnym blondynem.Mial poobijane klykcie i obgryzionepaznokcie.-Dlaczego tutaj trafiles, Peter?Pacjent spojrzal na nich oczami, ktore wydawaly sie bez przerwy zalzawione.-Ciagle sie boje.-Czego?-Roznych rzeczy.-Mow dalej.Peter zalozyl lewa stope na prawe kolano, chwycil sie za kostke i pochylil do przodu.-Wiem, ze to brzmi glupio, ale napedza mi stracha tykanie zegarow.Wdziera mi sie domozgu.Przerazaja mnie szczury.-Mnie tez - powiedzial Chuck.-Naprawde? - Peter ozywil sie nagle.-Jak cholera.Piszczace sukinsyny.Na sam widok szczura dostaje gesiej skorki.-To lepiej nie wychodz w nocy za ogrodzenie - ostrzegl Peter.- Na wyspie sie od nich roi.-Dobrze wiedziec.Dzieki.-Jeszcze olowki.Ten olow skrobiacy o papier.I boje sie ciebie.-Mnie?-Nie - odparl Peter, wskazujac broda Teddy'ego.- Jego.-Dlaczego? - spytal Teddy.Peter wzruszyl ramionami.-Kawal chlopa z ciebie.I te krotko ostrzyzone wlosy.Wygladasz groznie.Masz poharataneklykcie.Przypominasz mi ojca.On mial wypielegnowane rece.Ale wygladal groznie.Moibracia tez.Dostawalem od nich w skore.-Ja ci nic zlego nie zrobie - powiedzial Teddy.-Ale moglbys.Rozumiesz, o co mi chodzi? Masz taka sile.A ja nie.Dlatego latwo mniezranic.A poniewaz latwo mnie zranic, boje sie. -A jak sie boisz, to co wtedy? Sciskajac kostke, Peter kolysal sie do przodu i do tylu, a wlosyopadly mu na czolo.-Byla calkiem mila.Nie mialem zlych zamiarow.Ale napedzala mi stracha swoimi wielkimicyckami, jak falowaly jej pod fartuchem.Codziennie do nas przychodzila.Patrzyla na mnie tak.Wiecie, jak dorosly usmiecha sie do dziecka? Ona wlasnie tak sie domnie usmiechala.A byla w moim wieku.No dobrze, moze kilka lat starsza, ale i tak jeszczeprzed trzydziestka.I taka doswiadczona w sprawach seksu.Widac to bylo w jej oczach.Lubila paradowac nago.Obciagala facetom.A mnie prosi o szklanke wody.Jest ze mna wkuchni sam na sam i zachowuje sie jak gdyby nigdy nic.Teddy przesunal teczke tak, aby Chuck mogl odczytac zapiski Cawleya:Pacjent zaatakowal odlamkiem szkla pielegniarke ojca.Ofiara zostala ciezko ranna,oszpecona na cale zycie.Pacjent uchyla sie od odpowiedzialnosci za czyn [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki