[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-.jeśli nie przyjdziesz, to z nami koniec.Rozumiesz?Koniec!- Będę na pewno.Przez cały dzień nie mógł znalezć sobie miejsca.Zledztwo roz-wijało się w ślimaczym tempie.Skończyli przesłuchiwać perso-nel obu rewii, sąsiadów oraz osoby z najbliższego otoczenia.Nikt niczego nie widział.%7ładnego podejrzanego typa kręcącegosię wokół teatru.Nic, co mogłoby wskazać mordercę lub73 przynajmniej naprowadzić na jego trop.Po raz kolejny prze-glądał zdjęcia denatek zrobione na miejscu zbrodni.Odłożył jena biurko i spojrzał przez okno.Nagle go olśniło.Znów chwyciłfotografie, a następnie ułożył je w dwóch rzędach, jak karty dopasjansa.Na górze zdjęcia Tessy, na dole Julie.W zasadzie niebyło na nich nic szczególnego.Ciała ofiar sfotografowane zróżnych stron.Kilka zbliżeń twarzy.Sine pręgi na szyi.Resztato ujęcia pokazujące miejsce zbrodni z pewnej odległości.Csar sięgnął po dwie fotki, każdą z innego rzędu.Przez chwilętrzymał je w ręku, jakby się nad czymś zastanawiał, a następniepołożył jedną obok drugiej.- Bingo! - powiedział sam do siebie, wkładając zdjęciado koperty.Wybrał numer wewnętrzny, a kiedy w słuchawceusłyszał głos Pierre'a, zakomenderował tonem nieznoszącymsprzeciwu: - Wez aparat.Za pięć minut spotykamy się na par-kingu.Zanim Pierre zdążył zakwestionować jego polecenie, Csarodłożył słuchawkę.Przez całą drogę ani razu nie odezwali się do siebie.Pierresiedział obok Csara prowadzącego służbowe auto.Z aparatemna kolanach i łokciem wysuniętym za okno całą swoją postawądemonstrował kompletną rezerwę wobec przyjaciela.Oczyukrył za opalizującymi szkłami okularów przeciwsłonecznych,trudno więc było odgadnąć, co myśli.Ale musiał być niezlewkurzony, bo cicho pogwizdywał przez zaciśnięte zęby, a robiłto tylko wtedy, gdy ktoś mu nadepnął na odcisk.Zjechali zzatłoczonej obwodnicy.Przejechali pod starym mostem dzwi-gającym naziemną linię metra.Tłum różnobarwnych postaci74 wylewał się właśnie z górnej stacji.Zmuszeni zatrzymać się naczerwonym świetle, obserwowali przesuwające się przed maskąsamochodu twarze.Dwóch młodych Mulatów w skórzanychkurtkach wbiegło na skrzyżowanie w chwili, gdy właśnie zmie-niło się światło.Dobrze, że Csar miał refleks i zdążył w poręzahamować.- Co, kurwa, robisz.kretynie! - rzucił wściekle za odda-lającym się chłopcem.Tamten nawet nie spojrzał.Dogoniwszykolegę, uniósł wysoko w górę środkowy palec, co nie uszłouwagi Csara.Zaklął znowu pod nosem.Dałby głowę, że natwarzy siedzącego obok kolegi pojawił się na moment zjadliwyuśmieszek.Jednak Pierre nie odezwał się ani słowem.Csardodał gazu.Minęli wiadukt kolejowy i skręcili w prawo, w labi-rynt wąskich uliczek, pomiędzy ciasno usytuowane odrapanekamienice.Wjechali na chodnik z piskiem opon.Mieli szczę-ście, bo było to jedyne wolne miejsce w zasięgu wzroku.Wy-siedli bez słowa i zatrzasnęli za sobą drzwi.Pierre natychmiastrozpoznał dzielnicę, do której przyjechali, i domyślił się, że idąna miejsce pierwszej zbrodni.Minęli zgraję czarnoskórychdzieciaków bawiących się nożem, po czym skierowali się wstronę bramy, w której znaleziono martwą Tessę.Dwie tęgiekobiety siedzące na schodach jednego z domów przyglądały sięim z ciekawością.Jedna z nich tuliła do piersi śpiące niemowlęowinięte w kraciastą i mocno już wysłużoną chustę.Obokprzebiegi wychudzony pies.W powietrzu unosił się zapachstęchlizny i wilgoci.Dotarli wreszcie do miejsca zbrodni.Csarzlustrował metr po metrze poszarzałe mury budynku wokółbramy.Miał wrażenie, że od tamtego tragicznego dnia, kiedyzrobiono zdjęcie, różnokolorowych graffiti jeszcze przybyło.75 Csar rozglądał się po murach, szukając czegoś, co zobaczył nazdjęciu.Na widok kolażu rozmaitych napisów, mniej lub bar-dziej cenzuralnej treści, w pierwszej chwili pomyślał, że jużtego nie znajdzie.Lecz kiedy przyjrzał się dokładniej, zobaczyłto, czego szukał: czerwoną literę zamazaną trochę niebieskimsprayem.Mam cię, ucieszył się w duchu i zatarł ręce.- Zrób zdjęcie - polecił Pierre'owi, który stał za nimzdezorientowany, nie rozumiejąc ni w ząb, o co chodzi.- Co mam fotografować? Możesz się wyrażać jaśniej?- Zcianę.Widzisz przecież.- Spojrzał na kumpla, który wdalszym ciągu czekał na jakieś wskazówki.- Chodzi o dowód wsprawie.A ściślej mówiąc, o literę.Podobna była na murzeprzy drugiej zabitej.Pierre wzruszył ramionami i włączył aparat.- Co konkretnie mam pstryknąć?- Ten fragment.- Csar zatoczył ręką wokół czerwonejlitery.Kiedy Pierre robił zdjęcia, jego szef wyjął z kieszeni małyskładany scyzoryk.- Zaczekaj.- Dał znak Pierre'owi, żeby się odsunął, asam podszedł do ściany i zaczął delikatnie zdrapywać niebieskispray, którym jakiś nieświadom niczego młodociany twórcatak bezmyślnie spryskał część litery.Potem wyjął jednorazowąchusteczkę do nosa i zeskrobał do niej trochę czerwonej farby.- Nie zawadzi zbadać.- Zwinął pieczołowicie chustkę, po czymz największą ostrożnością schował ją do kieszeni spodni.76 Gdy przyjechali na miejsce drugiego zabójstwa, w bramie ele-ganckiej kamienicy zastali starszą kobietę, która z ponurą minąszorowała ścianę, raz po raz ocierając pot z czoła rękawemfartucha.Podeszli do niej i Csar wyjął legitymację.- Panowie w sprawie tej zabitej? - nie tyle zapytała, ilestwierdziła konsjerżka.- To potworne.Strach teraz wychodzićpo nocy.Nie ma już bezpiecznych dzielnic.Takie czasy - wes-tchnęła, wyżymając ścierkę.- Czy tamtej nocy słyszała pani coś podejrzanego?- Boże broń! Sen to ja mam jeszcze dobry.- Pani okna wychodzą na.- Na ulicę - pokazała ręką.- Ale sypialnię mam od po-dwórka.Ciszej jest.- Więc nie słyszała pani żadnych krzyków, szamotaniny,wołania o pomoc?- Niestety - westchnęła ciężko.- A lokatorzy? Z pewnością rozmawiała pani z nimi o tejsprawie.- Csar wyjął notes i długopis.- Przecież ludzie od was już tu byli - odparła, mrużącoczy.- Wszystkich przepytali.To chyba wiecie, co kto widział -dodała podejrzliwie.- Owszem, ale często się zdarza, że coś się komuś przy-pomni dopiero po jakimś czasie.Wie pani, jak to jest.- Nie bardzo.Nigdy wcześniej nie mieliśmy tu morder-stwa.- Konsjerżka ujęła się pod boki i spojrzała butnie na poli-cjantów.- Chcielibyśmy zrobić zdjęcie tej bramy i ścian budynku.- A proszę bardzo.Tylko nie zdążyłam jeszcze całkiemzmyć tego świństwa.O, widzi pan - wskazała ledwie już wi-doczną literę namalowaną czerwoną farbą.- Skaranie boskie77 z tymi brudasami.Zawsze muszą zostawić po sobie jakieś śla-dy.Banda nierobów.Tfu! - Splunęła na chodnik.- Nic nie szkodzi.Napis nam nie przeszkadza.Csar polecił Pierre'owi, żeby sfotografował to, co jeszczepozostało z czerwonej litery.Pociąg do Warszawy, koniec sierpnia 1997 rokuKiedy Sonia otworzyła oczy, w przedziale panowała ciem-ność, ale dziewczyna poczuła, że nie jest sama [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki