[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostawiony sam sobie, wiedziałem, że gdzieś w obozie jestmój ojciec, którego jednak wcale nie pamiętałem; czułem sięsierotą.Aresztancka sierota to znacznie gorszy los niż sierotarzeczywista, bo do osamotnienia dochodzi jeszcze odium.Dziedziczy niesławę rodziców, jest naznaczona.Jak powiedziała ta kobieta? Bandycki pomiot! Z pewnościąnie krępuje się także wobec chłopca.Bezmyślne okrucieństwo!Czekała na mnie z ostentacyjnie zabandażowaną ręką,bardzo ładna, przyodziana w modne mini i kolorowe rajstopy,dwudziestoparoletnia jędza.Zaskoczył mnie wiek tejm a c o c h y dwunastoletniego chłopca i żony; człowieka, któryna dobrą sprawę mógł być jej ojcem.  Spodziewał się pan jakiejś zdziry, co?  zatrzepotałaciężkimi od tuszu rzęsami, niezmiernie rada z wrażenia, jakiena mnie wywarła, a wywarła! Nawet po dziesięciu latach jepamiętam. Wnosząc z pani telefonu, to raczej tak  nie znalazłem sięwyjątkowo uprzejmie. Proszę dalej  zgasiła uśmiech; staliśmy w przedpokoju.Popłynęła przede mną z jakimś szczególnym, zwierzęcymwdziękiem.To był dynamit nie dziewczyna, sam jej widok mógłuzdrawiać impotentów, a mężczyzn przyprawiać o gorączkę.Szedłem za nią kontemplując jej uroki i tylko ten drugi, cozawsze siedział we mnie, sceptyk i przechera, kpił, natrząsał sięniemiłosiernie, a jeszcze znalazł się i trzeci, którego dotychczasnie przeczuwałem w sobie; wzorowy urzędnik prokuratury, tenmi dokuczał najbardziej. Gdzie jest chłopiec?  zignorowałem propozycję napiciasię kawy. Postraszyłam go prokuratorem! Jak pani nie wstyd, to dziecko spotkało nieszczęście,potrzeba mu serdeczności, ciepła. przerwałem ten speech,bo do kogo ta mowa?Wsparła dłoń o kształtne biodro, przyglądała mi się zironicznym uśmiechem. On jest za duży na moje ciepło, a ja jestem za młoda najego matkę.Panie prokuratorze, zabierajcie go sobie do DomuDziecka, jak obiecywał porucznik, chociaż on bardziejpasowałby do poprawczaka.Mnie to obojętne, byleby tutaj niebył! Ani myślę trzymać go w domu. Ten dom jest w takiej samej mierze jego, jak i panu To podzielcie mieszkanie. Prokuratura nie jest kwaterunkiem. Ale prokuratura ma obowiązek chronić mnie przednożownikiem.Pan zapyta sąsiadów, co to za kanalia.Dopókibył ojciec, to go trzymał w ryzach, ale teraz? Przezywa mniedziwką i terroryzuje, a to mocny chłopak, kawał osiłka, chociażma dopiero dwanaście lat.Jeśli go nie zabierzecie, to tutajcodziennie będzie radiowóz.A jak wsadzą do poprawczaka, może coś jeszcze z niego wyrośnie.Niech pan spojrzy, futro mirozpruł, taka mściwa gadzina  wyjęła z szafy taniutki futrzanypłaszcz, rozcięty pionowo na plecach.Coraz bardziej oczerniała chłopca, aż wyszedł z tego ponuryzbir, dybiący na jej życie.Zapewne mały nie należał do gatunku wzorowych,układnych dzieci, nie mogłem jednak bezkrytycznie wierzyć wto wszystko, co mu przypisywała.Zrozumiałem jedno, onagotowa jest do każdej prowokacji, aby się pozbyć pasierba;dzieciaka trzeba stąd natychmiast zabrać. Dość tego! Gdzie on jest?  nie chciałem dalej słuchać jejjazgotu. Zaraz  pobiegła do przedpokoju, uchyliła drzwi;poszedłem za nią. Piotr, Pioootr!  zawołała  chodz tu nachwilę! Odwal się, stary materacu!  spłynęło skądś z góry. Sam pan słyszy  mruknęła z nie tajoną satysfakcją.Odsunąłem ją i może nazbyt energicznie zamknąłem drzwi.Chłopiec siedział skulony na podeście prowadzącym nastrych; na barkach, zapowiadających mężczyznę, buzia dzieckaz zabawnym kogutem sterczącym na czubku głowy.Martwowpatrywał się w jakiś punkt, nie zwrócił na mnie najmniejszejuwagi.Znów osaczyły mnie natrętne wspomnienia.Uparta pamięćjakby czekała na tę właśnie chwilę; wszystko, co przeżyłem jakodziecko, nakazywało mi zająć się losem tego chłopca.Jak gdybym to był ja w dniu śmierci matki.A potem?Wrył mi się w pamięć tamten dzień, a raczej schyłek dnia,gdy uciekłem z obozu w Pruszkowie, po powstaniu.Byłem jużwtedy zaprawiony w tym nieludzkim życiu, istniałem wbrewsystemowi, niszczącemu silniejszych ode mnie; mały,podstępny, wycwaniony dzikus, znający tylko prawo pięści igłodu, do ostateczności wycieńczony, bo ludzie w tympotwornym hangarze pozbawieni byli wszystkiego, a skąpezapasy żywności  najcenniejszy skarb  chronili dla siebie.Irzadko kto dzielił się tą odrobiną, jaką sam posiadał, z cudzym,bezpańskim dzieckiem. Mimo sprytu i wprawy  od śmierci matki żyłem zezbierania petów i z kradzieży  tu nie miałem odwagi kraść, boludzie zdziczeli, otępieli na cierpienia, za kradzież karaliokrutnie.Na moich oczach skatowano chłopca, może niecostarszego niż ja, tak że już nie miał siły podnieść się z betonu.Tego wieczoru, po ucieczce z obozu, zziębnięty i słabyprzemykałem się szukając kryjówki, bo zbliżała się godzinapolicyjna, a rozżarci żandarmi polowali na uciekinierów.Wpełzłem, do jakiejś sieni i przykucnąłem na schodach;przepędził mnie stamtąd jakiś wyrostek, był silniejszy i tylkodlatego nie skoczyłem mu do gardła.Miałem dziewięć lat,byłem jak złe zwierzątko, każdy człowiek wydawał mi sięwrogiem.Podział był prosty: Niemcy są gorszymi wrogami, bozabijają! Tylko taką widziałem różnicę. Piotr  dotknąłem ramienia chłopca.Nic, żadnego gestu  milczenie.Przysiadłem obok iszukałem słów, które dotarłyby do niego, wywołały jakiśoddzwięk, a nie zraniły.Wiedziałem, co z nim jest, na to nietrzeba było być psychologiem.Siedział oto mały człowiek,którego miara przepełniła się, człowiek bardzo skrzywdzony.Piotr był w stanie zupełnej prostracji; temu dziecku zawszelką cenę należało zapewnić poczucie bezpieczeństwa,oparcie, życzliwe środowisko.Dotychczas przecież jednak miałten jakiś swój świat.Skarlały? Ale był.Teraz nie miał już nic próżnia.Jakimi wartościami wypełni się ta pustka, takipozostanie na zawsze.Jeszcze trwa w zawieszeniu, ogłuszonytym ciosem między oczy, ale ocknie się i wtedy trzeba uratowaćgo od nienawiści.Wiedziałem coś o tym; znałem tych głębokozdemoralizowanych i głęboko nieszczęśliwych chłopaków,których w czasie, gdy to jeszcze było możliwe, nikt nie uchroniłwłaśnie od nienawiści.Nienawidzący i znienawidzeni byligrozni dla otoczenia, byli grozni dla siebie.Na zawszeokaleczone osobowości, niezdolne już do żadnych uczuć pozatym jednym.Nawet między sobą nie byli zdolni do zachowaniajakiejkolwiek więzi uczuciowej, jednoczyli się tylko przeciwreszcie świata. Znowu dotknąłem ramienia chłopca, żachnął się i wrogoodsunął ode mnie, wewnętrznie spięty, nastroszony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki