[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możliwe,że zęby, jak u zwierzęcia, były wyszczerzone z wysiłku.Księżyctworzył jasne odbicia na zębach, na oczach i na szczycie bezwłosejczaszki, jakby kreśląc dziecinny rysunek twarzy.Ta upiorna twarz obracała się z wolna, krótkimi ruchami, lustru-jąc wnętrze pokoju.Dojrzała biel łóżka z podwójną plamą głów napoduszce.Przestała się rozglądać i powoli, z wysiłkiem, dłoń zczymś połyskliwie metalowym uniosła się przy głowie i niezgrab-nym uderzeniem z góry rozbiła szybę. Dopiero ten brzęk jak cyngiel uruchomił mnie.Wrzasnęłam izamachnęłam się dłonią w bok.Wątpię, czy to pomogło.Brzęk tłu-czonego szkła go zbudził.Może nawet utrudniłam mu celny strzał.Ale rozległ się podwójny huk wystrzałów, pocisk ciężko łupnął wścianę nad moją głową, znów ogromny brzęk druzgotanego szkła itwarz niby rzepa przepadła.- Jesteś cała, Viv? - Głos jego brzmiał natarczywie, z despera-cją.Zobaczył, że tak, i nie czekał na odpowiedz.Aóżko zakołysałosię i nagle księżyc rzucił wielki blok światła przez drzwi.Biegł takcicho, że w ogóle nie słyszałam jego kroków na betonowej podłodzegarażu pod wiatą, ale mogłam sobie wyobrazić, jak przylgnął domuru i czujnie okrąża róg.Po prostu leżałam i wpatrywałam się jakosłupiała - znów literackie określenie, ale dokładne - w poszczerbio-ne resztki okna, przypominając sobie połyskliwą, okropną czaszkęjak rzepa, która musiała przecież być głową ducha.James Bond wrócił.Nie odezwał się ani słowem.Najpierw podałmi szklankę wody.Ta prozaiczna czynność, pierwsze, co czyniąrodzice, kiedy dziecko miało koszmarny sen, wydobyła pokój i jegoznajome kształty z czarnej i czerwonej pieczary widm i rewolwerów.Potem przyniósł kąpielowy ręcznik, postawił krzesło pod rozbitymoknem, wszedł na nie i zasłonił okno ręcznikiem.Nagle uświadomiłam sobie, jak mięśnie mu się naprężają i roz-luzniają w nagim ciele i rozbawiło mnie, że mężczyzna tak dziwniewygląda bez ubrania, kiedy nie miłością się zajmuje, tylko zwyczaj-nie porusza się w pokoju, wykonując jakieś niby domowe zajęcia.Pomyślałam sobie: może warto być nudystami? Ale chyba tylkoponiżej czterdziestki.Odezwałam się:- James, pamiętaj, żebyś nigdy nie utył. Zawiesił ten ręcznik jako zasłonę.Zszedł z krzesła i odrzekł jak-by w roztargnieniu:- Nie.To prawda.Nie powinno się obrastać tłuszczem.Odstawił porządnie krzesło na jego miejsce przy biurku i sięgnąłpo pistolet, który tam położył.Obejrzał go.Podszedł do stosikuswych ubrań i wydostał świeży magazynek, wsunął go na miejscewystrzelanego, podszedł do łóżka i włożył broń znów pod poduszkę.Dopiero uświadomiłam sobie, dlaczego tak leżał, z prawą rękązgiętą w łokciu i dłoń trzymając pod poduszką.Domyśliłam się, żeon zawsze tak sypia.To jakby życie strażaka, zawsze gotowego nawezwanie do pożaru.Pomyślałam, jakie to niezwykłe: mieć zawódpolegający na tym, że bez przerwy jest się w niebezpieczeństwie.Podszedł i usiadł na brzegu łóżka z mojej strony.W przesączają-cych się strzępkach światła jego twarz była spięta i jak gdyby zmar-twiała, niczym od szoku.Próbował się uśmiechnąć, ale napięciemięśni mu na to nie pozwoliło i wyszedł tylko krzywy zarys uśmie-chu.Powiedział:- Niewiele brakowało, żebyśmy znów przeze mnie oboje zostalizabici.Przepraszam cię, Viv.Chyba wychodzę z wprawy.Jeśli takdalej pójdzie, czekają mnie kłopoty.Kiedy ich samochód wpadł dojeziora, pamiętasz, że z wody sterczał kawałek dachu i tylne okno?Więc w tym kącie najwidoczniej zachowało się dosyć powietrza.Coza dureń ze mnie, że sam na to nie wpadłem.Wystarczyło, żeby tenbandzior Spluwak wybił tylne okno i przepłynął na brzeg.Był jużkilka razy trafiony.Nie przyszło mu to łatwo.Jednak dotarł do na-szej kabiny.Powinien wystrzelać nas jak kaczki.Rano nie wychodzna tamtą stronę.Nie jest to ładny widok.- Popatrzył na mnie, jakbyszukał pociechy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki