[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W długich rzędach czekają małe wózki w rodzaju riksz, naktórych pielęgniarze nazywani brancardiers przewożą chorych do groty, do kąpieli wbasenach lub do bazyliki.Z przedsionka trzej panowie wchodzą przez szeroki korytarz doolbrzymiej sali.Przy długich stołach zasiadają właśnie setki osób do posiłku.Porządekpanuje wzorowy.Robi to wrażenie, jakby każdy z tych biedaków, w imię nadziei, którąnosi w sercu, starał się bez słowa skargi spełniać codzienne obowiązkowe czynności.Między gęsto obsadzonymi stołami, w długim rzędzie kroczą gęsiego usługujące siostry,nalewając zupę na talerze i napełniając szklanki czerwonym winem.Pacjenci nie robiąwcale wrażenia smutnych, lecz są dziwnie podnieceni.Gawędzą i śmieją się.Zapewneopowiadają sobie zdarzenia z codziennego pola bitwy o cud.Gdyż cud jest w Lourdeschlebem powszednim. To są ci, którzy nie mają żadnych bóli  mówi cicho Dozous do Lafite a.Znajdujemy się do pewnego stopnia w pierwszym kręgu dantejskiego piekła.Są to kulawii niewidomi.Gdy krótkowzroczny Lafite zdążył się już trochę rozejrzeć w tym tłumie, widzi, żenaprawdę zebrani są tu wyłącznie ślepcy i kaleki.Wsparci na kulach i laskach kusztykająkoło stołu, ten i ów ze zwisającą bezwładnie kończyną.Z bladym uśmiechem mrugają wpustą przestrzeń pozbawione światła oczy.Lafite stara się opanować wrażenie.330  Ilu z tych nieszczęśliwych odzyskuje zdrowie?  pyta lekarza. W ostatnich dwóch dziesiątkach lat zostało uzdrowionych bardzo wielu.Jednakuzdrowienia niezaprzeczalnie cudowne są rzadkie.Wypadki te muszą być specjalnieopracowywane i potwierdzone przez lekarską komisję badań.I może pan być pewny,przyjacielu, że sceptycyzm nas lekarzy ani o jotę nie stał się mniej odporny.Oczywiście,często zdarzają się wypadki polepszenia i ulgi w ciężkich schorzeniach.Niech panprzyjrzy się tym ludziom! Jeśli kiedyś chociaż jeden spomiędzy stu lub tysiąca mocąoczywistego cudu nagłe przejrzy lub odzyska władzę w nogach, dusze wszystkich innychogarnia nieopisane uniesienie.Nadzieja dosięga szczytu.Co się nie udało w tym roku,może się udać w następnym.Pan rozumie?  Dozous otwiera jakieś drzwi. I ci równieżnie mają żadnych bólów, lecz są unieruchomieni.Trzy dalsze sale.Ciasno przy sobie ustawione rzędy łóżek.Cicho, pod białymi kocamileżą chorzy.Tu i ówdzie widać ortopedyczne aparaty.Obok niejednego łóżka siedzimatka, mąż, żona lub jakiś krewny.Spod łóżek wystają nędzne bagaże szarych ludzi,walizki po sześć sous.W przeciwieństwie do sali jadalnej tutaj panuje niezakłóconemilczenie.Te nieruchome istoty robią wrażenie nieskończenie zmęczonych, jakby wciąż jeszczewyczerpanych długą jazdą koleją do stacji: Ostatnia Nadzieja.Niektóre z tych bladychtwarzy zamyślonymi oczyma wpatrują się w dal, inni znów śpią dziwnie głębokim snem.Nadeszła chwila, w której pan Hiacynt de Lafite musi się wziąć mocno w karby, gdyżdocierają już do samego wnętrza domu.Wrażliwy poeta przez całe życie bojazliwieunikał widoku choroby i szpetoty.Chociaż jako romantyk z upodobaniem opisywałciemne strony życia, to jednak w praktyce starał się je zawsze omijać.Nie miał pojęcia,że mogą istnieć takie potworności, na jakie w tej chwili patrzy.Co chwila zamyka oczy.Nie udaje mu się, niestety, zamknąć uszu na docierające do niego falami przerazliwekrzyki, żałosne jęki i szalone wybuchy nieprzytomnych.Leżą tu chorzy wewnętrznie:ludzie z rozkładającymi się płucami, którym trzeba ścierać krwawą pianę z warg; ludzie zwnętrznościami zżartymi przez nowotwory, nie mogący zatrzymać kału.Lafite chciałbyjak najprędzej stąd uciec.Lecz nieubłagany lekarz wprowadza ich do małego bocznegopokoju.W wysokim krześle, specjalnie skonstruowanym siedzi chłopiec mniej więcejjedenastoletni.Wyrazu jego oczu Lafite nie zapomni już nigdy.Zniekształcone nogidziecka od ud aż do stóp prezentują wszystkie odmiany czerwieni, począwszy od jasnegokoloru łososiowego aż do ciemnopurpurowej barwy laku.Z otwartych zgangrenowanychran cieknie krew i ropa, na ziemi leżą zwoje cuchnących mokrych bandaży.Obok chłopcasiedzi stara, pomarszczona kobieta, jedyna osoba, która w czasie podróży koleją mogłaznieść ohydny fetor jego gnijących nóg. Jakże tam, młodzieńcze, jak się miewamy?  pyta Dozous z niezmąconą pogodą. Zwięta Dziewica pomogła mi  odpowiada chłopiec dysząc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki