[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ pan Shavers chce wystąpić z ustawą do końca miesiąca, informacje zawartew sprawozdaniach o Wheal Looe i Tregurtha w Kornwalii wystarczą.W żadnymwypadku nie powinno się uwzględniać informacji o Guelder, dopóki raportuzupełniający nie zostanie dostarczony, czyli za jakieś dwa tygodnie.Następnego ranka, przed rozpoczęciem pracy, Connor wypatrywał Sophie, leczbez rezultatu.Zazwyczaj rozmawiała z płuczkarkami, sprawdzała oczyszczony urobekz dnia poprzedniego.Lecz nie dziś.W porze obiadu wyszedł na powierzchnię pod pretekstem zmiany koszuli, którąrozdarł o rusztowanie.Nie umiałby powiedzieć, dlaczego chciał ją zobaczyć.Być możepragnął dowieść, że jest równie obojętny jak ona. Zdrada" nie była może aż takwielka, ale on odczuł ją boleśnie.Nigdzie nie było Sophie.Poszedł do kuzni, lecz i tamnic o niej nie wiedziano.Pod ziemią również.Gdy skończył pracę, wałęsał się podziedzińcu pomiędzy pracownikami następnej zmiany, ze wzrokiem utkwionym wdrzwiach biura.Już miał odejść, gdy drzwi się otworzyły i ukazał się w nich kierownikpowierzchni.Szedł w stronę maszynowni.- Panie Andrewson! - zawołał Connor.- Nie widziałem dziś panny Deene.109SR Chcieliśmy z Tranterem porozmawiać o naszych pensjach.Jenks powiedział - zmyślałdalej na poczekaniu - że tylko ona jest w stanie.- Tutaj jej nie ma - przerwał mu Andrewson - jest w domu, chora.- Chora?- No, może nie chora, tylko potłuczona.Miała wczoraj wypadek, Doktor nie wie,kiedy wróci.O pieniądzach możesz pogadać z Dickonem Penneyem.- Andrewsonruszył dalej.- Jest ranna? Co się stało?- Wypadła z powozu, gdy jechała na przejażdżkę po mszy - kierownik spojrzał naniego ze zdziwieniem.- O, tam stoi Penney, możesz z nim porozmawiać.- Włożył zpowrotem fajkę do ust i odszedł, zostawiając Connora na dziedzińcu.Stone House był oddalony o milę od kopalni, na północ od rogatek Wyckerley.Connor przechodził już przedtem obok zarośniętego chwastami wejścia, po drodze doTavistock, lecz nigdy jeszcze nie zapuścił się pomiędzy zmurszałe granitowe słupki.Bramy nie było.Pośpieszył drogą dla powozów, lekko zdziwiony jej nie najlepszymstanem, zarośniętym obrzeżem, koleiną w zakurzonym, zniszczonym żwirze.Drogagwałtownie skręcała w prawo.Rząd wierzb, rosnących na blisko trzydziestu jardach,zasłaniał dom.Najpierw widać było wschodnią stronę, wysoką, z kilkoma kominami,porośniętą bluszczem, imponującą.Następnie ścieżka zakręcała ponownie i ukazywałsię front domu, nie tak już imponujący, wywodzący swe początki od zwykłej farmy.Nie tak sobie Connor wyobrażał tę posesję.Niebieski, łupkowy dach był zniszczony.Niektóre dachówki wyglądały jak ponagryzane przez jakieś ogromne zęby.Małyganek, służący jako wejście, nie wyglądał może imponująco, ale bez wątpieniagościnnie.Róże wspinały się na wysokość drugiego piętra.Dom zbudowany był z dart-moorskiego kamienia, zwietrzałego, pokrytego patyną w kolorze miodu.Okna okamiennych i wymyślnych słupkach stanowiły dziwny kontrast z masywnym,przyziemnym wyglądem reszty budynku i jego kamiennymi okapami.Mężczyzna110SR sądził, że Sophie mieszka w nowszej siedzibie w stylu Tudorów, podobnej do willi jejwuja, stojącej przy High Street.Do tego domu Sophie najbardziej pasowało określenie:przytulny, co z kolei nie zgadzało się z jego wyobrażeniem o dziewczynie, rozsądnej iidącej z postępem mody właścicielce kopalni.Drzwi frontowe były szeroko otwarte.Zapukał kilkakrotnie, lecz nikt się niepojawił.Wszedł do hallu.Zobaczył zniszczone drewniane schody, zakończonewdzięcznym łukiem na wysokości drugiego piętra.Z prawej strony znajdował sięsalon, z lewej - mały pokój, nie tak oficjalny, przyjazniejszy, używany widocznie przezwszystkich.Zauważył poczerniały kominek, podniszczone wygodne meble, przetartydywan.Ciemny korytarzyk prowadził na tyły domu.Drzwi od pokoi były pouchylane.- Czy jest tam kto?! - zawołał, lecz nie usłyszał odpowiedzi.Czuł zapach gotującego się jedzenia, pomieszany z zapachem róż stojących nastoliku w hallu.Ponownie wyszedł na zewnątrz.Popękane kamienne płyty tworzyły ścieżkę,wiodącą na tyły domu poprzez gęstwinę zarośli.Prowadziła na półokrągły kamiennytaras, zakończony oszkloną werandą.Przysłoniwszy oczy dłonią, zajrzał do środka.Weranda była pusta.Zapach róż był tu silniejszy.Odwrócił się w stronę ogrodu i zobaczył Sophie.Wodległości trzydziestu stóp, za żywopłotem z głogu, oddzielającym stary sadjabłoniowy od reszty ogrodu, spała na niskiej wiklinowej otomanie.Jego ciężkie buty zastukały głośno na kamiennych stopniach i płytach ścieżkiprowadzącej do małej polanki w ogrodzie, osłoniętej plątaniną wszechobecnych róż,wspinających się po kratownicach.Zatrzymał się przed Sophie, świadomy obecnościdomu i wszystkich jego okien za plecami.Sophie opierała na kraciastej poduszcezranioną nogę.Druga stopa, bosa, obleczona była w przezroczystą pończochę.Connorwpatrywał się w smukłe, piękne stopy i kostki i te oszałamiająco białe cztery calenagiej łydki wystające spod plisowanego brzegu halki.Dziewczyna nie wyglądała111SR jednak na ciężko ranną.Była kompletnie ubrana.Wokół porozrzucane były gazety,koszyczek do szycia, talerz z okruchami chleba i kawałkiem sera.Złożony parasol stałz boku, na piersi leżała otwarta książka.Wstążki słomkowego kapelusika, leżącegoobok śpiącej, spływały wzdłuż jej wiotkich palców.Connor podszedł bliżej.Białe, delikatne powieki zatrzepotały, jakby o czymś śniła.Usta miała lekkorozchylone.Patrzył na jej nozdrza, na poruszającą się za każdym powolnym oddechempierś.Wyglądała bardziej blado i krucho niż zazwyczaj.Upięła włosy w kok, lecz kilkapasemek wyślizgnęło się, opadając na ramiona.Złote loki lśniły w zachodzącymsłońcu jak monety.Jej widok był jak zakazana rozkosz, której jeszcze nie był gotówulec.Zrobił krok w jej stronę.%7łwir zazgrzytał pod jego butami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki