[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przesiadywał na tej ławce także z innego powodu: ciągle miał nadzieję, że spotka tamprzechodzącą Marię.Nigdy nie przechodziła tamtędy.Miał dla niej odłożoną gumę do żucia;nikotynową, bo innej nie było.Na ławce mogli siadywać również zdrowi, ale z reguły tego nie robili, prawdopodobnieobawiając się zarażenia.Jednak tym razem na ławce siedziała nienarodzona.Usiadł obok. - Przesiądz się na drugą stronę, żeby zasłonić mnie od słońca, bo znowu będzie ze mnieschodzić skóra - usłyszał pod czaszką.Spełnił jej prośbę i małego człowieka spowił cień.- Opowiedz mi, jak: chodziłeś do szkoły - rozległo się w głowie.Maleńka dziewczynkazerkała na niego ciemnozielonymi, jakby rybimi oczkami, i ssała niemal przezroczysty, różowypaluszek.Rud zauważył, że ma już paznokietki.- Mało pamiętam - powiedział.- Nie lubiłem szkoły.Raz przyniosłem żabę w kieszeni, aleuciekła.Siedziałem w ławce z takim jednym, co obrywał muchom skrzydła, a następnieSpuszczał na każdą muchę kroplę atramentu.Nieszczęśnice zakreślały takie różne granatowe łukii kreski po ławce.Potem nabijał je na stalówkę.Pózniej nastała epoka długopisów.Much nie dałosię tak dobrze nabijać na długopisy.Tylko historyk zabraniał pisać długopisem - mówił, że totakie rysiki.- Dziewczyny też nabijały muchy na długopisy?- Nie.One zawsze odrabiały zadania.Podobno były poważniejsze od nas.W następnychklasach było już inaczej.- Zaczęły nabijać? - Nie to miałem na myśli.Raz taki jeden odpowiadał z historii właśnie.Powbijałem w złożoną kartkę chyba ze dwadzieścia pinezek.Rozumiesz? Zrobiłem taką matę jakdla fakira i mu podłożyłem.Usiadł i natychmiast powstał.Historyk wygłosił wtedy długą mowę,a następnie wyrzucił mnie na korytarz.Byłem dumny.Chciałem się popisać przed taką jedną ichyba odniosłem sukces.Potem była przerwa i musiałem stoczyć walkę.Urwałem mukołnierzyk, a on mi dwa guziki.- Mam problem - przerwała mu nienarodzona dziewczynka.- Jaki?.- Mam wybrać sobie wiek, w którym pozostanę na zawsze.Nie mogę się zdecydować.Sprawa nie jest szczególnie pilna, ale kiedyś będę musiała podjąć tę decyzję.- To chyba jasne - odpowiedział bez zastanowienia.- Wybierz wiek, w którym kobieta jestnajpiękniejsza.To znaczy, kiedy ty byłabyś najpiękniejsza.- poprawił się.- Właśnie tego nie chcę - usłyszał odpowiedz.- Widzisz, Ruder, kobiety właśnie wtedy, gdysą najpiękniejsze, zabijają nas.Ja nie chcę tak wyglądać.Chwilę się zastanawiał, co odpowiedzieć, ale nie podjął tego tematu.- Skąd znasz moje imię? - spytał. - Ty jesteś ten strażnik, Ruder, którego zmasakrował inny strażnik, i leczysz się po tejnapaści.Maria mi opowiadała.- Nie jestem żadnym strażnikiem ani śledczym, ani przodownikiem.Ja tylko kupiłem sobiestrój pracownika, bo jest ładniejszy niż strój podopiecznego.Powiedz o tym Marii.Koniecznie.Proszę cię.Pokiwała nieproporcjonalnie dużą główką embriona.- Powiem jej - usłyszał w środku swojej głowy.- Może zdecyduję się na wygląd dziewczynki ze szkoły podstawowej albo sympatycznejstarszej pani: siwe skronie, okulary, zadbana sylwetka, wypielęgnowane dłonie.To może byćfajne - kontynuowała.- Jak masz na imię? - zapytał.- Wybrałam sobie Patrycja, bo takie dziwne.- Widzisz, Ruder - kontynuowała po chwili - największe świństwo, jakie mi zrobili, to to, żepozbawili mnie dzieciństwa.To musi być fajny okres.Każdy, kogo pytam, opowiada ciekawerzeczy, nawet ci, co narzekali, że ich dzieciństwo było nieszczęśliwe.Będę mogła zawszewyglądać jak w wieku, który sobie wybiorę, ale to przecież może każdy.Tylko, że inni przeżyliswoje życie, już kiedyś tak wyglądali, wcześniej byli młodsi, pózniej starsi.A ja jakoś takdziwnie, sztucznie, jakbym musiała przeistoczyć się w obcą osobę.Ruder pomyślał, że widocznie wybrał sobie ten wiek, w którym był.Tylko te następstwakary większej.Poprosiła, aby zestawił ją z ławki.Ujął w dłonie maleńką istotę.Mieściła się na jednej dłoni.W przepisowym, brunatnym kubraczku, spodenkach i maleńkich trepach.Położył dłoń naścieżce, żeby mogła zejść.- Dziękuję - usłyszał pod czaszką.- Patrycja - powiedział za nią - a kto cię postawił na ławce?- Taki jeden staruszek - wyjaśniła.- Lubię przesiadywać na ławkach i rozmawiać znarodzonymi.Mówią ciekawe rzeczy.Jak spotkam Marię, to jej przekażę.Cześć, Ruder.Otworzyła maleńki parasol, który osłaniał przed słońcem jej łysą główkę i podreptała wswoją drogę.Rud przeciągnął się, aż strzeliły stawy.XVI Ta ławka powinna nosić nazwę Aawki Ciekawych Spotkań.Przy okazji wymiany handlowejmożna było poznać tylu nowych ludzi.Rud był jedynym chorym z całego oddziału, który mógłchodzić swobodnie.Korzystał z tego.Przez jego ręce przechodziła cała wymiana pomiędzychorymi a światem zdrowych.Był uczciwym pośrednikiem, sobie brał tylko niewielką część odkażdej wymiany, ale i tak gromadził w wielkich ilościach wszelkie dobra dostępne w ośrodku.Doszło nawet do tego, że nie miał co z tym zrobić.Przeżył niezwykłe uczucie posiadaniawszystkiego, co jest możliwe do posiadania.Było go stać na dowolny przedmiot, który był wośrodku, oprócz broni.Mógł nawet kupić psa od strażników, gdyby chciał.A może i broń, gdybyzaryzykował.Brakowało tylko Marii, żeby się przed nią pochwalić posiadanym bogactwem,Jakoś nie przychodziła.Spotykał za to innych ludzi.Przechodzili ścieżkę, zagadywali.Starał się unikać zgrzybiałychstarców, gdyż częstokroć byli sklerotyczni i nie rozmawiało się z nimi ciekawie.Nienarodzeniteż nudzili, Wprawdzie nie darzył ich niechęcią, jak poprzednio, ale z reguły wypytywali o tosamo, o różne, najbłahsze nawet detale z codziennego życia.O wszystko to, czego nie pozwolonoim zaznać.Przychodził nienarodzony chłopczyk imieniem Albert i godzinami zamęczał gopytaniami o narciarstwo.Rud nieopatrznie na wstępie znajomości wygadał się, że jezdził kiedyśna nartach, Chciał się tylko pochwalić, gdyż już niewiele z tego pamiętał.Od tej pory musiałopisywać Albertowi różne rodzaje stoków, śniegu, sprzęt; wszystko, co miało związek z nartami.Mały był bardzo bystry i natychmiast wyławiał wszelkie próby zmyślania nieodmiennym:  Nienawijaj stary, mów, jak było naprawdę.Albert był pasjonatem narciarstwa, interesowało gowszystko z tym związane, czasami wymyślał historyjki o tym, jak to on sam jezdził na nartach iopowiadał je Rudowi.Wypytywał potem, czy nie robi błędów rzeczowych i czy tak można bybyło jezdzić.Rud potakiwał, czasem coś uzupełniał.Nie mógł się natomiast doczekać, kiedy przyjdzie Brązowy Kapturek, jak w myślachnazywał Patrycję.Kiedyś przyszedł młody człowiek.Rudowi wydał się skądś znajomy.Bardzo przypominałmu kogoś, nieco niższy od Ruda, nieco drobniejszy.- Cześć, Ruder.Wychodzę stąd.Przyszedłem cię zobaczyć i pożegnać się - powiedział.- Skąd my się znamy? Przypomnij mi - Rud zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć i pomócpamięci. - Nieważne.Ja cię znam.Nie chciałeś nauczyć mnie łowić ryb.Byłeś dobrym wędkarzem ija też mogłem być dobrym wędkarzem.- Tu nie ma ryb - odpowiedział Rud, nie mogąc sobie przypomnieć, skąd go zna.Tamtenwzruszył ramionami.- Właśnie dlatego.Teraz jest już za pózno.No, to cześć.Ciekawe, czy do zobaczenia -powiedział, odchodząc.- Jak się nazywasz? - rzucił za nim Rud.- Rolf.Nic ci to nie powie, sam wybrałem sobie to imię.Rud długo za nim patrzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki