[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Muszę iść.- Poczekaj.- Spojrzała w niebo i zmarszczyła brwi,widząc chmury, które przesłaniały księżyc.- Musisz miopowiedzieć o przyjęciu u Caldwellów.Wcześnie wróciłeś.- Było nudno.- I były problemy.- Zgadujesz, czy masz wizję?Założyła ręce pod biustem- Następnym razem przeklnę ciebie - zażartowała, ale niebyło jej do śmiechu.Zagryzła wargi, patrząc nazakrwawiony kij.- Było trochę zamieszania, ale nic poważnego się nie stało- skłamał.- Nikt się nawet nie pokwapił, żeby wezwaćpolicję.- Otrzepał kurtkę i podniósł motor.Miał poważnekłopoty.Naprawdę poważne.Nie chodziło tylko o kilkaobelg pod adresem Sunny ani parę uderzeń kijembaseballowym.Pomyślał o Cassidy i poczuł wyrzutysumienia.Cholera, ta dziewczyna dała mu się we znaki.Nadodatek miał urwanie głowy z jej siostrą.Angie.Dziwniesię dzisiaj zachowywała.Nie kokietowała go.Była chyba207 przygnębiona.Nie odstępowała go na krok, a po chwiliflirtowała i tańczyła z innymi chłopakami, którzy łazili zanią watachą.Kiedy Brig miał już dosyć wystawnegoprzyjęcia i snobistycznych gości, namówił ją, żeby wyszli.Zgodziła się.Poszli ścieżką między drzewami przy domu.Angie się rozpłakała.Zaciągnęła go do składziku przyszklarni.- Co ci jest? - spytał podejrzliwie, bo jej nie ufał.- Nic.Nie wierzył jej.Angie Buchanan kręciła całym światemwokół siebie.Jednak po jej ładnej twarzyczce spływały łzy.Czuł, że ma jakieś kłopoty.Kłopoty, których on niepotrzebował.- Pomóż mi, Brig.- Jak?- Przytul mnie.- Angie, chyba pora wracać do domu.- Jeszcze nie.- Była zrozpaczona.Opuściła górę różowejsukni, odsłaniając kusząco jedną pierś.Chciała mu sięoddać.- Na miłość boską, załóż to na siebie!- Proszę cię, Brig.- Chwyciła go za rękę i położyła ją naswoim jędrnym ciele.Patrzył, jak brodawka jej piersistwardniała w oczekiwaniu.Pozwalała mu czuć ogień ipłomienie, które w niej płonęły.Miał dziewiętnaście lat.Aona była taka pociągająca.- Pozwól, żebym cię zadowoliła- wyszeptała.- Jak wtedy.Pamiętasz?W skroniach Briga pulsowało pożądanie.Jej skóra byłagładka jak jedwab.Musiał włożyć wiele wysiłku, żebyoderwać od niej ręce.Angie była nieugięta.Przyciągnęłapalce Briga na drugą stronę sukni.Pomogła mu zsunąć z208 siebie materiał.Piękne wypukłości piersi oświetlał bladyksiężyc.- Lubisz mnie.Wiem, że mnie lubisz.Pamiętam.Poczuł wstyd, ale serce płonęło mu w niecierpliwymoczekiwaniu.Jego męska natura go zdradziła, gdy Angieprzysunęła się do niego i pocałowała go namiętnie w usta,ocierając się nagimi piersiami o jego koszulę.Była kuszącai pociągająca.Krew w nim wrzała.Wszystko przestało sięliczyć.Chciał się tylko w niej zatracić.Wobec Cassidyzachował się jak szlachetny rycerz, mówiąc jej, że sięwięcej nie zobaczą.Więc dlaczego miałby nie skorzystać ztego, co Angie tak chętnie chciała mu dać? Pociągała go.Już raz ją przecież pieścił, kiedy okazała się na tyle głupia,żeby pokazać mu się nago.Boże, zachował się wtedy jak napalony ogier.Ale wtedyjeszcze nie wiedział, że Cassidy go pragnie.Od tamtejchwili jego myśli kręciły się tylko wokół szesnastolatki.Ale ona była dla niego za młoda, zbyt naiwna.Zasługiwałana coś lepszego.Nieważne, co on do niej czuł.A Angie.Cholera, była niezła.Zacisnął zęby i odsunął ją od siebie.- To chyba nie jest dobry pomysł.- Jest.- Ubierz się.Odwiozę cię do domu.- Zamknął oczy,starając się otrzezwieć i oczyścić umysł z palącegopożądania.Usłyszał zapraszający odgłos rozpinanegozamka.- Nie.Otworzył oczy i zobaczył, że suknia Angie leży na trawieu jej stóp niczym różana kałuża.Dziewczyna stała przednim tylko w jedwabnych figach, które zachodziły jej niskona biodra, ukazując linię opalenizny.Różowa koronka209 ledwie przesłaniała włosy na łonie.- Ubierz się.- Jego głos był szorstki, ale nie stanowczy.Podeszła do niego, rozchylając pełne i wilgotne usta.Wspięła się na palce i objęła go ramionami za szyję.Wyginała się i ocierała o niego piersiami.Zaczęła gocałować.- Ożeń się ze mną, Brig - wyszeptała mu w otwarte usta.Przywarła do niego.Majtki uwodzicielsko przesuwały siępo wybrzuszeniu jego dżinsów.Objęła nogą jego udo izaczęła przesuwać ją w górę i w dół, zostawiając gorący,wilgotny ślad na jego dżinsach, którego zapach czuł do tejpory.- Ożeń się ze mną, a będę na zawsze twoja.Teraz, kiedy odchodził od matki, żeby podnieść motocykl,już wiedział, co powinien zrobić.- Brig, nie.- Pózniej, mamo.- Nie przejął się tym, że pada deszcz.Wsiadł na harleya i wjechał na drogę do miasta.Musiałwyjaśnić kilka spraw.- Przysięgam, że uduszę go gołymi rękami.- Cassidy poraz pierwszy widziała tak pijanego Derricka.Przeszedłprzez gabinet do pokoju ojca, w którym na ścianach wisiałyrzadkie okazy broni.- Kogo? - Serce jej łomotało.Szła za nim przez dom.Przed chwilą z piskiem opon wjechał na podjazd i narobiłtakiego hałasu, że szybko zbiegła po schodach.Stał wkorytarzu, klął i darł się, zamroczony złością.- McKenziego, a kogo! - Usiłował otworzyć gablotę, alebyła zamknięta.- Sukinsyn! - Wrócił do gabinetu, wysunąłszufladę biurka, wyrzucił z niej długopisy i dokumenty i wkońcu znalazł pęk kluczy.Wtoczył się z nimi do pokoju z210 bronią.Cassidy była przerażona.W domu nie było nikogo.Wymówiła się bólem głowy i państwo Taylor odwiezli jądo domu.Ledwie zdążyła się przebrać, gdy usłyszała jakDerrick z hukiem wpada do domu, potykając się,przeklinając i przyrzekając, że się zemści.Na Brigu.Wsadził klucz do drzwiczek.Nie ruszył się.- Cholera!- Dzwonię do taty - ostrzegła go.- No to dzwoń.Gdy się dowie, że Brig McKenzie pieprzysię z Angie, to też mu dowali.Cassidy poczuła mdłości.Mało nie zwymiotowała.Oparłasię o framugę drzwi.- Nie wiesz, że.- Nie? - Wsadził w zamek inny klucz i nic.- Niech todiabli! - Trzeci i czwarty klucz nawet nie zmieścił się dodziurki.- Angie sama mi powiedziała.To się ciągniemiędzy nimi, odkąd się tu zjawił, a może nawet wcześniej,nie wiem.Pewnie dlatego chciał u nas pracować, żeby siędo niej zbliżyć.- Nie.- O, Boże, Cassidy, dorośnij! Wiesz, jakim wielkimczłowiekiem mógłby się poczuć, mając córkę Buchanana?Byłby najszczęśliwszy na świecie.Po latach płaszczenia sięprzed naszym ojcem, wreszcie by mu dorównał.Przeliczyłsię, bo Angie się tylko wydaje, że za niego wyjdzie.-Wyszczerzył zęby.Krew pulsowała mu w skroniach.Kopnął w drzwi.Posypało się szkło.Sięgnął ręką przezpotłuczoną szybę i wyciągnął strzelbę.Przerażenie ścisnęło Cassidy za gardło.211 - Nie.- On się z nią nie ożeni.Nigdy więcej jej nie dotknie.Jużja się o to postaram.- Jego oczy miotały błyskawice.- Tymrazem przeleciał niewłaściwą kobietę.Cassidy chwyciła go za ramię i rzuciła się na niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki