[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestem w Rzymie, we Włoszech, wciąż powtarzała sobie w duchuuradowana Lizzie, i w takich chwilach Argyle w stanie Wisconsin wydawało sięjej równie odległe, jak inna planeta.Nawet łączenie pracy w konsulacieamerykańskim i zajęć w Istituto nie wydawało się takie trudne.Drogi Tato - pisała do domu po upływie kilku tygodni.- Uczę się, jakretuszować akwarele i rysunki! Jeszcze nie robię tego zbyt dobrze, ale za kilkamiesięcy - być może w przyszłym roku - będę mogła pracować nad olejami,oczywiście jeżeli czegoś przedtem nie schrzanię.Zdecydowanie najbardziej ulubioną przez Lizzie częścią miasta byłyokolice Piazza Navona, kilka przecznic od Panteonu.Póznym popołudniem, po wykładach, wziąwszy szkicownik i węgiel lubakwarele i kilka pędzli, miała zwyczaj szkicować fragment jakiegoś budynkulub kościoła albo ozdobną kratę restauracji.Szczególnie podziwiała Fontana deiFiumi Berniniego, ogromną fontannę na południowym krańcu placu,przedstawiającą cztery wielkie rzeki - Ganges, Dunaj, Nil i La Platę - podpostacią czterech ogromnych kamiennych gigantów.Co wieczór o zmierzchu,kiedy plac zapełniał się ludzmi, głównie młodymi cudzoziemcami, którzyrozmawiali, śmiali się, gestykulowali, ciągnęli za sobą smugi perfum lub dymu- 35 -SR tytoniowego, Lizzie najdobitniej czuła, że jest za granicą, w dziwnym, pięknym,tajemniczym kraju, zwanym Włochami.Czasami miała ochotę podbiec do najbliższego Amerykanina i zacząćgadać po angielsku na jakikolwiek temat.Lecz równocześnie pragnęłapotajemnie, aby amerykańscy turyści postrzegali ją jako jeszcze jedną ambitnąmiejscową artystkę, spędzającą wieczorne godziny na Piazza, podobnie jak inneWłoszki w jej wieku.Pewnego wieczoru na początku grudnia Lizzie siedziała na swoimulubionym miejscu, szkicując Fontana dei Fiumi.Zwiatło na Piazza Navonabyło olśniewające i budynki po obu stronach promieniowały cytrynową, jakbyglazurowaną poświatą.Zbliżało się Boże Narodzenie, w powietrzu czuło sięzapach pieczonych kasztanów, a na placu wznosiły się rzędy namiotów,skrywających presepi - szopki - oraz postać Befany, gwiazdkowej wiedzmy,włoskiej odpowiedniczki świętego Mikołaja, która lata na miotle, rozdającgrzecznym dzieciom prezenty, niegrzecznym zaś carbone - cukrowy węgiel.Na dzwięk angielszczyzny dobiegającej z drugiej strony placu Lizzieprzeszył ostry dreszcz tęsknoty za domem.Odłożyła na bok szkicownik i wyjęłaz portfela zdjęcia rodziny.Oto mama siedząca na schodkach domu i mrużącaoczy z uśmiechem; oto ojciec w ulubionym fotelu z czerwonej skóry, zuniesioną lekko brwią i znajomym wyrazem znużenia w oczach.Lizziewyobraziła sobie wielką choinkę w bawialni, kolędy w wykonaniu Nata KingaCole'a i Franka Sinatry, zapach domowego ciasta dolatujący z kuchni, śmiechy irozmowy rodzeństwa.Chciała pojechać do domu na święta, lecz przelotkosztował za drogo.Teraz, kiedy Donatella wyjechała ze swym chłopakiem doMediolanu, Lizzie po raz pierwszy w życiu spędzała święta samotnie.Cudowne światło znikało.Wsunęła zdjęcia do portfela, zapięła torebkę iwróciła do szkicowania jednego z kamiennych gigantów przy Fontana deiFiumi.- 36 -SR Kończyła właśnie jego brodę, gdy podniosła na chwilę wzrok i dostrzegładwa metry od siebie grupę dzieci przyglądających się jej w skupieniu.Dzieci te- było ich sześcioro - nie wyglądały na włoskie, miały ciemną skórę iobszarpane ubrania.Podniecona myślą, że są zainteresowane jej pracą, Lizzie uniosłaszkicownik i odwróciła do nich.Wówczas jedno z nich, piękny, śniady chłopieco zadartym nosie i wojowniczo lśniących oczach, szarpnął szkicownik zezdumiewającą gwałtownością, popatrzył z bliska na rysunek i burknął coś wjęzyku, który nie był włoskim.Po raz pierwszy od przyjazdu do Włoch Lizziepoczuła w żołądku skurcz strachu.Zamknęła szkicownik i wstała, aby odejść,lecz dzieci zastąpiły jej drogę, zacieśniając krąg wokół niej.Zanim zdążyła sięzorientować, ich zwinne palce obmacywały już jej ciało i torebkę.- Va te ne! - krzyknęła.- Via! Lasciami! - Czy to właśnie należałopowiedzieć? Czy znów powiedziała coś nie tak?Ale dzieci już zniknęły w tłumie, równie szybko, jak się pojawiły.Drżącna całym ciele, stała przez chwilę nieruchomo.Serce waliło jej jak młotem.Wreszcie spojrzała w dół, aby sprawdzić, czyjeszcze ma torebkę, i dostrzegła w skórze wielkie, półkoliste rozcięcie, nibyokropny uśmiech.Nawet nie musiała sprawdzać; wiedziała, że wszystko -pieniądze, książeczka czekowa, karta kredytowa, którą ojciec dał jej na wszelkiwypadek, a przede wszystkim rodzinne fotografie - zniknęło na zawsze.Jak we śnie szła przez Piazza di Pasquino.Gdy zbliżała się do rogu CorsoVittorio Emanuele, poczuła na ramieniu dotknięcie.Obróciła się zaskoczona,spodziewając się najgorszego, i ujrzała jedno z dzieci, które przed chwilą jąokradły.- Lasciami! - zawołała, zamierzając uciec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki