[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oba się nie lubimy. Strzeżże się go asindziej, radzę. A to co on mi zrobić może? Nie wiem; to pewna, że szkodzić by pragnął.Przerwała się rozmowa, gdyż zrestaurowany obiad zacząć miano a capite.Wojski podał rękę pani Kocowej, za nimi poszła procesja cała panów i panien izasiedli znowu do stołu.Ci biesiadnicy, co stękali na przerwaną ofiarę, mogli sięwkrótce przekonać, iż za pośpiesznie zawyrokowali, gdyż nie było ściślejszejkontroli w podawaniu półmisków: i wielu z tych panów mogli powtórzyćpotrawy już raz spotkane wprzódy, nie narażając się na nazwisko obżartuchów.Niewymownie wesoły był obiad ów.Starościna w humorze doskonałym, gościerozochoceni już poprzednio winem, zieleniaczkiem niewinnym z pozoru, alezdrajcą; gospodarz triumfujący, jejmość jego szczęśliwa, że widziała mężarozweselonym; słowem nic dodać, tak się wyśmienicie bawiono.Starościnie,jako pryncypalnej osobie, zgromadzenie przedstawiono: i pana Trzaskę, i Górkę,i wszystkich, aż do najmniejszej z córek, i do rezydentki panny ciwunównejNosalskiej.Więc choć żywioły, z których się owo towarzystwo składało, byłynieco zbieraną drużyną, przystały do siebie doskonale i zapoznały, azharmonizowały wkrótce.W tym wieku jeszcze było między społecznymi cząstkami tyle wspólnych stron,że się łatwo zlać mogły w całość jednolitą.Po obiedzie z gwarem ochoczym wszyscy powstali od stołu, obiecując sobieśpiew i muzykę, a wieczorem niezawodnie tańce.Wojski w przewidywaniu, żegitara z pukaniną nie wydoła, posłał do bliższego miasteczka po muzykę,wprawdzie wiejską, skromną, ale niezmordowaną.Zgorszyliby się dzisiejsi wytwornisie, gdyby im podobna do tańca przewodniczyć chciała.Były tobowiem dwie skrzypce z pejsami i w jarmułkach, basetla, na której wygrywałmłodzieniec wielkich nadziei, i bębenek, zwykle powierzany dyletantowi.Ajednak, miły Boże, gdy fałszywie zaintonował pierwszy skrzypek, jak się tam wtakt jego rzępoleniu sunęły para za parą! Bo grała im inna w sercach muzyka iświat, a serca były inne.Czy lepsze? To pytanie, a że odmienne, to pewna.Starościnie przy obiedzie dolano parę kieliszków słodkiego winka, lice jej sięzarumieniło, oczki poczerwieniały, a na ich ciemnym tle dwie błyszczącezapłonęły gwiazdki.Uważała też, że Marek za kołnierz nie wylewał, a niewiedziała, iż miał głowę żelazną; gdy więc od stołu wstano, tak manewrowała,zawsze w przeciwnym mu idąc kierunku, iż wprędce się około niego znalazła.Te sztuki kobiece tylko pochody wojenne dokazać umieją.Pan Marek nieuciekał, ale też nie nawijał się. Wolno też spytać, kiedy i jak myślisz pan jechać dalej, i dokąd? przemówiła Starościna. Dotąd mi się tak droga wiodła, iż planu jej zmienić nie myślę  rzekłMarek. Gdy mi w jednym miejscu się naprzykrzy, ruszam, wyjechawszy zabramę, cugle puszczam koniowi i jadę. Gdzie oczy poniosą? Tak jest. To już tedy trudno rachować, gdzie się z waćpanem spotka?  dodałagrzecznie Starościna. Ja jestem dotąd tak szczęśliwy, że mi sam los nadarza, na co ja bym samliczyć nie śmiał.Właśnie tych wyrazów domawiał, gdy jak w Mozartowskim Don %7łuanie posągKomandora, w progu zjawił się z szalonym pośpiechem goniący Kruk, któregou promu wabić już nie potrzebowano.Starościna i Marek ujrzeli go w jednejchwili, uśmiechnęli się i zamilkli, a Kruk, postrzegłszy ich, także wargi przyciął.Trafił wprawdzie jeszcze w porę, aby być świadkiem dobrej komitywy obojga,ale czy nie za pózno?Gospodarz, choć gości wolałby już był porozkładać na inne dni mniejszczęśliwe, i miał ich niemal za wielu, przyjął i tego przybysza wdzięczniebardzo.Wojska postanowiła jednak kazać czekać mu wieczerzy, o obiedzie niewspominać, dając znak poufny mężowi, aby nie pytał nawet, czy kochany gośćbył po obiedzie.Ponieważ wino jeszcze krążyło, natychmiast lampeczkę podano dla Kruka,który przyszedł pozdrowić Starościnę i Marka, a ostatniemu szepnął na ucho: Mam liścik naglący od Aowczego.Wielce to mniej znanemu Krukowi ułatwiło dobre przyjęcie, że znalazł tu osobysobie znane, zwłaszcza Starościnę.Oprócz tego był to człek, choć przekora, wtowarzystwie umiejący zaraz właściwe sobie zająć stanowisko.Znał bez małacały kraj, o każdego urodzie, mieniu i obyczaju miał coś do powiedzenia.Zarazw nim znać było nie lada przybłędę, ale starobylca, który z tradycjami był obyty. Już się miało ku wieczorowi, a lampeczki z winem krążyły w najlepsze i dorozrzewnienia pobudzały, już zaczynano się ściskać i prawić sobie słodycze, jużcoraz nowe, a trafniejsze zdrowia wypijano, a swoboda panowała wielka i gwartaki, że Górki nawet słychać nie było, gdy Kruk, który dotrzymywał placu przystoliku zastawionym i poobstawianym gąsiorkami, wysunął się niepostrzeżony.Pan Marek tylko co został wypuszczonym przez panią Kocową i błądziłniepewien, do której z panien Wojskich ma przystać, gdy z wolna dońpodszedłszy Kruk, wziął go pod rękę i uprowadził na stronę. Nie poszlibyśmy się ochłodzić do ogrodu, hę?  rzekł cicho. Mamy dużodo mówienia.Przed gankiem ciągnął się w istocie ogród staroświecki z ulicą jabłoniamiwysadzoną, której gałęzie spuszczały się ku ziemi.Poza nimi agrestowe szłykwatery, stare grusze, a po bokach stare też lipowe i grabowe szpalery.Tu Krukwwiódł z wolna delikwenta, który ciekawym będąc, co mu też powie, łatwo siędał uprowadzić.Stanęli nie opodal od wesołego dworu. Jedziesz pan z Rogowa?  spytał. Directe, directissime, i umyślnie z Rogowa do waćpana wiozę list odAowczego, w którym, ni fallor, znajdziesz jegomości rozkaz natychmiastowegopowrotu.To mówiąc, podał pismo, które Marek, nie czytając, za kontusz wsunął, nieokazawszy najmniejszego wzruszenia. Rozkaz do powrotu  ozwał się po chwili  ależ mój dobrodzieju,powiedzże mi z łaski swojej, czy to ja dziecko niedorosłe, czy pajac napośmiewisko przeznaczony, czy sługa, któremu powiadają raz:  jedz", kiedy niechce, potem:  wracaj", gdy mu nie na rękę powrócić, a on wszystko spełnićmusi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki