[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Przystąpiwszy doń bliżej, z uśmiechem słodyczy pełnym Poniatowski sięodezwał:  Bóg zapłać za te uczucia, panie kasztelanie; a zatem nie czyńkroków żadnych, a ja przez kobiety się postaram, aby państwo zbliżyć ipojednać.Radbym tak godnemu obywatelowi i domowe szczęście zapewnić.Po raz trzeci Rzesiński miał zaszczyt ucałować rękę pańską; zabrał swe papiery icały drżący, poruszony, wyegzaltowany, szczęśliwy, wyszedł do sali,poprawując wstęgę, która jak chomąt na nim wisiała, Tu dwór mu począłwinszować, Rzesiński płakał jak bóbr, całował znajomych i nieznajomych,przyciskając do serca, i ledwie się nareszcie wydobył na świeże powietrze.Fiaker zajeżdżał; nie wiedział sam zrazu, co począć z sobą, bo tak wprost podOrła białego zajechać nie mógł, chciał się gdzieś pokazać przecie.Tymczasembyło to nieuchronnym, bo pergaminy złożyć musiał, gwiazdę przypiąć, którajeszcze w pudełku spoczywała, i wstęgę poprawić.Polecił więc jechać dogospody.Zwiat mu się innym wydawał teraz.Dziwna rzecz, gdy na posłuchanie jechał,niczego się nie domyślając, koniunktury ziemskie dosyć nieciekawymi mu sięwydawały, wracając, widział obrót ludzkich rzeczy tak szczęśliwym, wszystkow porządku tak wzorowym, kraj tak błogim, pogodę nawet tak cudną, iż tylkożyć, żyć a żyć i nasycać się pragnął. A zechcą, żebym z żoną żył  mówił do siebie  dlaczego nie? byle pozorybyły ocalone, a zresztą, co mi tam! od czegóż filozofia? Gdyby nawet coś i było!gdzie nie ma podobnych wypadków? anim ja pierwszy, ani ostatni.No, gdyby wistocie J.kr.Mość był w stosunkach, przecież to przyzwoiciej, niż gdy ladamłokos.Vanitas vanitatum! nie ma i mówić o czym.Z tym wyrokiem przybył nowy kasztelan do gospody, poszedł na górę,przywileje, starannie je poskładawszy i pozawijawszy w chustki, do kufrazamknął, wstęgę, zmiarkowawszy, że na powszedni dzień nie wypadało jejszarzać, złożył, gwiazdę tylko przypiął do boku.Gdy w zwierciadle zobaczyłsam siebie z tą gwiazdą, stanął, uśmiechnął się i oczów nie mógł od niejoderwać; błogo mu było.W tym dniu czegóż u niego wyrobić, czego by niemożna zyskać?!Dopiero, gdy fiakra, stojącego na dole, przypomniał, zmiarkował, że powinienbył pojechać do Grzybowi, przez nią się do państwa marszałkowstwa koronnychzameldować.Chwycił kapelusz, rękę do gwiazdy przyłożył, z obawy, aby musię nie odpięła, i wyszedł  pijany, w głowie mu się zawracało.Na schodach dzień sobie zanotował, aby go w kalendarzu zapisać.Przez ulicęjadąc, tak siedział w fiakrze, aby gwiazda ludziom przyświecała.Kilkuznajomych pozdrowił z wysokości swojego kasztelaństwa i orderu; widział, jakmu się wielkimi przypatrywali oczyma, czytał w nich zazdrość. Krok jeszcze, a wstęgę niebieską i województwo dostanę, choćbynajpośledniejsze  mówił w duchu.Dlaczego nie mam z żoną żyć, jeżeli króltego pragnie? Furda przesądy! Fiaker się zatrzymał przed oficyną pałacu Mniszchów, z powagą wielką wysiadłRzesiński i wkroczył do skromnej sionki.Już sięgał do dzwonka, gdy drzwi sięotworzyły (znać był oczekiwanym) i Grzybowska wyszła na przywitanie,wesoła, promieniejąca, w ręce klaskając. Witam pana kasztelana i kawalera św.Stanisława! witam! winszuję. A ja przybywam z podziękowaniem  zawołał Rzesiński  zwdzięcznością, bo wiem, komu to zawdzięczam.To mówiąc, chwycił się do rękii ucałowawszy ją, wsunął maleńki rulonik.Panna Grzybowska zarumieniła się. To niepotrzebne  rzekła, lecz rulonik wsunęła do kieszonki.Kasztelan poruszony usiąść musiał. Byłeś pan u króla, no cóż? mów; król. Król! król!  podchwycił Rżesiński, to nie król, mało tego wyrazu.półbogiem go nazywam!Geniusz jest, dobroczyńca ludzkości, mędrzec, luminarz Europy! żaden kraj siętakim nie może poszczycić monarchą.Pani, jestem jego wielbicielem i życie zaniego dać gotów jestem.Grzybowska za boki się trzymała, śmiejąc, zapewne z radości. Wystaw sobie asińdzka, ten człowiek, co mówię! ten mąż, ten bohater, naktórego ramionach losy ludów spoczywają, z jaką niewysłowioną łaskawością idobrocią mówił ze mną, z jaką troskliwością wypytywał.Płakałem, pani, płaczę,nie mogę wspomnieć tej chwili bez rozrzewnienia.Rzesiński wydobył chustkę i puścił wodzę uczuciu i łzom, potem kilka razysilnie nos utarłszy, uspokoił się nieco, odetchnąwszy silnie. O czym żeście z królem mówili?  zapytała figlarnie gospodyni. Naprzód o sprawach krajowych, bo u niego te są pierwszymi  rzekłpoważnie kasztelan.Król mi wyraził żal, bardzo dla mnie pochlebny, iż takichludzi, jak ja, nie ma wielu pomiędzy posłami, i żem ja się o poselstwo nie kusił.Gdybym był wiedział wolę N.Pana, o, byłbym się dla niego poświęcił! Potempoczął dopytywać o dom, o gospodarstwo&Tu Rzesiński uczynił pauzę. A o żonie i rozwodzie nie było mowy?  zapytała Grzybowska Owszem, ktoś mu znać o moim utrapieniu wspomnieć musiał, więc jako panprzykładny, do zgody mnie zachęcał, a od rozwodu odwodził.Ruszył z lekka ramionami. Nie jestem od tego, i owszem, zawsze za zgodą świętą i za przykładnympożyciem małżeńskim, byleby było możliwym, czemu nie? Widzę, żeś pan do tych sentymentów powrócił, które się zawsze w nimznalezć spodziewałam, panie kasztelanie  przemówiła Grzybosia  niewątpię, iż się teraz wszystko tak ułożyć potrafi, że będziecie zadowoleni; królużyje skutecznych środków.Rozmowa zręcznie zwrócona przez pannę respektową, poszła potem o państwumarszałkowstwu o należnym im respekcie i podziękowaniu.Rzesiński chciał sięsubmitować.Był to teraz baranek łagodności i wyrozumiałości pełen. Grzybowska, która na tę metamorfozę rachowała, sama się jej wydziwić niemogła.Wszystko tedy szło jak najszczęśliwiej i jak najlepiej.Rzesińskipożegnał swą dobrodziejkę, a że mu pilno było się z gwiazdą pochwalić,pojechał z nią do miasta.Na nieszczęście nikogo z tych, którym chciał pokazaćją, nie zastał w domu, wrócił więc dla posilenia się pod Orła białego, i tudopiero przed liczną nader kompanią miał przyjemność błysnąć dekoracją, którajeszcze swieżuteńko z pudełka dobyta, świeciła blaskiem dziewiczym.Obiad się miał ku końcowi, gdy współbiesiadnicy wnieśli, że nowego orderataoblać należało.Umiał się znalezć Rzesiński i kosz burgunda wnieść kazał.Wesołość była powszechna, kieliszki się ponapełniały, wzrok szczęśliwegojubilata krążył dokoła, gdy niespodzianie przy drugim końcu stołu ujrzał twarzjakąś znaną, nieznaną, której zrazu przypomnieć nie umiał.Skromnyczłowieczek, który czyimś widać kosztem był podejmowanym, skłonił mu się zdaleka.Kasztelan dopiero teraz poznał malarza Plerscha.Gdy się z krzeseł ruszono, artysta przyszedł się przysiąść do niego.Był blady,mizerny i smutny. A jakże ten nieszczęśliwy przypadek? ci zbójcy? asindziej byłeś raniony, co? zapytał jubilat  przeszło to? Ból czuję czasem w głowie  rzekł Plersch  zresztą zdrów jestem; robotymoje w Wiszniowcu pokończyłem i znowu się po Warszawie kręcę.a pankasztelan dobrodziej? familia.Rzesiński się cofnął nieco. A no, a no, dobrze wszystko. Panią kasztelanowę z dala widywałem tu niekiedy.Rzesiński chrząknął i popił burgunda. Dla nas malarzów taka piękność to prawdziwy skarb.Zdaje się, że z każdymdniem cudniejszą się staje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki