[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na pytanie,jaki jest młody lord, ludzie odpowiadali, że jest godny swego ojca - mężny i słowny.Góry pokrył śnieg.Wokół zrobiło się dziwnie cicho.Ludzie we wsi cieszyli się, boprzyjechał ksiądz, by ochrzcić dzieci i udzielić ślubu młodym.W tym roku jednak doołtarza miała przystąpić tylko jedna para - Lindsay Douglas i Heywood Drummond.Drummond był znanym bogaczem, więc cała wieś tłoczyła się w małym wiejskimkościele, by napatrzeć się na niecodzienne widowisko.Lindsay siedziała przygarbiona w zakrystii.Gordon Douglas chodził po niewielkimpomieszczeniu w tę i z powrotem.- Gdzie jest Brock, ojcze?- Nie chce tego widzieć.I wcale mu się nie dziwię.Nie możesz tego zrobić,dziewczyno!- Muszę.- Czemu nigdy nie chcesz mnie posłuchać? - Starszy mężczyzna zaniósł siękaszlem.W oczach Gwen pojawił się niepokój. Ze względu na ciebie, pomyślała Lindsay.Ze względu na ciebie, Gwen i Brocka.Ale nie powiedziała tego głośno.- Wszystko jest już przygotowane, ojcze.Nie mogę się teraz wycofać.- Ty go nie kochasz, Lindsay! - Gordon uderzył pięścią w stół.- Czy miłość jest lekiem na wszystko? - Lindsay zadarła wojowniczo brodę.- Jeślitak, to już powinnam być szczęśliwa, bo kochałam Morgana MacLarena.A on.-zaśmiała się gorzko -.on w zamian ukradł wszystko, co mieliśmy cennego.Terazwiem, ile warta jest miłość.Ojciec spojrzał córce w oczy i dostrzegł w nich bezdenną pustkę, jakby cały światprzestał dla niej cokolwiek znaczyć.- A jeśli Heywood spełni swoje grozby i rzeczywiście odda dzieci na wychowanietemu dzierżawcy?Lindsay przyjęła ten cios bez mrugnięcia okiem.- Przynajmniej będą miały co jeść i gdzie spać.- To samo mają w domu.- Nie.Kiedyś to mieli, ale teraz.Gordon dostrzegł w oczach córki strach.Czy ukrywała coś przed nim? Dlaczegonagle odechciało jej się wszystkiego, jakby zabrakło jej sił czy jakby była chora?Gordon popatrzył na córkę i nieoczekiwanie przyszło mu coś do głowy.Z głośnym westchnieniem ukląkł przed Lindsay.- Czy ty spodziewasz się przychówku, dziewczyno? -spytał łagodnie.Lindsay nie spojrzała mu w oczy.Widział, że robi, comoże, by ukryć wzbierające pod powiekami łzy.Pokręciła głową.- Nie wiem.Gdyby tak było, to za rok będzie już za pózno, by cokolwiek naprawić.Stalibyśmy się pośmiewiskiem całej wsi, a ja musiałabym patrzeć, jak umiera z głodujeszcze jedna ukochana istota.- Och, dziewczyno.- Gordon objął córkę i przygarnął do piersi.Przypomniało mu się, jak tulił ją i kołysał, gdy była mała.Zacisnął zęby, żebypowstrzymać szloch.Potem znów zaniósł się kaszlem.W kościele rozbrzmiała muzyka.Gordon smutno potrząsnął głową.Kiedy był silnymi dumnym rycerzem, coś takiego byłoby nie do pomyślenia, ale teraz.Teraz przyszłapora, by przyznać się przed samym sobą do klęski.Starość, choroba i los sprzysięgłysię przeciw niemu.Wziął wnuczkę za rękę i wyszedł do nawy.Oboje zajęli swoje miejsca wśród ludziczekających na chwilę, gdy Lind-say stanie się żoną Heywooda Drummonda.***Drogą wśród gór pędziła kawalkada jezdzców.Na czele galopował MorganMacLaren.Za nim jechali jego rycerze i wymoszczone puszystymi futrami sanie,zaprzężone w czwórkę siwych koni.Choć jechali tak od rana, wszędzie witani radosnymi okrzykami, Morgan nie czułzmęczenia.Na myśl o tym, kto go oczekuje, przebiegł mu po plecach dreszcz.Pomyślał o minie, jaką będzie miała Lindsay, gdy stanie w drzwiach chaty z tymiwszystkimi prezentami, jakie dla niej przygotował.W skrzyni na saniach wiózł białą,koronkową suknię i płaszcz z białej satyny, podbity gronostajami, skórzane buciki iwelon z muślinu, delikatny jak pajęcza nić.Sięgnął ręką i dotknął zawieszonej na szyi sakiewki.Znajdował się w niej prosty złoty łańcuch, który nosiła kiedyś jego matka, a przed nią babka.Aańcuch byłsymbolem nie kończącej się miłości.Jeszcze dzisiejszego wieczoru miała go zawiesićna szyi jego żona.Zbliżyli się do kolejnej wsi.I tu także wyszli im naprzeciwko ludzie oczekującybłogosławieństwa swego pana-.Morgan stłumił odruch zniecierpliwienia.Wiedział,że musi się zachowywać jak godny następca ojca, a poza tym jeszcze tylko godzina iLindsay zostanie jego żoną.Po krótkiej rozmowie z witającymi go ludzmi, MacLaren zwrócił się do swojejzałogi:- Pojadę przodem, by powitać narzeczoną.Jedzcie za mną.Chata stoi za wsią,niedaleko od płynącego przez las potoku.Popędził konia i wysforował się przed orszak.Nie mógł doczekać się chwili, gdyspojrzy w oczy Lindsay.Kiedy jednak wpadł na podwórze, ku swemu zdumieniuodkrył, że w domu jest zupełnie ciemno.Zeskoczył z konia i wszedł do środka.Nakominku dopalały się grube polana.- Lindsay! Odpowiedziała mu cisza.W kącie coś się poruszyło.Morgan wsunął świecę do ognia, a gdy zapłonęła, uniósłdo góry, by rozejrzeć się po izbie.Dostrzegł wciśniętego w kąt Brocka.Gdy podszedłbliżej, odkrył, że chłopiec ma oczy zapuchnięte od płaczu.- Brock! Co się tutaj stało? - Morgan przykucnął obok malca.- Co się stało z twojąciotką, siostrą i dziadkiem? Czemu jesteś sam?- To wszystko przez ciebie! - rzucił chłopiec.- Co to znaczy?- Jakbyś nie wiedział.Przecież to twój list, prawda? Chyba nie zaprzeczysz!Brock wyciągnął rękę i podał Morganowi zmiętoszony, nadpalony kawałek papieru.Morgan wygładził kartkę i zaczął studiować to, co zostało z jego listu.- To nie mój list.- Popatrzył na chłopca.- To znaczy, list jest mój, ale większa częśćkartki spłonęła i moje słowa zupełnie zmieniły znaczenie.Jeśli Lindsay toprzeczytała, musiała mnie znienawidzić.Ty pewnie też.Brock pokręcił głową.- Nie czuję do ciebie nienawiści.Lindsay też nie.Ale przez to, że odjechałeś,zabierając konia, musiała oddać rękę Heywoodowi Drummondowi.- Nie! - Morgan zerwał się, jakby ogarnęły go płomienie.Słysząc tętent koni, wybiegł przed chatę.Brock zerwał się i pobiegł za nim.- Czy narzeczona ucieszyła się z twego przyjazdu, panie? - zapytał któryś ztowarzyszy Morgana.Nie odpowiedział.Wskoczył na konia i posadził przed sobą Brocka.Rzucił krótkąkomendę i pogalopował.Kawalkada ruszyła w jego ślady.Wielki Boże! Jeśli chłopiec się nie mylił, Lindsay już jest w kościele i lada chwila nazawsze przekreśli wszystkie jego marzenia o szczęściu.Popędził konia i modlił się, by zdążyć, zanim jego umiłowana poślubi innego ipopełni największy błąd w swoim życiu.***Nim Lindsay zebrała siły, by wyjść do nawy, ktoś otworzył jednym pchnięciemdrzwi do zakrystii.Do środka wszedł Heywood Drummond.Miał na sobie czarne jak węgiel szaty i zawieszony u pasa miecz, ten sam, który tak taniood niej kupił.W szlachetnych kamieniach, którymi wyłożona była rękojeść, odbijałsię migotliwy blask świec.- Nie powinieneś tu wchodzić, Heywood.Ludzie mówią, że widok panny młodejprzed ślubem przynosi nieszczęście.Heywood uśmiechnął się pogardliwie.- Zawsze wierzyłem, że każdego spotyka w życiu to, na co sobie zasłużył.Wyciągnął rękę i Lindsay odruchowo cofnęła się przed nim.Chwycił ją za ramię iprzyciągnął.- Spróbuj tylko zachowywać mi się tak po ślubie! - rzekł groznie.- Po ślubie nie będę ci niczego odmawiała.Po ślubie.- To już lepiej.Puścił ją i oparł się o drzwi.Lindsay nie mogła ruszyć się z miejsca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki