[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozalinda spurpurowiała, a jej oczy zwęziły się w dwie wąskie szparki.Kolor skóry na twarzy kapitana się nie zmienił.Patrzył teraz na nią, tak pewny siebie i tak niewzruszony, że nie zdziwiłaby się, gdyby wyjął zkieszonki zegarek, żeby sprawdzić, ile czasu stracił na tę nudną rozmowę.Nieporuszony jak skała Gibraltaru.Jak klify w Dover.Czekał jak ktoś, kto pragnie się upewnić, że jego wróg, do którego strzelał z bliskiej odległości,naprawdę nie żyje.A potem powiedział:- Rozumiem pani troskę o siostrę.%7łyczę jak najlepiej pani i jej rodzinie, ale pani podejrzenia wydająsię bezpodstawne.Obawiam się, że nie mogę tu w niczym pomóc.Wiedziała, że to znaczy  nie chcę".I wiedziała dlaczego.Chętnie by mu krzyknęła w twarz:  Chciałabym cofnąć to, co się wtedy stało, ale nie mogę!"Tylko że, na Boga, nie była wcale pewna, czy powiedziała prawdę.Nawet teraz.Nawet jeśli szło oLucy.Skończył z nią.Jak we śnie widziała, że przykłada dłoń do ronda kapelusza w geście pożegnania, żeodwraca się od niej.38 Ale nim zdołała pomyśleć, czy to mądre - nim zresztą w ogóle zdołała cokolwiek pomyśleć - jej rękadotknęła jego ramienia.Zeby nie pozwolić mu odejść.Nie było to łagodne dotknięcie.Zatrzymał się, zaskoczony, i gwałtownie zaczerpnął tchu z oczami utkwionymi w jej ręce.Przezchwilę stał tak nieruchomo, aż odczuła ten bezruch własnym ciałem.Jakby był mieczem wbitym przeznią w ziemię.Od razu zrozumiała, że popełniła błąd.Pod miękką wełną płaszcza ramię jego było tak sztywne inieugięte, jak on sam.Ramię zdolne poruszyć kulę ziemską.I poruszyło ją niegdyś, zdaniem niektó-rych ludzi.Spojrzał na nią z bliska, a potem szybko opuścił powieki.Och, nie tak znów szybko.Nie na tyleszybko, żeby nie dostrzegła, co kryło się w jego oczach.Pożądanie.Dzikie pożądanie.I coś, co było tak bliskie podatności na zranienie, że zapragnęła chronićgo przed tym, przeprosić.To samo ujrzała na jego twarzy pięć lat temu.Tamtego dnia.W tamtym momencie.Gdy spojrzał na nią chwilę pózniej, miał twarz zmienioną, pobladłą, zacisnął usta.Był wściekły, bomu przypomniała, że jest mężczyzną z krwi i kości.I, ostatecznie, tylko człowiekiem.Był też wściekły na siebie, bo pozwolił jej zobaczyć to, co - dobrze o tym wiedział - zobaczyła na jegotwarzy.Nie miała pojęcia, co zdradza jej twarz.Wiedziała jednak, że nie różni się od tej sprzed lat.Po kilku sekundach bardzo powoli cofnęła dłoń, jakby nagły ruch mógł sprawić, że strąciłby ją bezceremonii.Bez słowa, niczym zwierzę oswobodzone z więzów, odwrócił się i szybko odszedł.Obcasy jego butów stukały na muzealnej posadzce w rytmie marsza wraz z laską, która zrosła sięwręcz z jego postacią.34 Ujęła w drugą dłoń tę, którą go dotknęła, jakby w geście pocieszenia.Spojrzała na nią.W głowiemiała zamęt, twarz jej płonęła.Patrzyła w ślad za nim, póki nie zniknął w drzwiach wejściowych.Patrzyła długo.Nawet kiedy go już tam nie było.Nie była zdolna się ruszyć.Nie chciała się ruszyć, póki nie zniknie wszelki ślad po jego obecności.Zdobyła się na słaby uśmiech.Nawet najtwardsze skały kruszeją, kapitanie Eversea.Morze napiera na nie i przemienia ich kształt.Nie daje im pod tym względem wyboru.Nie liczył się z kobietą, jaką się stała.Ona, Rozalinda March, nie jest skałą, na którą napiera morze.4B rudny mały urwis czekał na zewnątrz muzeum.Chase spojrzał na niego jak na dymiący niedopałekcygara i ruszył przed siebie, nie zwracając na chłopca uwagi.A potem zatrzymał się i obejrzał.- Gdzie mogę się napić czegoś mocniejszego w tej podłej dzielnicy Londynu?- W Mumford Arms.- I urwis już wyciągał rękę po monetę.-Tam dalej, gdzie przy ładnej pogodzieurządza się jarmarki, naprzeciwko skweru.Trzeba pójść Black Cat Lane.Chase udał, że nie zauważa rozpostartej dłoni i przeciął dziedziniec, postukując laską, w beznadziejniepowolnym tempie.Przemierzył całą jego przestrzeń, nie przypatrując mu się wcale, a potem zapuściłsię w ponure ulice.Parę jardów dalej zaczynał się skwer.Zwiadczyły o tym spłachetek zeschłej trawyi kilka sympatycznych, ale cherlawych drzewek.40 Przeklęty ulicznik szedł za nim niczym cień.Chase słyszał, jak jego bose stopy plaskają o bruk itaplają w kałużach po wczesnym deszczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki