[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właśnie przez takich jak ty nie możemy do końca wykorzystać naszegozwycięstwa.- Zwycięstwa? O jakim zwycięstwie mówisz? Oni są słabi, ale i tak silniejsi od nas.Mają struktury, doświadczenie i pieniądze, a my mamy wspaniałą przeszłość i dziury wkieszeniach, w dodatku jeszcze kłócimy się o pryncypia.Wolność, demokracja to są pięknesłowa, ale naród będzie miał je w dupie, jak nie będzie co włożyć do garnka.Liczy sięskuteczność, chodzi o to, żeby zdobywać kolejne pola, przekonać ludzi.A ty? Co ty chcesztu, kurwa, urządzić? Powstanie warszawskie?- My się nie dogadamy - powiedział Andrzej całkiem spokojnym i zrezygnowanymgłosem.- Pchałeś nas do kompromisu, myśmy ulegali i co? Krzycho siedzi, a ja w zasadziesię ukrywam jak kiedyś.Nic się nie zmieniło i nie zmieni, jak będziemy się cackać.- Nie cackajmy się, zgoda.Nie pytajmy nikogo o zdanie, tylko ostro przywalmy izorganizujmy sobie małą, wdzięczną dyktaturkę.Ja w to nie wchodzę, nie o to mi szło.- No właśnie, w tym rzecz, że walczyliśmy o to samo, ale każdemu szło o co innego.-Andrzej, już całkiem opanowany, lekko się uśmiechnął.Na Marka trudno się było złościć.Obaj z bratem rzadko się zgadzali z jego postawą, alenie rozumiejąc dlaczego, ulegali argumentom.Miał wyjątkowy talent polegający na tym, żepozwalając ludziom zostać przy swoim zdaniu, jednocześnie potrafił przekonać ich do własnych racji.Kiedyś Krzysiek powiedział o Big Macu, że nie do końca kapuje brud tegoświata, ale przecież nie był ani naiwny, ani głupi, wykazywał pragmatyzm, wbrew wszystkimprzeciwnościom stworzył  Start".Gada głupoty, myślał Andrzej, a jednak robi, co trzeba.Chociaż nie jest idealistą, tak jak my z bratem.Zapadła cisza.Słyszeli brzęczenie pszczoły, która wirowała po pokoju.Z dalekadopływał do nich stłumiony, raz patetycznie, kiedy indziej łagodnie brzmiący głos Ireny.Czytała rolę, próbując różnych sposobów interpretacji.Nagle Marek zapragnął znów posiadaćtę kobietę i być jak kiedyś w jej domu gospodarzem, a nie gościem.Z głęboko przysypanychzwałami zdarzeń i przeżyć wspomnień wydobył nagle skarb.Lubił, kiedy po namiętnej nocybudzili się rankiem, rozpaleni od snu i siebie nawzajem, a ona wstawała, czasem narzekając: Ach, bolą mnie uda od naszej gimnastyki", i energicznie zaczynała dzień.Wtedy to on był trutniem, który nie śpieszył się do żadnych zajęć.Bywało, że całe dniespędzał u niej leniwie, jakby był na wakacjach, a ona bezustannie pracowała - nad rolami, nadswoim ciałem, pielęgnowała rośliny w ogrodzie, wykładała na uczelni, dużo czytała, a nawet,co przepełniało go szczególnym wstydem, bo on nieustająco zabierał się do stworzeniajakiegoś większego dzieła, pisała książkę o aktorstwie.Czasem, gdy miał ochotę, abytowarzyszyła mu w rozkosznym nieróbstwie, drażniła go jej krzątanina.Ale częściejpodglądał Irenę w jej mrówczej pracowitości i zazdrościł swobody, jaką daje pogrążanie się wrobocie.Zdziwiłaby się, gdyby wyznał, że właśnie ona nauczyła go, jak uczynić z pracy pasję,która wyzwala nie tylko z codziennego kieratu, a chwilami nawet z zależności od drugiegoczłowieka.Spotkanie z Andrzejem wytrąciło go z równowagi.Boże, pomyślał, chciałbym miećgodzinę absolutnego spokoju, żeby się nad tym wszystkim zastanowić.Jednak zewsządotaczały go problemy do natychmiastowego rozwiązania.Ledwo pokazał się w redakcji, sekretarka podała mu kartkę z numerami telefonów osób,które do niego dzwoniły, a także ściszonym głosem zawiadomiła, że czeka na niego PawełChrząszcz.Zdziwił się, bo gość się nie zapowiadał.- Rozsiadł się przy biurku - zameldowała Rostocka konfidencjonalnym tonem i dodała:- Nie lubię faceta.Miał zamiar za tę uwagę zmiażdżyć ją wzrokiem, ale ujrzał już tylko plecy sekretarki,która wykazywała wielki talent i do nagłego pojawiania się, i do znikania.Zanim wejdzie dogabinetu, gdzie tamten siedział, postanowił odwiedzić halę redakcyjną.Odetchnął z ulgą, gdyogarnąwszy ją wzrokiem, stwierdził, że wszystko idzie codziennym tempem.Dziennikarzegadali przez telefony, energicznie wystukiwali litery na klawiaturach komputerów, innirozmawiali ze sobą zbici w małą gromadkę.Usłyszał, jak ktoś zawołał:  Idzie Big Mac!".W sekundę skupili się wokół niego, przekrzykując się nawzajem.Mieli do niego sprawyniecierpiące zwłoki, wciskali mu w dłonie jakieś teksty, dopytywali się o termin zebrania, atakże jak długo będzie trzeba czekać na wypłatę.To ostatnie pytanie sprawiło mu niemalfizyczny ból.Starał się punktualnie wypłacać zespołowi pensje, ale pieniądze uzyskane zesprzedaży tygodnika ciągle z opóznieniem wpływały na konto.Takie spóznienia zdarzały sięwszędzie i kompletnie zacierały ruch ledwo toczącego się koła gospodarki.Inflacja sprawiała,że wszelkie zawirowania związane z przepływem pieniędzy generowały straty.To wszystkowiedział, ale teraz odczuwał na własnej skórze.Przeliczał cyfry na papierze, robiłoszczędności, odejmował, gdzie się dało, lecz wszystko to nie miało wielkiego sensu wobecbraku gotówki.- Czy jest ktoś, kto pracuje tu dla pieniędzy? - zapytał donośnie.Nikt się nie odezwał.Odczekał jeszcze chwilę, ale nie usłyszał odpowiedzi.- Skoro nikt z was nie pracuje w  Starcie" dla pieniędzy, to przecież nie będę wam ichwmuszał.Za dwa dni zapraszam do kasy. Zanim jeszcze zdołał skończyć zdanie, rozległ się ogłuszający ryk zespołu, niektórzypohukiwali, inni gwizdali.Za plecami słyszał jeszcze cichnący szmer, jakby powoli uspokajało się rozbudzonegniazdo szerszeni.Wszedł do łazienki, zmoczył twarz wodą i popatrzył w lustro.Był na siebiewściekły.Po cholerę powiedział im o tych pieniądzach? Co go podkusiło? Papierowymręcznikiem starł z policzków krople wody. Rozdział XUlica Marszałkowska w palącym wiosennym słońcu wrzała jak rosół bulgocący wwielkim kotle.Wylewał się z niego niczym spienione szumowiny tłum ludzi.Popychali sięnawzajem, trącali, pokrzykiwali na siebie, przepychając się między rzędami zbitych z desekkramów, stojących obok nich łóżek polowych lub zwykłych plastikowych płacht, na którychpysznił się przywieziony z najbardziej nawet odległych zakątków świata towar.Sprzedawcyzachwalali produkty, podtykali pod oczy i nosy przechodniów, spocone przekupki czesały sięnad zaimprowizowanymi ladami, jednocześnie wykłócając się z klientami o ceny.Kurypoprzywiązywane do stoisk rozpaczliwie gdakały w przewidywaniu mającego się wypełnićlosu, ryby w wanienkach z nagrzaną przez słońce wodą wydawały ostatnie tchnienie, odcięteświńskie łby, ułożone w plastikowych pojemnikach, szczerzyły wielkie żółte zęby w stronęprzechodniów.Dzieci wydawały przerazliwe dzwięki ze świszczących glinianych ptaszków albogłośno szlochały, wymuszając na starszych zakup plastikowej zabawki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki