[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na razie wiemy, że atakuje przede wszystkim płuca, nie wiemy jednak, w jaki sposóbsię przenosi, a już w ogóle nikt nie wie, w jaki sposób ją leczyć. Bzdury  stwierdził jeden z gwardzistów, zmarszczywszy czoło. Chciałbym, żeby to były bzdury.Niestety jednak, ktoś was nabił w butelkę.Chodziło chyba o to, żeby zachować resztki prawa i porządku, żeby nie doszło wcałym stanie do kompletnego zdziczenia, posłali was więc tutaj, uprzedniowmówiwszy wam, że nie jesteście narażeni na żadne niebezpieczeństwo.A niestety,grozi wam to samo, co wszystkim ludziom na Florydzie, śmierć w okropnychmęczarniach. To wariat  powiedział drugi gwardzista. Nie słuchaj go, Cal, to wariat, nabieranas. Mogę pokazać wam legitymację potwierdzającą, że jestem lekarzem. DoktorPetrie sięgnął do kieszeni i wyciągnął ją przed siebie.Machał nią przed oczymagwardzistów. Ani kroku dalej!  warknął jeden z nich, unosząc automatyczny pistolet.Jeszcze długo pózniej doktor Petrie nie był w stanie dokładnie uzmysłowić sobietego, co wówczas nastąpiło.Wszystko wydarzyło się zbyt szybko, zbyt nielogicznie,zbyt nagle.Nie widział, jak David Henschel sięga po swoją strzelbę, 194jednak odgadł, że to właśnie zrobił.Gwardzista wykonał błyskawiczny półobrót ipuścił serię pocisków w kierunku drzew.Henschel nie zdążył nawet krzyknąć, gdypadł martwy na ziemię.Dwie albo trzy kule trafiły panią Henschel, która przewróciłasię, jęcząc, ciężko ranna.Doktor Petrie działał instynktownie.Czując, że jego najważniejszym zadaniem jestochrona Prickles, rzucił się przed siebie i wyrwał automat z rąk gwardzisty.Drugigwardzista wymierzył w jego kierunku swoją broń, jednak doktor Petrie posłużył sięjego kompanem jak ludzką tarczą.Skierował automat w kierunku stojącego samotnie gwardzisty i zażądał: Rzuć broń i podnieś ręce do góry.Mężczyzna zawahał się na moment, jednak zaraz odrzucił automat na ziemię.PaniHenschel wyła z bólu; Adelaide podeszła do niej, chcąc sprawdzić, czy jest w staniejej pomóc.Prickles stała samotnie pod drzewami, głośno płacząc. Odwróć się!  zawołał doktor Petrie do gwardzisty. I trzymaj ręce nad głową.%7łołnierz wykonał polecenie.Wówczas doktor Petrie odepchnął od siebie jego kolegę inakazał mu zrobić to samo.Gdy stanęli obok siebie na skraju szosy, podniósł z ziemidrugi automat. A teraz  powiedział  jeżeli mi nie pomożecie, odstrzelę wam głowy.Gdzie maciebandaże i opatrunki? Ja mam w kieszeni  odparł jeden z gwardzistów. Włóż więc powoli łapę do kieszeni, ostrożnie wyciągnij opatrunek i odrzućkawałek za siebie.Mężczyzna wykonał polecenie.Doktor Petrie podniósł opatrunek, wciąż trzymającbroń wycelowaną w swoich jeńców.Następnie cofnął się i uklęknął przy paniHenschel.Wręczył broń Adelaide i powiedział, żeby bez wahania strzelała, kiedy tylkoktóryś z gwardzistów wykona zbędny ruch.Z panią Henschel było bardzo zle.Jedna z kuł trafiła w klatkę piersiową i utkwiła wlewym płucu.Z każdym 195oddechem na powierzchni jej sukni pojawiały się czerwone bąbelki krwi.Drugakula strzaskała jej czaszkę za uchem.Nie była w stanie znieść bólu.Minęło jeszczekilkanaście sekund i jej głośne jęki urwały się.Straciła przytomność.Pracując tak szybko, jak tylko był w stanie, doktor Petrie oczyścił i obandażowałjej rany.Prickles stała za nim i obserwowała go, cicha już, z zaczerwienionymioczyma. Czy pani Henschel umarła, tatusiu?  zapytała.Doktor Petrie spróbowałuśmiechnąć się. Nie, kochanie, pani Henschel po prostu się skaleczyła.Nic się nie martw,wkrótce wyzdrowieje.Teraz Prickles wskazała na pana Henschla, leżącego w kałuży krwi. A co z nim? Czy on też wyzdrowieje? Doktor Petrie ciężko westchnął i odparł. Pan Henschel chyba pójdzie do nieba.Nie żyje. Ale czy wróci?  pytało dalej dziecko.Doktor Petrie wstał i odebrał brońAdelaide.Pogłaskał Prickles po głowie. Nie, kochanie, on już nie wróci.Dokądkolwiek jednak poszedł, na pewno będzietam bardzo szczęśliwy. Czy on jest teraz aniołem? Ze skrzydłami? Adelaide popatrzyła na Leonardasmutnym wzrokiem. Chyba tak  powiedziała. Jest aniołem i ma skrzydła.Zebrali koce i kilka innych drobiazgów, które posłużyły do przygotowania noclegui schowali wszystko do samochodu.Następnie, podczas gdy doktor Petrie wciążtrzymał na muszce gwardzistów, Adelaide przebrała Prickles w krótką niebieskąsukienkę i sandały.Sama włożyła białą koszulkę i dżinsy, a dla Leonardaprzygotowała zieloną rozpinaną koszulę i białe spodnie.Kiedy byli gotowi do drogi, doktor Petrie podszedł do pani Henschel.Znów byłaprzytomna i ciężko oddychała.Uklęknął przy niej i przyłożył dłoń do jej czoła. Jak się pani czuje?  zapytał. 196 yle  jęknęła. Naprawdę zle. Czy może pani podróżować?Zakrztusiła się krwią i spróbowała potrząsnąć głową. Niech mnie pan zostawi  powiedziała z trudem. Jedzcie już i zostawcie mnie. Pani Henschel, zabierzemy panią do szpitala, jeżeli jakikolwiek szpitalfunkcjonuje jeszcze w okolicy& Znów zacharczała i potrząsnęła głową. Zostawcie mnie i Davida.David będzie się mną opiekował, prawda, Davidzie?Doktor Petrie przygryzł wargi i popatrzył na zwłoki Da-vida Henschla. Pani Henschel  powiedział łagodnie. Nie mogę pojechać i zostawić tu pani,żeby pani umarła.Zakrztusiła się i wypluła trochę krwi. Umarła?  zdziwiła się. A kto tu mówi o umieraniu? Musi pani zdać sobie sprawę, że potrzebuje pani opieki.Dave, czy onapotrzebuje fachowej opieki? Zamilkł na chwilę, po czym znów odezwał się: Widzi pani? Dave też mówi, że potrzebuje pani opieki.Pani Henschel szerokootworzyła oczy. Niech mi pan pozwoli zobaczyć  powiedziała. Davidzie, jesteś tam, Davidzie?Spróbowała unieść się, lecz nagle zaczęła kaszleć, bryzgając daleko od siebiekrwią płynącą z ust. Nie czuję się najlepiej  powiedziała. Niech mi pan da minutkę na odpoczynek.Położyła się, a Leonard i Adelaide czekali.Lekki wiatr poruszał wierzchołkamipalm.Gwardziści niepewnie szurali nogami po asfalcie.Niebo było jasnobłękitne.Gdyby nie absolutna cisza i dziwna pustka na autostradzie, zdawałoby się, że jestto dzień jak każdy inny.Doktorowi Petriemu na zawsze utkwiły w umyśle te chwile: przerażająca cisza naautostradzie przy Palm Bay i oczekiwanie na śmierć pani Henschel. 197Odeszła z tego świata bez słowa: w jednej chwili jeszcze oddychała, w następnejjuż nie.Początkowo doktor Petrie myślał, że zasnęła, ale zaraz stwierdził, żeprzestała oddychać, a jej prawa ręka powoli otwiera się niczym pogniecione płatkipięknego kwiatu.Wstał i zbliżył się do gwardzistów, wciąż do nich celując.Był zmęczony i nieogolony, pod oczyma miał ciemne sińce, a jego ubranie wciąż nosiło śladyzgniecenia po wyjęciu z walizki.Wiatr rozwiał mu włosy. Powinienem was zabić  powiedział. Powinienem zlikwidować was od razu.Ten, który żuł gumę, odwrócił się i popatrzył na niego. Takie masz prawo, człowieku  powiedział. Masz broń, to możesz nas zabić.Doktor Petrie wycelował w jego plecy.Przez chwilę miał autentyczny zamiarzastrzelić obu gwardzistów, chwila ta jednak nie trwała długo.Ogarniająca go goryczzaczęła ustępować miejsca świadomości, że oni wszyscy, włączając w togwardzistów, znajdują się w takiej samej sytuacji, której nie są w stanie anikontrolować, ani zrozumieć. Dla naszego bezpieczeństwa  powiedział  życzę sobie, żebyście poszliautostradą kilkaset jardów na południe.My przez ten czas odjedziemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki