[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Artair przechylił łagodnie głowę, uśmiechając sięserdecznie. Ale to dobry dzieciak.Wybiera się z nami w tym tygodniu na skałę, żeby zabićkilka ptaków.To jego pierwszy raz. Parsknął śmiechem. Jest w tym samym wieku co ty i ja,kiedy nas tam zabrali. Opróżnił szklankę i odstawił ją z brzękiem na blat stołu.W jegozamglonych oczach Fin widział skutki picia.Artair spojrzał na przyjaciela i nagle spoważniał.Dlatego nigdy nie wróciłeś? Tak?Fin poniekąd obawiał się tego momentu.Była to jednak konfrontacja z przeszłością,nieunikniona.Wiedział o tym w chwili, gdy postawił stopę na wyspie.  Co masz na myśli?  spytał nieszczerze. To, co się wydarzyło tamtego roku na An Sgeir.Fin nie potrafił spojrzeć Artairowi w oczy.Pokręcił głową. Nie wiem  odparł, tym razem szczerze. Naprawdę nie wiem. No cóż, jeśli dlatego nie wróciłeś, to nie jest to żaden pieprzony powód. Gdybym nie był tak cholernie nieostrożny&  Fin uświadomił sobie, że wykręcanerwowo dłonie, i przycisnął je do blatu. Co się stało, to się nie odstanie.To był wypadek.Niczyja wina.Nikt nigdy nie miał dociebie pretensji.Fin gwałtownym ruchem podniósł głowę i uchwycił spojrzenie przyjaciela; zastanawiałsię przez chwilę, czy chodzi mu o to, że nikt nie ma pretensji prócz niego, Artaira.Nie dostrzegłjednak wrogości, żadnej sugestii, że stary kumpel ma na myśli coś innego niż to, co powiedział. Jesteś już gotowy sobie nalać?W szklance Fina zostało tylko trochę piwa na dnie, ale zaprzeczył ruchem głowy. Mam dość. Fin. Artair nachylił się konfidencjonalnie nad stołem. Nigdy nie jest dość.Skrzywił twarz w zarazliwym uśmiechu. Walnę sobie strzemiennego.Znowu ruszył w stronę baru.Fin siedział, obracając szklankę w dłoniach; wspomnienia napływały niepowstrzymanąfalą.An Sgeir, Marsaili.Wybuchła wrzawa, więc poderwał głowę.Koledzy Artaira właśniewychodzili; żegnali się z nim hałaśliwie, machali od drzwi.Artair odpowiedział im, podnoszączdawkowo rękę, i ruszył niepewnym krokiem w stronę stolika.Krzesło zaskrzypiało, kiedy usiadłciężko.Postawił na blacie kolejną szklankę z podwójną whisky.Na ustach błąkał mu sięuśmiech.Jak motyl, który szuka sobie miejsca. Przyszło mi coś do głowy& Pamiętasz tego nauczyciela historii z drugiej klasy? Sheda? Williama Sheda? Właśnie.Miał szczelinę między przednimi zębami i gwizdał przy każdym es.Fin pamiętał to bardzo wyraznie, choć nie myślał o Williamie Shedzie od ponaddwudziestu lat.To wspomnienie go rozbawiło. Kazał nam czytać na głos z podręcznika do historii& I wszyscy gwizdali, wymawiając es tak jak on. I wtedy mówił:  Przestańcie gwizdać!  dodał Fin, naśladując dzwięk, jaki wydawałShed.Przypominając sobie absurdalność tej sytuacji, obaj wybuchnęli śmiechem jak dwajchłopcy w wieku szkolnym. A pamiętasz, jak chciał nas rozdzielić i chwycił mnie za ucho, żeby zaciągnąć do innejławki? Tak, ty próbowałeś chwycić swój tornister, a on myślał, że zamierzasz mu się wyrwać,i skończyło się na tym, że zaczęliście się mocować przed całą klasą.Artair zanosił się niepowstrzymanym śmiechem. A ty, stary draniu, siedziałeś tylko i rżałeś jak koń. Bo ciągle gwizdał:  Uspokój się, synu!.Przyprawiło to Artaira o nowy paroksyzm wesołości, po rumianych policzkach spływałymu łzy.Zaczął mieć trudności z oddychaniem i sięgnął po inhalator.Ten ich śmiech rozładowałnapięcie, uwolnił od stresu wywołanego przez spotkanie z przyjacielem, który stał się kimśobcym.Znów byli uczniami, śmiejącymi się do rozpuku z dziecięcych wspomnień.Bez względuna to, jak bardzo dorośli i jak bardzo w ciągu tych lat się od siebie oddalili, mieli wspólną przeszłość.Więz na całe życie.W końcu śmiech przygasł; zapanowali nad rozbawieniem.Siedzieli, patrząc na siebie,znów poważni.Ponownie dorośli.Dopóki spomiędzy drżących warg Artaira znów nieeksplodował śmiech i wszystko zaczęło się od nowa.Kilka osób w barze odwróciło się w ichstronę, zastanawiając się zapewne, o co chodzi.Nigdy by jednak tego nie zrozumieli.Artair opanował się w końcu i spojrzał na zegarek. Cholera, trzeba się zbierać. Do Ness?  upewnił się Fin, a kiedy Artair skinął głową, spytał:  Jak zamierzaszwrócić? Zostawiłem samochód na nabrzeżu. Nie chcesz chyba prowadzić? No cóż, pieprzony wóz sam nie pojedzie. Nie nadajesz się do jazdy.Zabijesz siebie albo kogoś innego. Ach. Artair pokiwał na Fina palcem. Zapomniałem.Jesteś teraz policjantem.Cozrobisz? Aresztujesz mnie? Daj mi kluczyki, odwiozę cię.Uśmiech na twarzy Artaira przygasł. Poważnie? Poważnie.Artair wzruszył ramionami, wygrzebał kluczyki z kieszeni i rzucił je na stolik. Mój szczęśliwy dzień, co? Będę miał eskortę policyjną do samego domu." " "Niebo pokrywał zamglony błękit, słońce na zachodnim horyzoncie niknęło za ołowianymichmurami.Począwszy od połowy sierpnia, noce nie były już takie długie, mimo to wciąż byłojaśniej niż kiedykolwiek o tej porze w Londynie, nawet w samym środku lata.Fala przypływu jużsię cofała i łodzie przy nabrzeżu stały teraz na wodzie znacznie niżej.Gdyby ktoś chciał się nanie dostać za dwie godziny, musiałby użyć drabiny.Artair jezdził kiepsko polakierowanym vauxhallem astrą, śmierdzącym w środku jak stareadidasy zostawione na deszczu.Z lusterka wstecznego zwieszał się wiekowy odświeżaczpowietrza w kształcie choinki, który już dawno przegrał nierówną walkę z zastarzałym smrodem.Tapicerka była wytarta i miejscami porozrywana, a licznik kilometrów miał niebawem znówprzeskoczyć na zero.Fin nie mógł się oprzeć ironicznej refleksji, że ich losy tak bardzo sięodwróciły.Ojciec Artaira był nauczycielem, przedstawicielem klasy średniej o przyzwoitymdochodzie, i jezdził lśniącym nowym hillmanem avengerem, podczas gdy rodzice Fina zmagalisię z bezrobociem i gospodarstwem i mieli starego powgniatanego forda anglię.Teraz Artairpracował w fabryce, a on, Fin, był oficerem policji, który jezdził mitsubishi shogunem.Odnotował sobie w pamięci, by nigdy nie mówić Artairowi, jaki ma samochód.Wsunął się za kierownicę, zapiął pas i przekręcił kluczyk w stacyjce.Silnik zakaszlał,zakrztusił się i zgasł. Chryste  mruknął Artair. Przydałby mu się mój inhalator.Trzeba odstawić małąsztuczkę.Sprzęgło i gaz do dechy.Jak tylko zaskoczy, zdejmij stopy z pedałów.Pojedzie jakzłoto.Czym jezdzisz, Fin?Fin koncentrował się na  małej sztuczce i gdy usłyszał, jak silnik ożywa, odparłzdawkowo: Fordem escortem.W mieście wystarczy.Kłamstwo pozostawiło mu nieprzyjemny smak w ustach. Wyjechał na Cromwell Street; kiedy ruszył na północ w stronę Bayhead, na drodze niebyło żadnego ruchu.Zwiatła niewiele dawały w jasnym zmierzchu i Fin niemal przeoczył garb nadrodze przy przejściu prowadzącym w stronę placu zabaw.Podskoczyli gwałtownie, a samochódzatrząsł się niebezpiecznie. Hej, spokojnie  powiedział Artair i odetchnął głęboko, a Fin poczuł odór whisky.Muszę jeszcze wyciągnąć kilka kilometrów z tej staruszki.No dobra, nie powiedziałeś mijeszcze, co tu robisz. Ani razu mnie o to nie spytałeś.Artair odwrócił się w jego stronę i posłał mu spojrzenie, którego Fin gorliwie uniknął. No, pytam teraz. Przydzielono mnie do śledztwa w sprawie śmierci Angela Macritchiego. Poczuł nagłezainteresowanie ze strony Artaira i uświadomił sobie, że przyjaciel obraca się na fotelu. Bez jaj! Myślałem, że pracujesz w Glasgow. W Edynburgu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki