[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałon widywać się  z jakąś panią, która nie życzyła sobie, by ją ktoś widział.Najpierw dałazadatek, a gdy spełniono wszystkie jej warunki dotyczące urządzenia wnętrza  uiściła resztękwoty, na co został wydany stosowny rewers, znaleziony potem przy zwłokach.W kilka dni po jej ostatniej wizycie  twierdzili obaj zatrzymani  zjawił się w hotelikuokoło 40-letni mężczyzna, wysoki, dobrze zbudowany, lekko przygarbiony szatyn o rudawychwąsach, ze śladem po monoklu na policzku i przedstawił się jako Stanisław Chrzanowski.Obejrzał pokoje, pobył w nich trochę i kazał zamiast łóżka wstawić otomanę.Nie pokazywał siępotem jakiś czas, a gdy przyszedł ponownie  przyniósł dywan, którym polecił zasłonić drzwiw pokoju nr 1 wiodące na korytarz.Następnym razem już zanocował; rano zamiast niegoznaleziono ciało chłopca.Przepytywani dwaj koledzy, którzy jako ostatni widzieli Stasia Chrzanowskiego 12 majapo godz.14.00, gdy razem opuścili szkołę, widzieli, że podszedł do niego na roguMarszałkowskiej i Złotej mężczyzna wysokiego wzrostu, dość silnie zbudowany, ogorzałyi przygarbiony, szatyn z monoklem w oku.Był ubrany w ciemnoszare palto i sportową czapkę.Z mężczyzną o podobnym rysopisie, już na Złotej, widzieli go jeszcze dwaj inni koledzy.Z koleinauczycielka mieszkająca w pokojach umeblowanych Zawadzkiego spotkała chłopca o rysopisieStasia w towarzystwie mężczyzny ubranego w ciemnoszare palto i sportową czapkę.Osobnik takubrany i podobnie wyglądający według opisu wszystkich poprzednich świadków w przeddzieńwypytywał paru uczniów o Stasia, próbując ustalić, kiedy i którędy będzie on wracał do domu zeszkoły.Wszyscy oni potem byli zgodni co do tego, że mężczyzną owym był hrabia BohdanRonikier, gdy policja wytypowała go spośród członków rodziny zabitego chłopca jakopodobnego do opisu świadków.Palto, czapka, monokl, włosy, sylwetka, wzrost i inne szczegóły wszystko pasowało.Ronikiera rozpoznali też właściciel  pokoi numerowanych i numerowy.Mało tego, znaleziono handlarzy  starociami , którzy nie mieli żadnych wątpliwości, że towłaśnie hrabia kupił u nich dywan służący do zasłonięcia drzwi w pokoju nr 1 przyMarszałkowskiej 112.Ustalono nadto, że hrabia już przedtem próbował znalezć sposobne do zachowaniatajemnicy pomieszczenie w hotelu Lipskim przy ul.Bielańskiej; nie było tam jednak dwóchpokojów przylegających do siebie.Jak z tego widać, policja rozwinęła bardzo szerokie i intensywne śledztwo, by wyjaśnić tę  zbrodnię w wyższych sferach.Dotarto chyba dowszystkich świadków, którzy mogli coś powiedzieć.Adwokaci, którzy twierdzili potem, żeśledztwo zostało od razu ukierunkowane na hrabiego i nie brało pod uwagę innych wersji,naprawdę nie mieli racji.Po prostu wszystkie poszlaki wiodły do niego, czego on sam się chybanie spodziewał.Hrabia bowiem pytany o młodocianego szwagra scharakteryzował go jako młodzieńcazepsutego, lubiącego towarzystwo kobiet, mającego już dosyć zbyt surowego ojcai przemyśliwającego o samobójstwie.Wszystko wskazywało na to, że w ten sposób pragnieoddalić od siebie podejrzenia i skierować śledztwo w inną stronę.Koledzy, członkowie rodziny,znajomi i nauczyciele mówili jednak o Stasiu w samych superlatywach, wystawiając mu jaknajlepsze świadectwo moralności.Poszlak wskazujących na hrabiego Ronikiera jako sprawcę zbrodni było jednak tyle, żeUrząd Zledczy postanowił go aresztować.Tak to ów hrabia, średniej klasy dramatopisarz, znalazłsię na Pawiaku.W pierwszej instancji, gdy jego sprawa znalazła się 14 września na wokandzie SąduOkręgowego, proces nie przyciągał jeszcze takiego tłumu ciekawskich, jak to miało miejscepotem, gdy zadziałała magia hrabiowskiego tytułu i publiczność wypełniała nawet ulice przedPałacem Sprawiedliwości.Sprawozdawca  Gazety Sądowej Warszawskiej notował swespostrzeżenia z sali Kolumnowej pałacu Paca na Miodowej:  Poza przelotnymi widzami,słuchaczami i słuchaczkami, którzy na parę godzin zawitali na salę głównie po to, aby zobaczyćoskarżonego Ronikiera, widzieliśmy pilnych i gorliwych bywalców, którzy nie opuszczali anijednego posiedzenia.Było pośród nich kilka dziwnych indywiduów, które nie wiadomo jakądrogą dostawały się na salę i z których wyglądu i zachowania można było wnosić, że chybanieobce są im bodaj niektóre ciemne strony sprawy i że, być może, stać ich na rzucenie na nieniejakiego światła.Ale było i wiele osób, które z takim przejęciem śledziły cały przebiegrozpraw, że chodziło im oczywiście o coś więcej niż o zaspokojenie zwykłej ciekawości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki