[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie lubiłem,nie lubię i nigdy nie będę lubił maszyn i mechanizmów.Uważam je za coś potwornego, bezwzględnego i okrutnego.Nie wierzę, że człowiek jest panem tych urządzeń.Jest ichtwórcą i niewolnikiem zarazem.Służyć maszynie musi czuj-nie.Za najmniejszy błąd w jej obsłudze, jeśli nie życiem, tozdrowiem zapłaci.A jak nieostrożnego  pana schwycimaszyna w swe tryby, zmiele go na miazgę.Moim bezpośrednim przełożonym był Niemiec, pan M.Był to mężczyzna koło 60-tki, niewielki wzrostem, o szero-kich barach, ale nieco garbaty.Twarzy pospolitej, pooranejbruzdami, ale sympatycznej.Utykał nieco na prawą nogę.Pochodził ze Zląska.Mam wrażenie, że znał polski język,ale nie zdradzał się z tym.Początkowo odnosił się do nas,a raczej do naszych pasiaków, podejrzliwie, ale pózniej za-obserwowałem w nim odruchy litości.Instruktorem moim był młody Ukrainiec, robotnik cy-wilny, złapany w Donbasie i przywieziony tu na robotyprzymusowe.Z nim od razu nawiązałem przyjazne stosunki.Ja go uczyłem chiromancji, a on mnie wprowadzał w  taj- niki techniki.Nie opierał się na zaleceniach zawartych w in-strukcji obsługi, a nauczony przez swego poprzednikaFrancuza, porobił dyskretne rysy na kadłubie automatówi według tego skrawał półfabrykaty.Ta metoda okazała siępózniej dla mnie zbawienna.Gdyż jak się dowiedziałem,będąc już na rewirze, mój następca, który posługiwał sięinstrukcją oficjalną, został powieszony za sabotaż.Automatbowiem był niesprawny i dlatego trzeba go było obsługiwaćna wyczucie.Gdy teraz cofam się pamięcią do tych czasów, dreszczmną wstrząsa i jednocześnie nasuwa się głębokie przeświad-czenie, że miałem kolosalne szczęście.Tak, chyba miałemkolosalne szczęście.I nie tylko tam.Trafiałem bowiemw momentach najbardziej dla mnie krytycznych na ludzi,którym w sposób bezbłędny mówiłem, co w ich osobistymlosie stanowiło najgłębsze przeżycie lub zdarzenie nieod-wracalne.Zyskiwało to mi przychylność i pomoc tych ludzi,więc możność dalszego życia na ziemi.Pierwszego dnia po przydzieleniu mnie pod nadzór panaM., ten zapytał mnie niezbyt uprzejmie: Co potrafisz robić? Umiem czytać z dłoni  odpowiedziałem na to.Spojrzał na mnie jak na wariata. Chiromanta?  w pytaniu tym była złośliwość ilekceważenie. Właśnie.Odruchowo wyciągnął do mnie otwartą dłoń.Większośćludzi to czyni. To odczytaj, co tu napisano.Spojrzałem na jego dłoń nieco z góry.Nie dotykałem jej.Nie miałem żadnej wizji.Nigdy takiego czegoś nie miewam.Ale odpowiedz, jakiej mu udzieliłem, do dziś mnie zdumiewa: Miałeś trzech synów.Dwóch zginęło na wojnie.Od tego dnia minęło przeszło ćwierć wieku, a scenę tęwidzę, jakbym ją na nowo przeżywał.Wielka hala fabrycz-na.Obrabiarki.Transporter rolkowy.Przy maszynach ro-botnicy cywilni i więzniowie.Naprzeciw mnie stoi Niemiec i płacze.Instruktor Ukrainiec, stojący opodal, gapi się nanas zdumiony.Inni, znajdujący się dalej od nas, podchodzą.Zbiera się tłum. Mój Boże, to prawda  szepcze majster. Nikt0tym nie wie.Nawet żona.Patrzył na tę swoją spracowaną, szeroką dłoń i mówiłjakby do niej przemawiał: Zginęli obaj w jednym miesiącu na froncie wschodnim.Wezwali mnie i powiądomili o tym w przeddzień ewakuacji.Czyż naprawdę to wszystko jest tu wypisane?Opuścił rękę i głośno powiedział: Jesteś wielkim człowiekiem. Co tu się dzieje? Rozejść się.Był to nasz konwojent.Na szczęście Keller.Na jegowidok szybko przystąpiliśmy do pracy.Majster otarł chu-steczką oczy.Spojrzał na naszego konwojenta niechętnie1chciał się oddalić, ale ten go zatrzymał i zapytał: Co ten więzień panu uczynił, że pan płakał? Nic mi nie uczynił. Nie rozumiem.Odeszli razem.O czym mówili, nie wiem.Jednakże odtego dnia bardzo zmieniła się moja sytuacja.Majster przy-nosił mi papierosy, a Ukrainiec chleb.Dostarczyli mi pa-pier i ołówek.Ukrainiec rozsławił mnie wśród swoich ko-lęgów i koleżanek, więc przychodzili po kryjomu do megostanowiska pracy, żeby im spojrzeć na dłoń.Patrzyłem nate dłonie.Niektórym zaś pisałem horoskopy.Horoskopy tepisałem w schronie w czasie alarmów lotniczych.W takiejwłaśnie chwili zetknąłem się po raz pierwszy z drem Alfre-dem.Ja to i spotkanie potraktowałem jako zwykły epizodi szybko o nim zapomniałem.W miarę zdobywania klientóww fabryce, wracałem do sił.Papierosy i chleb czyniły mnie potentatem.Za chleb, a szczególnie za papierosy, możnabyło u nas w obozie wszystko kupić: od dolarów do- torbypapierowej, którą wkładało się pod koszulę jako ochronęprzed zimnem.Instruktaż miał trwać 14 dni, ale po 7 dniach wszystkich robotników cywilnych, Ukraińców i Rosjan powołano dowojska.Do oddziałów Własowa.Mój instruktor, żegnającmnie, płakał.Nie zdążyłem nauczyć go chiromancji, aleon jednak wtajemniczył mnie dostatecznie, jak obsługiwaćte obrabiarki, aby nie zostać powieszonym za sabotaż.Niedarmo detale obrabiane na nich nosiły nazwę  trumien.37Pociąg stanął.Przez szpary wagonu dojrzeliśmy zarysjakichś niewielkich budynków.Usłyszeliśmy rozmowę i zbli-żające się liczne kroki.Zachrobotało i powoli rozsuwanedrzwi towarówki zaczęły rozchylać się.Otwór robił się co-raz większy.Napłynęła fala świeżego powietrza, ale równo-cześnie usłyszeliśmy okrzyki: Donnerwetter, Donnerwetter!  i szybko, prawie bie-giem oddalające się kroki.Ostrożnie wychyliłem głowę na zewnątrz wagonu.GrupkaSS-manów stała dość daleko od wagonów z chusteczkamiprzy nosach.Fetor rozkładających się ciał oraz odchodówuwięzionych od sześciu dni w wagonach ludzi musiał ichzamroczyć.My, którzyśmy jeszcze żyli, przywykliśmy.Nasodurzało świeże powietrze.Peron był niewielki, odkryty.Niebo nad nim bezchmur-ne, wysokie, błękitne.Słońce zbliżało się do zenitu.Na ze-garze peronowym była godzina 13.Dzień, pamiętam godobrze, 23 marca 1945 r.Napisu na wyjściu z peronu niewidziałem.Nie wiedzieliśmy, dokąd nas przywiezli.Usły-szeliśmy wezwanie do opuszczenia wagonów.Byłem trzecimw kolejności, który o własnych siłach wagon ten opuścił.Kiedy już nikt z niego nie wysiadał, a wszystkie wagonydostatecznie wywietrzały, Niemcy zaczęli do nich zaglądać.Widziałem, jak niektórzy z nich chwytali się za głowy, wy-rażając w ten sposób swoje zdumienie.W każdym wagonieleżały zwały trupów.Tylko środek był wolny, nie licząckału.Nie poganiano nas.Z mego wagonu, liczącego w dniuwyjazdu z Frankfurtu n.Menem, tj.17 marca 1945 r., 60 więzniów, o własnych siłach wyczołgało się 10, 12 obłożniechorych wynieśliśmy, pozostałych 38 pozostało w wagonie,nie żyli.W innych wagonach, na skutek angielskiego nalo-tu, sytuacja była jeszcze gorsza.Wyładunek i układanie na peronie tych na wpół umarla-ków szły nam niemrawo i czas wlókł się powoli.Niemcyjednak nie zdradzali zniecierpliwienia.Stali w grupkachi patrzyli, jak my się męczymy wywlekając tych biedaków.Nie byli nawet specjalnie uzbrojeni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki