[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potemchciałbym położyć się na kanapie w salonie, czuję się, jakby wciąż należała do mnie, izdrzemnąć się chwilę lub dwie.Okropne, ciemne ostrze cofnęło się.Connora ogarnęła taka ulga, że aż zakręciło316SRmu się w głowie.Bracia Pendarvis nie należeli do wylewnych, lecz nie mógł się oprzećszorstkiemu uściskowi, którym objął brata.Kruchość wychudzonego ciała Jackazaskoczyła go, przytłumiając jego radość.- Zaraz wracam - powiedział.- Masz mokre ubranie, ty idioto.Siadaj przykominku i odpocznij.Wracam za dwie minuty.- Jack skrzywił się i machnął ręką.Connor zostawił go w gabinecie, czując się, jakby uniknął katastrofy.Pani Bolton nie było w jej zwykłej siedzibie, czyli w kuchni.Nie było jej też wmieszkaniu w suterenie.W końcu znalazł ją na strychu, przeglądającą kufry z letniąbielizną przed corocznymi wiosennymi porządkami.Powiedział jej, czego potrzebuje, iposzedł poprosić Maris, by przygotowała stary pokój Jacka, ponieważ o ile on majeszcze coś do powiedzenia na ten temat, to jego brat wprowadza się z powrotem dodomu.Wszystko to potrwało dłużej niż dwie minuty, wystarczająco długo, by Jackzdążył napisać list i zostawić go na biurku.Nie szukaj mnie, Con.Jestem jak stary pies, który musi odejść, by umrzeć wsamotności.Muszę odejść i Ty dobrze o tym wiesz.Ale na zawsze pozostaniesz w moimsercu.Twój kochający Cię brat, Jack.317SR- 21 -Sophie była w swoim pokoju.Connor czuł tak silną potrzebę bycia z nią, że niepotrafił się temu oprzeć, choć nadzieje, że ma mu coś do zaofiarowania, były setki razyniweczone.Sophie leżała na łóżku, jeszcze nie ubrana.Resztki niedojedzonegośniadania stygły na tacy.Nie przeczytana książka i nietknięty koszyk z robótkamileżały porzucone obok nie zasłanego łóżka.Spojrzała na niego przelotnie, gdy wszedł ioparł się o drewnianą kolumienkę podtrzymującą baldachim.- Jack był tutaj.yle wyglądał, gorzej niż poprzednio.- Patrzyła na niego zobojętną, pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarzą.- Nie udało mi się go zatrzymać.Powiedział.powiedział, że wyjeżdża, by umrzeć.Nie wiem nawet, gdzie pojechał -wyszeptał Connor, w obawie, że rozpłacze się w jej obecności.Chciał też, bydowiedziała się, jakim bólem go to przejmuje.Podparta do tej pory na łokciu, Sophie zmieniła pozycję.Położyła się, opierającgłowę na poduszce, wpatrywała się w kołdrę spod półprzymkniętych powiek.SłowaConnora pogłębiły tylko jej smutek i nic poza tym.- On umiera.Słyszysz mnie? Tylko on pozostał, tylko on, i też mnie opuszcza.Sophie, Jack umiera.Skrzyżowała ramiona na piersiach.Oczy miała zamglone.Była tak pogrążona wewłasnej rozpaczy, że nawet na niego nie spojrzała.%7łal w piersi Connora zaczął narastać jak choroba.Skóra mu ścierpła.Zacząłkopać kolumienkę łóżka obutą stopą, zerwał skotłowaną pościel z nieruchomego ciałażony, jednym gestem zrzucił tacę ze stolika.Sophie skurczyła się, słysząc brzęktłuczonych talerzy i spadających sztućców.Connor wywrzaskiwał swą wściekłośćprosto w jej nieruchomą twarz, przysięgi mieszały się z oskarżeniami, wyznawał swąrozpacz i przeklinał jej bezradność.Bał się jej dotknąć, bał się, że zacznie nią318SRpotrząsać, jeżeli dotknie jej bezwładnego ramienia.Wykrzykiwał całą swą wściekłość.Sophie nie odezwała się ani nie zapłakała.Oszołomił ją, lecz jej nie dotknął.Byławciąż głucha na jego słowa.Przeklął ją po raz ostatni, nie troszcząc się, czy odniesie tojakikolwiek skutek, i wyszedł.Cisza.Sophie wstała i powlokła się przez pokój w stronę okna, uważając, by niewejść na kawałki potłuczonej porcelany, rozrzuconej po podłodze.Przycisnęła policzekdo lodowatej szyby i wsłuchiwała się w świst deszczu ze śniegiem, uderzającego wokno.Szkło zaparowało od jej oddechu; nic przez nie nie widziała.Nie mogła teżzobaczyć swego odbicia.Co to za śmieszne zwierzątko, całe pokryte łuskami.To ona, tak właśnie sięczuła.Powolne i ociężałe, lecz bezpieczne pod swą zbroją.Ach.to pancernik.BiednyConnor.Usiłował przebić ten pancerz swym smutkiem i gniewem, lecz mu się nieudało.Szkoda.Chciała, by wziął nóż i poodrywał łuski, które pokrywały ją od stóp dogłów.Może wtedy byłaby w stanie cokolwiek odczuwać.Zdziwiła się, gdy wrócił, a jeszcze bardziej, gdy wziął ją za rękę i zaprowadził zpowrotem do łóżka.Posadził ją i sam usiadł obok.Usiłowała oswobodzić rękę, takdziwnie i obco wyglądającą w jego dłoni, lecz jej nie puszczał.- Posłuchaj mnie, Sophie - powiedział.- Słuchasz mnie? - Skinęła głową.-Kochanie, nie potrafię już dłużej tak żyć.To zbyt bolesne.Gdybym wiedział, żepomogę ci, zostając, nie odchodziłbym.Niestety, moja obecność tylko pogarszasprawę.Pochylił głowę nad jej ręką.Zauważyła, jak błyszczące były jego czarne włosy.Coś jej to przypomniało, lecz nie wiedziała, co.- Wyjeżdżasz? - zapytała, próbując odczuć związek z własnym głosem.-Opuszczasz mnie?Te słowa jej pomogły.Sprawiły, że coś poczuła.Samotność.Podniósł głowę, a bezbrzeżny smutek wyzierający z jego oczu w końcu do niej319SRdotarł.Dotknęła jego twarzy, serce ją zabolało na widok łzy spływającej po policzkuConnora.- Myślałem, że nam się uda - powiedział.- Tyle się przeciw nam sprzysięgło, a jaciągle wierzyłem, że zostaniemy razem.Ale to już nie ma sensu.- Nie - przytaknęła, z westchnieniem opierając policzek o jego twarz.- Nie mam ci za złe, że mnie nienawidzisz.Nigdy tego nie powiedziałaś, leczzdaję sobie sprawę, iż jestem winien śmierci dziecka.- Och, nie.Nie, Con.Wcale cię nie nienawidzę.I nigdy nie myślałam, że to twojawina.- Connor nie odpowiedział.- Ja po prostu nic nie czuję - znalazła w sobie na tyleenergii, by to powiedzieć - jestem pusta w środku.Moje łono i serce.Są puste.- Sophie, zostanę, jeżeli zechcesz.Powiedz to tylko, a zostanę.Nie była w stanie się odezwać.Milczeli przez długi czas.Connor wyjął chusteczkę.Sophie starała się niepatrzeć, gdy wycierał twarz.- Zrobimy tak, jak zechcesz, Sophie - powiedział.- Rozwód, separacja, co tylkozechcesz.Wezmę adwokata, sporządzi odpowiedni dokument potwierdzający, żeGuelder należy do ciebie.- Dokąd zamierzasz pójść? - Zaczęła ją osaczać nowa ciemność, mroczniejsza icięższa niż poprzednia.- Gdziekolwiek - potrząsnął głową.- Zawiadomię cię, na wypadek gdybyś mniepotrzebowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Vina Jackson Osiemdziesišt dni 03 Osiemdziesišt dni czerwonych
- Lumley.Brian. .[Psychomech.03]. .Psychoamok
- Martin Kat Serce 03 Mężne serce
- Coulter Catherine Gwiazda 03 Gwiazda z nefrytu
- Łajkowska Anna Wrzosowisko 03 Cienie na wrzosowisku
- Matthews Bay Gwiazdka miłoci 03 Gwiazdka dla Carole
- Kagawa Julie Iron Fey 03 Iron Queen (2)
- Robbins Harold Handlarze snów 03 Spadkobiercy Krainy Snów
- Karen Marie Moning Highlander Series #03 The Highlander's Touch
- Obcy kraj Charles Cumming
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aeie.pev.pl