[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jonathan w odpowiedzi wstał i zjadłposiłek na zewnątrz, a potem spał w powozie.- Gdzie byłeś tamtej nocy, którą spędziliśmy w karczmie? - zapytał169 Duncan żołnierza, który traktował go coraz przyjazniej, od kiedy Duncankilkakrotnie uchronił go przed ewangelicznym zapałem wielebnego Arnol-da.- Widziałeś, co się stało z ciałem starego Jacoba?Fitch przystanął i potarł siwą szczecinę na szczęce.- Sam dbał o swoją skórę i przez tyle lat nosił ją całą.Bardzo niewielumoże się tym chwalić, czerwonych czy białych.Dreszcz przeszedł Duncanowi po plecach.Słyszał już podobne słowa, nastatku, wypowiedziane przez morderczynię Florę. Wez skórę, którą jesteś- mówiła.- Swoją skórę?- Tak mówią Indianie.Robił tylko prawe rzeczy.Po swojemu.- Fitchwzruszył ramionami.- Nie mam na to słów, McCallum.Jestem tylko sta-rym żołnierzem.On był sobą, wiedział, kim jest, i nikomu nie pozwolił tegozmienić, nawet gdy cały jego szczep wyginął.Wiedział o tej ziemi rzeczy,których ty i ja nawet się nie domyślamy.Duncan spoglądał na niego, nie pojmując, gdzie Flora mogła usłyszeć tesłowa, i jeszcze rozpaczliwiej usiłując je zrozumieć.- Co to są prawe rzeczy, sierżancie?Fitch długo zastanawiał się nad odpowiedzią, pracując nad krzesiwem.- Myślę, że gdybyś mógł o nich mówić, nie byłyby prawe  rzekł w koń-cu.- To tak jak Jacob wołał pstrąga, a ten wynurzał się i cmokał go w rękę,bez obawy.Nie ma słów, którymi można by opisać ten widok i sposób, wjaki Jacob i ryba spoglądali sobie w oczy, doskonale się rozumiejąc.Duncan spojrzał na góry.- Chcesz powiedzieć, że ty i kapitan pochowaliście starego Jacoba?- Zrobiliśmy, co trzeba - rzekł Fitch.Podniósł głowę, badawczo popatrzył na Duncana, po czym sięgnął domieszka przy pasie.- Zamierzasz.- zaczął Duncan, ale słowa uwięzły mu w gardle, gdyzobaczył, co leży na otwartej dłoni Fitcha.Był to kawałek materiału, szkocki tartan - ciemnozielona i czerwonakrata na brązowym tle.- Dziwna rzecz, chłopcze - powiedział Fitch, patrząc na niego znacząco.- Wyjęliśmy to zza pasa zabitego na Kamienistym Szlaku.Duncan przykucnął i wziął od sierżanta tartan, po czym rozciągnął go w170 palcach.Była to szarfa pełniąca rolę pasa z rodzaju tych, jakim przepasałbysię Gaidheil, szkocki góral.- W tej bitwie Szkoci walczyli po stronie Indian?- Nie nazwałbym tego bitwą.Raczej morderstwem na wielką skalę.Wkrzakach leżało pół tuzina zabitych Irokezów, włącznie z posiadaczem tejszarfy.Szesnastu innych ustawiono w szeregu i zastrzelono.Major Pike ikapitan przybyli wkrótce potem, z różnych stron, i zamienili kilka ostrychsłów.Pike chciał zakopać ciała i odejść.Kapitan rozstawił zwiadowcówwokół zabitych, żeby nie dopuścić do nich Pike'a, a potem wysłał mnie domiast po ludzi, którzy by ich zabrali.- Do miast?- Irokezi mają swoje sadyby, tak samo jak biali ludzie.A także swójsposób chowania zmarłych.Myją ich, ubierają i odmawiają przy nich mo-dły.- I okładają cedrowymi gałęziami - podpowiedział Duncan.Fitch skinął głową.- Niektóre stare plemiona, takie jak Mohikanie, umieszczają ich napodwyższeniu w jakimś charakterystycznym miejscu, na wzgórzu lub tam,gdzie łączą się dwie rzeki.Na wysokości siedmiu lub ośmiu stóp, z poży-wieniem i ekwipunkiem podróżnym.Indianie mówią, że duch potrzebujeroku, żeby znalezć drogę do nieba.Duncan pojął, że sierżant Fitch w końcu mu powiedział, co zrobili z cia-łem Jacoba Ryby.Znów spojrzał na pas tartanu, który trzymał w dłoni.- Czy wśród zabitych byli jacyś jasnowłosi?- Nie, ale gdyby ktoś ogolił sobie głowę, jak to robią niektórzy wo-jownicy, i zabarwił sobie skórę sokiem orzecha, trudno byłoby go odróżnićod innych.- Znałeś mojego brata?- Przez jakiś czas biegał z nami.- Biegał?- Po lasach.Właśnie to robią zwiadowcy.Musisz być jak jeleń.Cichy.Rączy.Zawsze czujny.Zapomnij o tym na minutę, a czyś jeleń, czy żołnierz- zginiesz.Przysyłają do nas oficerów regularnej armii, czasem za karę,czasem, żeby zrozumieli nieprzyjaciela.Większość się nie sprawdza.Giną.Wysiadają im nerwy.Jeden postrzelił się w stopę, żeby odesłali go do do-mu.Niektórzy jednak rozumieją.- Masz na myśli, że niektórzy się zmieniają - rzucił pytająco Duncan.171 Kiedy Fitch popatrzył na niego, miał w oczach błysk zdziwienia.- Ponieważ - ciągnął Duncan, nie wiedząc, skąd przychodzą do niego tesłowa - oni dostrzegają prawdziwe rzeczy.Fitch nic nie powiedział, tylko wstał i powiódł wzrokiem za spojrzeniemDuncana - po falujących, leśnych pagórkach.- Zatem dlaczego mój brat nie dołączył do ciebie i kapitana Woolforda?- Czterdziesty drugi na to nie pozwolił.Był dla nich zbyt wartościowy.-Fitch znów zmierzył wzrokiem Duncana.- Miał szybką rękę i dobre serce,ten twój brat, ale nie znosił tępogłowych oficerów.Duncan z wdzięcznością skinął głową.Wstydził się za swego brata, gdyten wstąpił do wojska, lecz teraz, kiedy Jamie stał się obiektem powszech-nego potępienia, był z niego dumny.- Czy Adam Munroe też biegał z wami? - zapytał.Fitch potrzebował długiej chwili, żeby znalezć odpowiedz.- Munroe był z Pensylwanii - powiedział wreszcie.- My działamy na te-rytorium Nowego Jorku.- Jednak go znałeś.I Adam znał starego Jacoba, który zginął niedługopo nim.Ta uwaga wyraznie zaniepokoiła Fitcha.Znów zajął się swoim krze-siwem.- Nie każdy, kto przemierza lasy, jest zwiadowcą - powiedział nieconerwowo, przyciszonym głosem.Duncan spoglądał na wzgórza, obserwując jednego wielkiego biało-głowego orła, który szybował w powietrznych prądach nad granią.Po chwi-li młodzieniec przykucnął obok siwowłosego żołnierza.- Czy Jacob rozmawiał z niedzwiedziami tak jak z rybami?Zaskoczony Fitch uderzył kamieniem w grzbiet ręki.Przez moment pa-trzył na płynącą krew, a potem schował krzemień z powrotem do pochewki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki