[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieurodził się, by mieszkać na dworach.To był sen!Koniuszki palców musnęły wargi.Pulsowałoi w nich, i w ustach.Jak gdyby naprawdę całował miękkie kobiece wargi i obejmował ciepłe ciało, którewprost niebezpiecznie dobrze pasowało do jego ciała.Które napełniało go niemożliwymi tęsknotami i kazało bardziej wierzyć w sny niż w rzeczywistość.Roza.- Jesteś diabelnie niebezpieczną kobietą! - powiedział cicho do siebie.Ale to przecież nie była ona.NieRoza.Nie prawdziwa Roza, taka jaką spotkał zaledwiepoprzedniego dnia.Pod powiekami widział białe, gładkie, miękkie jakpuch policzki kobiety, którą obejmował tak, jak obejmuje się jedynie kogoś, kogo pragnie się nad życie.A przecież Mattias wiedział, że policzek Rozy jest nierówny, brzydki, poparzony podczas jakiegoś tajemniczego zdarzenia przed laty, odległego w czasie tak, żenikt nie chciał już go wspominać.Być może zbyt strasznego, by ktokolwiek chciał przyznać, że w ogóle kiedykolwiek miało miejsce.Być może ludzie uspokajali się myślą, że Roza takasię już urodziła. We śnie była inna.Miała skórę białą jak mleko i dołeczek w policzku, który wyglądał jak odcisk kciuka.Jakby jakiś elf wycisnął na niej swój znak, tak aby wszyscyżywi mogli zobaczyć i zrozumieć, że została wybrana.Jedna z niewielu.Uśmiechała się tak, jak Roza nie potrafiła się uśmiechać, ponieważ lewa strona jej ust zawsze będzie niecoopadać.I była starsza niż Roza.Doroślejsza, miała bardziej dojrzałe ciało.Więcej pewności siebie.On również był starszy.Mattias otrząsnął się z niemądrych myśli.To dopiero rozmyślania, i to o śnie! Przestraszył się, że przebywa w Kafjord już za długo.Być może najwyższy czas wyruszyć dalej!Wszystko nastąpiło w ostatnich dniach.Zobaczył Rozę na wietrze.Widział, jak włosy zasłaniają jej poparzony policzek, i przez moment ujrzał,jak mogłaby wyglądać.Zobaczył Rozę, która mogła byćtak piękna, że słowami nie dałoby się jej opisać.Zobaczył tego przebłysk.To wystarczyło do snów.Synneve miała dołeczek w policzku.Skądś musiał sięwziąć, a Jens go nie miał.Jego myśl umieściła dołeczekna białej, gładkiej twarzy Rozy.Jego myśl dodała jej kilka lat.Myśl postarzyła również jego, kazała mu być podobnym do ojca.W myślach widział młodszą wersję ojca.Coś pośredniego pomiędzy nim samym a ojcem.We śnie wszystko może być tak rzeczywiste, że ażnieprzyjemne.Noc objęła go, jakby był dzieckiem.Nic nie mogło muprzeszkadzać.Odpoczywał.A kiedy nastał ranek, obudziłsię z poczuciem spokoju we wszystkich członkach.Od dawna już się tak nie czuł.Uśmiechnął się po swojemu,półgębkiem, a kumple puścili do siebie oko i za jego plecami po cichu stwierdzili, że Mattias odzyskał rozum.Kopalnia płatała ludziom różne figle.Wiedzieli o nich wszyscy.Nie było powodu, żeby nie dotknęło to również Mat-tiasa, chociaż tkwił tu dłużej niż większość innych, chociażwidział więcej sztolni niż wielu znacznie starszych od niego robotników, z którymi pracował tutaj ramię w ramię.Wszyscy przeżywali dni lepszej i gorszej formy.Odczasu do czasu ktoś musiał trochę się oddalić, żeby całkiem się nie zatracić.Nie potrzebowali się z tego tłumaczyć przed innymi.Mieli przecież, u diabła, oczyw głowie, a więcej niż pewne było, że mieszkali do tego stopnia jeden na drugim, by zauważyć, co się w kimdzieje.Nikt nie robił z tego wielkiego wydarzenia.Wszyscy już podążali dalej.Ku następnemu dniu, następnemu tygodniowi, miesiącowi, rokowi.Ku innemu miejscu.Bo prędzej czy pózniej "wszystkie kopalnie stawałysię nieopłacalne.Dokładnie tak jak wszystkie drogiprowadziły tam, dokąd zmierzali.Pewnego dnia należało się pakować i iść dalej.Wciąż większość rzeczynad tym fiordem była dla nich nowa, lecz żaden z nichnie zamierzał zapuścić tu korzeni.Mattias również nad tym się zastanawiał.Nie wrośnie na stałe.Nie będzie prządł myśli, które tylko chwytają w pułapkę.Nie będzie nawiązywał przyjazni, które mogłyby się wpleść w jego przyszłość.Porozmawia z Jensemi cofnie wszystkie swoje głupie słowa o małżeństwiez Kari, które tak bezmyślnie wypuścił z ust.Niebez- piecznie jest pozwalać, by taki haczyk tkwił zarzucony.Mattias rozmyślał o tym przez cały dzień w pracy.Pomogło porządne przyłożenie się do roboty i odrywanie rudy od ścian góry, nawet tam, gdzie skała usiłowała zachować ją dla siebie najlepiej jak umiała.Pomogłomu to na tyle, że zaczął nucić piosenki, jakich niktwcześniej nie słyszał.Zpiewał o nieszczęsnych losach,które kończyły się w czarnej ziemi albo w mokrym grobie z dala od bezpiecznej przystani domu.O rycerzachi smutnych dziewicach, tkwiących wysoko w kamiennych wieżach.O "walkach na śmierć i życie, i o dozgonnej miłości w ostatniej strofie.Wyśpiewywał pijackiepiosenki, aż pozostali mężczyzni w brygadzie zaczynali odczuwać pragnienie, a w końcu kazali mu przestać.A także zwrotki tak nieprzyzwoite, że pastor zbladłby,gdyby je usłyszał.Istniało jednak małe niebezpieczeństwo, że wielebny przyjdzie tu, do wnętrza góry.Postanowił, że zwinie wszystkie sieci, które zarzucił.Uwolni się od wszystkich cudzych zmartwień, równieżod Jensa.Kolega był dorosły, niech robi ze swoim życiem, co chce.Owszem, będzie obserwował zmaganiainnych, lecz sam przestanie się nimi zajmować.I będzie się trzymał z dala od Rozy, przynajmniej natyle długo, by zapomnieć o tańcu ich warg w tym dziwnym śnie.O tym tańcu, od którego wciąż robiło mu sięgorąco i wypełniała go tęsknota, jakiej nigdy wcześniejnie zaznał.Kiedy ją zobaczy, będzie widział, że Rozaznad Kaf jorden to ktoś inny niż ta, którą stworzył wyłącznie dla siebie w fantazjach zmęczonego, wycieńczonego pracą człowieka.Prawdziwa była Rallar-Roza.Marzenia przędły chmury, które dało się przebić obcasem. Mattias nie brał pod uwagę, iż może ją spotkać, pomimo że sam nie będzie miał takiego zamiaru.To graniczyłoz cudem.Trzymał się terenu Kopalni.Ona przebywała daleko, przy krańcu fiordu, w pobliżu Krety zamieszkanejprzez Kvenów.Nie przypuszczał, by jeszcze raz odwiedziła Jensa.Przecież zachowywał się tak grubiańsko, gdy przyniosła mu maść.Była to dla niej bardzo przykra wizyta.Roza wprawdzie nic o tym nie powiedziała, do niczego się nie przyznała, ale Mattias przecież jej towarzyszył.Był świadkiem każdego słowa, każdego ruchu.Dobrze wiedział, jak było.A mimo to się spotkali.Wpadli na siebie.On szedł wśród kolegów z pracy,brudny, szaroczarny na twarzy, w krótkiej kurtce wyrzuconej na robocze spodnie.Pod nią miał wełnianąbluzę.We wnętrzu góry było zimno, wilgotno.Białyniegdyś materiał, dzięki któremu mieli być lepiej widoczni w tym najczarniejszym z mroków, nie dawałzbyt wiele ciepła.Mattias miał w gardle śmiech, stanowił część wspólnoty.Lecz wystarczyło jej jedno spojrzenie, by go stamtąd wyrwać.Padło na niego niczym grad na skórę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki