[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyłożył do niego pieczątkę ze swastyką iodczekawszy trzy sekundy, zamknął teczkę.- Zostały już tylko godziny, Hans.I duża porcja satysfakcji.Musimy jeszcze tylkoodegrać tę komedię.Lepiej jednak będzie, jeśli nacieszysz się sukcesem z dala od naszejplacówki.Skocz do „Moulin Rouge” albo do innej speluny z cycatymi panienkami i zabawsię na koszt służby.Ja stawiam.- Heil Hitler! - ucieszył się podwładny.Wychodząc marszowym krokiem z gabinetu szefa, kątem oka zauważył policyjnegofiata podjeżdżającego pod budynek.Poznań, sobota sierpnia, czternasta z minutamiKayser i Kaczmarek wyszli bez cienia entuzjazmu z dusznego wnętrza auta.Kierowca wrzucił pierwszy bieg i odjechał na parking kilkanaście metrów dalej.Policjancistali przez chwilę w chmurze spalin, jakby zapomnieli, co mają zrobić.- Chodźmy, Biniu.Miejmy to już za sobą - odezwał się w końcu inspektor Kayser.Ciągnąc podeszwy po chodniku, ruszyli w stronę konsulatu Rzeszy.Położony wcieniu posadzonych gęsto topoli betonowy budynek z wywieszoną przez okno flagąnazistowskich Niemiec nie zachęcał do złożenia wizyty.Z ciężkim sercem weszli pogranitowych schodach pod masywne, dębowe drzwi i zastukali kołatką.Odpowiedziało im głuche echo, które rozeszło się po niewidocznym wnętrzu.Zachwilę czyjeś ręce nacisnęły klamkę i zobaczyli w drzwiach odzianego w czarną koszulę,wysokiego jak Herkules mężczyznę o atletycznej sylwetce i blond włosach, wygolonychkrótko nad uszami i na karku.Jego oczy otaksowały policjantów odpychającym spojrzeniem.- Inspektor Zygfryd Kayser i komisarz Zbigniew Kaczmarek z Prezydium Policji -przywitał się grzecznie Kayser.- Przyjechaliśmy w sprawie incydentu na Grobli.- Ach.- Wielki blondyn raczej przytaknął, niż wyraził zdziwienie.- Bitte sehr.Weszli do ciemnego, sprawiającego nieprzyjemne wrażenie holu.Ich przewodnikwskazał ręką na drewniane schody w głębi pomieszczenia.Skwapliwie skorzystali zzaproszenia i po trzeszczących ze starości stopniach dotarli na pierwsze piętro.Potężny Niemiec szedł za nimi krok w krok.Na górze zatrzymał się i zdecydowanymruchem prawej ręki, przypominającym hitlerowski gest pozdrowienia, wskazał im właściwykierunek.Ruszyli wąskim korytarzem w prawo, ku widniejącym na końcu drzwiom.Naswoich plecach czuli badawcze spojrzenie nieprzyjaznych oczu.Drzwi miały mosiężną klamkę w kształcie głowy lwa.Zapukali w skrzydło i nacisnęlirazem na odlaną z detalami grzywę króla zwierząt.Wiedzieli aż nadto dobrze, że idą napożarcie.To była główna sala z doskonałym widokiem na podjazd pod konsulat, któryumożliwiały trzy wysokie, choć wąskie okna.Po jednej stronie pomieszczenia, które swojąsurowością przypomniało Kaczmarkowi zamkową komnatę w średniowiecznym zamku, stałkominek.Po drugiej - mahoniowe biurko, nad którym rozpościerała się flaga Rzeszy.Za biurkiem siedział mężczyzna o twarzy boksera, z cygarem w ustach.Widać było,że dopiero co je zapalił, z wolna rozniecając żar na końcu egzotycznego skręta.Strzepującdomniemany pyłek z ramienia swojego błyszczącego garnituru, jakby od niechcenia przeniósłwzrok na mężczyzn, zbliżających się powoli.- Inspektor Kayser i komisarz Kaczmarek - Kayser zachował zimną krew, niereagując na wyraźnie wyczuwalną prowokację w zachowaniu gospodarza.Przysiągł sobie w duchu, że ostentacyjne lekceważenie ze strony konsula niewyprowadzi go z równowagi.- Przyszliśmy w sprawie incydentu na Grobli, a ściślej rzec biorąc, na ulicy ZaGroblą.Konsul nadal milczał, z pogardą na twarzy rysując palcem kółka na błyszczącymblacie stołu.-.Chcielibyśmy złożyć oficjalne oświadczenie w sprawie tego pożałowania godnegoincydentu.Na ulicy Za Groblą doszło niewątpliwie do przykładu nagannego nadużycia siły iśrodków ze strony.- Za Grobla? - Dyplomata przerwał znienacka monolog Kaysera.- Jak mi donieszono,doktor Wiese został bandyczko napadnienty i poszbawiony przytomnoszczi na ulicyFranciszkańskiej.- Najmocniej przepraszam, ekscelencjo.- Kayser powstrzymał nerwy na wodzy.-Oczywiście, ma pan absolutną rację.-.a potem porwany i uwienziony! I to jeszcze nie wszysztko! Potem byl bity iponiszany!- To doprawdy karygodne nieporozumienie i zapewniam waszą ekscelencję, żefunkcjonariusz winny tego incydentu doczeka się kary.Konsul zmarszczył brwi.Przypominał teraz swojego wodza, spoglądającego zportretu nad jego głową w dal.- Czy jusz wiecie, kto to byl? - zapytał.Kayser zmieszał się, a Kaczmarek poczerwieniał na twarzy, jakby dostał od kogoś naodlew w pysk.- Będę wiedział do wieczora, panie konsulu - odparł wymijająco inspektor, niepatrząc w oczy dyplomaty.Miał przykre wrażenie, że konsul dostrzegł nagłą, niepokojącą przemianę Kaczmarka.Aby odwrócić jego uwagę, chrząknął i zmienił temat:- Oczywiście, po wnikliwym zbadaniu sprawy zamierzamy wypłacić stosowneodszkodowanie szanownemu panu Wiese za wszelkie straty, zwłaszcza moralne, któreponiósł na skutek nieprofesjonalnego zachowania naszego funkcjonariusza.Oblicze oficjalnego przedstawiciela Rzeszy pokraśniało z zadowolenia.- To bardzo dobra idee.- Wyszczerzył swoje pożółkłe od nikotyny zęby.- NaszaKancelaria w Berlin muszi oszaczowacz te szkody.To muszi potrwacz.Zapadła chwila kłopotliwej ciszy, w trakcie której Kayser otworzył trzymanądotychczas pod pachą teczkę i wyjął z niej oficjalny dokument, w którym policja państwowakajała się za błędy Kaczmarka, nie wymieniając wszakże winnego z nazwiska.Jednostronicowy dokument, podpisany przez komendanta wojewódzkiego policji, który miałtrafić do Kancelarii Rzeszy w Berlinie, kończył się sformułowanym w jednoznacznym toniezapewnieniem, że policja znajdzie winnych „incydentu o znamionach prowokacji” ibezzwłocznie usunie ich ze swoich szeregów.Konsul przebiegł szybko wzrokiem po kilkunastu linijkach druku.Widzączamaszysty podpis komendanta pod urzędową pieczątką, raz jeszcze uśmiechnął się krzywo zpoczuciem wyższości.- Na ja - mruknął.- Das istgut.Gestem znamionującym znużenie odłożył dokument na półce pod biurkiem.- Czego sie panowie napijecze? - zaproponował znienacka.- Muszymy wypicz zanasza pszyjażn.sformułowanym w jednoznacznym tonie zapewnieniem, że policja znajdziewinnych „incydentu o znamionach prowokacji” i bezzwłocznie usunie ich ze swoichszeregów.Konsul przebiegł szybko wzrokiem po kilkunastu linijkach druku.Widzączamaszysty podpis komendanta pod urzędową pieczątką, raz jeszcze uśmiechnął się krzywo zpoczuciem wyższości.- Na ja - mruknął.- Das ist gut.Gestem znamionującym znużenie odłożył dokument na półce pod biurkiem.- Czego sie panowie napijecze? - zaproponował znienacka.- Muszymy wypicz zanasza pszyjażn.TO HONOROWA SPRAWAPoznań, sobota sierpnia, około piętnastejDo sali szpitalnej weszło dwóch mężczyzn w białych lekarskich kitlach.Skrzypieniedrzwi wytrąciło Krzepkiego ze stanu półsnu, spowodowanego gwałtownie spadającągorączką.Otworzył oczy i zauważył, że u jego łóżka stoją ordynator Lacki i drugi, znaczniewyższy lekarz.Stali od strony żarzących się popołudniowym słońcem okien, więc nie odrazu.dostrzegł rysy twarzy drugiego z gości.Dopiero gdy zmarszczył brwi, zauważył twarzmężczyzny po czterdziestce, którego skronie i grzywka pokryły się już srebrnym nalotem.Gość trzymał w ręku wojskową czapkę.- Willi?.- jęknął z zaskoczenia i radości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki