[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przesłonięty firanką deszczu park wydawał się opuszczony iposępny.Aleje, szpalery i kwietniki przybierały się w jesienne barwy rezygnacji.Tymczasem w Wersalu ministrowie króla Ludwika debatowali nad sprawą lotaryńskiejrezydencji Stanisława.Bez względu na to, kim był ten Leszczyński, to przede wszystkim teść króla Francji, a więcnależy mu się pewien respekt i odpowiednia pozycja w świecie, zatem i rezydencja godna jego stanowiska.Winna ona być okazalsza niż dom w Wissemburgu,ale nie taka wspaniała, jak zamek w Chambord, mówili.Lotaryngia, niestety, miała tylko dwaobiekty do ofiarowania.Regentka przysłała list, przypominając, że jest  córką Francji", pochodzi bowiem w prostej liniiod Ludwika Trzynastego, Francja zaś nigdy nie krzywdziła swoich dzieci.Postanowiono tedy ostatecznie pozostawić ją w Lunewilu, Leszczyńskiemu przyznającCommercy.Stanisław zresztą pojechałby wszędzie, byle jak najprędzej uciec od upokarzającychwspomnień Meudon.Nie czekając więc na oficjalne powiadomienie, rozkazał pakować meble i to wszystko, costanowiło jego własność, a znajdowało się dotąd w Chambord.Wyruszyły więc do Commercyładowne wozy, pełne królewskiego dobytku, żeby można było jako tako umeblować i urządzićzamek na przyjęcie nowych mieszkańców.Gdy już się wydawało, że wkrótce Leszczyńscy osiądą we własnej siedzibie, wynikłynieprzewidziane trudności dyplomatyczne.Wówczas to pan de La Galaiziere wystąpił po razpierwszy w swej nowej roli kanclerza Lotaryngii i pokazał, co potrafi.Udowodnił jasno iniezbicie, że jedynie Lunewil może być siedzibą Leszczyńskiego, jako że leży w pobliżu Nancy,stolicy księstwa.Commercy, zbyt odległe, nadaje się w sam raz na rezydencję księżny ElżbietyCharlotty.Będzie jej tam wygodnie, z dala od tego wszystkiego, co regentce przypominałobybolesną dla niej sytuację obecnej chwili.Wersal przyklasnął tej koncepcji i całkowicie ją zaakceptował.Regentka  o dziwo  niewyraziła sprzeciwu.Wytłumaczono, że w jej własnym interesie lepiej usunąć się od sprawlotaryńskich, pozostając jednak  jako niezależna osoba  na terytorium ukochanego księstwa.Natychmiast wstrzymano w drodze królewskie bagaże, rozkazując, by w szampańskiej mieścinieSaint-Dizier oczekiwały nowych poleceń.Na tych wahaniach i deliberacjach minął rok tysiąc siedemset trzydziesty szósty, a Leszczyńskiciągle jeszcze pozostawał w Meudon.Osiemnastego stycznia król miał wreszcie okazję poznaćosobiście swego kanclerza.Pan de La Galaiziere zjechał bowiem do Meudon, by uroczyście, naręce Stanisława, złożyć przysięgę wierności, jako Kanclerz i Strażnik Pieczęci NajjaśniejszegoKróla Polskiego i Księcia Lotaryngii.W dziesięć dni potem, z oficjalną już nominacją, wyruszyłdo Nancy.Posłuchanie, jakiego udzieliła mu regentka w Lunewilu, odbyło się w nader przykrej i ciężkiejatmosferze.Księżna we łzach raz jeszcze wyliczyła krzywdy, jakich doznała od syna i odFrancji, starając się odwlec termin opuszczenia pałacu.190Pan de La Galaiziere okazał się jednak nieugięty.Na jego rozkaz stu pięćdziesięciu robotnikówzabrało się do odnowienia zamku w Commercy, pracując dniem i nocą, by tę starą siedzibę jaknajszybciej przysposobić na przyjęcie księżnej i jej świty.Pałac lunewilski za to zaczęto potrochu ogałacać z jego dawnych splendorów.Miał jeszcze co prawda zabłysnąć, po raz ostatni,dla starej dynastii.Już od trzeciego marca cała lotaryńska noblesa, jak również wielu cudzoziemców, poczęłanapływać do Lunewilu.Piątego odbyła się uroczystość; oto Wiktor-Amadeusz Sabaudzki, książęCarignano, w imieniu swego pana Karola Emanuela III, króla Sardynii, poślubił księżniczkęlotaryńska, Elżbietę Teresę.Przepych weselnego przyjęcia olśnił zaproszonych gości.Już po raz ostatni.Nazajutrz bowiempodjęto dzieło zniszczenia, dzień ten był dla regentki dniem rozstania. Przed podjazd zajechały karoce.Księżna, podtrzymywana przez córki, zeszła chwiejnie zestopni. Na wygnanie"  szeptała bezdzwięcznie.  Idę na wygnanie".Oczy księżniczek byłyzaczerwienione od płaczu.Dworacy i służba z trudem wstrzymywali łzy.Odjazd regentki stał się wielką manifestacją wierności dla starej dynastii.Ulice i drogi pełnebyły ludu.Karoca z trudem posuwała się naprzód.Lotaryńczykom ciężko było rozstać się zniepodległością, którą uosabiała księżna.Ludzie krzyczeli, kobiety szlochały głośno.Objawyrozpaczy i żalu poddanych towarzyszyły wygnankom do końca podróży.Niejeden raz księżnamusiała wysiadać, by serdecznością odpowiedzieć na tak gwałtownie okazywaną boleśćwiernego dawnej tradycji ludu. Nie opuszczaj nas, pani!  wołano, całując jej ręce.Ludzie rzucali się pod koła powozu, pod kopyta koni.Przecinali uprząż, byle tylko opóznićrozstanie, zatrzymać choć na godzinę widomy znak tego, co ich wiązało z przeszłością.Ten sam smutek rozdarł serca mieszczan i wieśniaków, łącząc ich we wspólnym żalu.Przeżyliśmy straszne chwile  napisze do swego pana ambasador króla Sardynii. Byt toprzedsmak okropności, oczekujących nas w dzień Sądu Ostatecznego.Miał rację pan ambasador.Był to rzeczywiście Sądny Dzień Lotaryngii.W dwa tygodnie potem, na Ratuszu w Nancy, wobec zebranych obu Izb, pan de La Galaiziere wimieniu Ludwika Piętnastego i króla Stanisława obejmował w posiadanie księstwo Lotaryngii iBaru.Jednocześnie wojska królaLudwika wkraczały do miasta, by jako garnizon francuski czuwać nad bezpieczeństwem ispokojem nowej prowincji.Wieczorem władze miejskie wydały przyjęcie.Ale próżno wypatrywano na nim lotaryńskichnotabli.Mimo iluminacji oraz innych oznak oficjalnej radości, na pustych ulicach nie byłowiwatującego tłumu.Lud nie wychodził z domu, opłakując utratę ojczyzny.W liście do przyjaciółki księżna regentka po raz ostatni bluznęła pogardą pod adresem przeklętego uzurpatora i okupanta", godnego śmiechu Jednodniowego króla", syna jakiejś tam pani Leszno" i ojca  prostej litewskiej dziewczyny".Lotaryngia, przygotowana na przyjęcie nowego władcy, oczekiwała Leszczyńskiego co najmniejz ciekawością.Król Stanisław miał więc otwartą drogę do przyznanego mu traktatemwiedeńskim księstwa.*Ta ostatnia zima, spędzona w Meudon, kamieniem legła na sercu Józiuka.Nie miał właściwienic do roboty.Król, apatyczny i osowiały, nie pracował już nad  Ustawą życia", stracił, rzec bymożna, całe zainteresowanie Lotaryngią, wypalił się w nim entuzjazm i pragnienieuszczęśliwienia przyszłych poddanych.Józiuk dużo czytał, uczył się włoskiego, wałęsał się po lesie, wracając marzeniem do przeszłości.Starał się, aby ten czas nie okazał się zupełnie stracony, ale dręczył go ciągły niepokój i poczuciewiny z nie spełnionego obowiązku.A przecież robił, co mógł, by król miał z niego jaki takipożytek.Cóż jednak miał począć, jeśli Najjaśniejszy Pan potrzebował wyłącznie francuskiegosekretarza?Markiz przyjeżdżał rzadziej, zajęty obowiązkami dworskiego życia, znowu bowiem podjąłsłużbę przy osobie królowej, wolne zaś chwile poświęcał Patrycemu. Należało za wszelką cenę dotrzeć do wicehrabiego, markiz więc dosłownie uganiał się za panemde Prądy.A nie było to rzeczą łatwą, wicehrabia od dawna nie pokazywał się w salonach, gdzieniegdyś bywał tak mile widzianym gościem.Pan de Merode również zniknął z horyzontu.Ludzie Kawalera, którzy na rozkaz Patrycego mieligo na oku, od pewnego czasu stracili jego ślad [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki