[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł, że brakuje mu powietrza, miał spocone dłonie, ale zmusiłsię do mówienia.- Ponieważ nie wiem, kiedy paraliż powróci.Nie wiem,czym był spowodowany, nie wiem, co mnie uzdrowiło, i nie wiem, czy to niepowróci.- Nie powróci.Znał tę pewność siebie.Od dnia, kiedy znalazła go trzymającego wramionach ciało Gartha.Z furią uderzył pięścią w ścianę.- Oby nie! Jestemszczęśliwy, gdy czuję w nich zmęczenie.Jestem wdzięczny za grunt podstopami.Cały czas będę żył w niepewności, ale do cholery z tym! Dzięki temudoceniam każdy krok, każdą chwilę.- Pochyliwszy się, chwycił ją za ramiona i delikatnie potrząsnął.Płakała.-Opłakuj chłopców, których straciłaś - mówił zprzekonaniem.- Płacz nad nimi i nad sobą, a także nad niewinnością, którąstraciłaś na polu bitwy.A potem pozwól im odlecieć do gwiazd, także Arnol-dowi, żeby mogli świecić.Nie chcą nawiedzać cię w snach, Sylvan.Chcąodejść.Zaczęła jeszcze bardziej szlochać, więc przyciągnął ją do siebie i otuliłkocem.Od jej łez miał mokrą koszulę i chusteczkę, ale pozwalał jej wypłakaćcały smutek.Gdy trochę się uspokoiła, powiedział: -Sylvan, czy myśliszczasami o ludziach, którym pomogłaś? O tych, którzy chodzą o kulach, alechodzą? O tych, którzy nie widzą, ale słyszą i mogą mówić?- Ta.ak.- Jej głos brzmiał żałośnie.- Naprawdę?- Staram się.- Pamiętasz Hawthorne'a i Sagana? Pamiętasz, jak cię pilnowali podczasprzyjęcia u lady Katherine?- Byli mili.- Mili.- Prychnął.- Zabiliby mnie, gdybyś ich o to poprosiła.Wbiła palce w jego koszulę.- Myślałam o tym.- Jasne.- Ostrożnie odsunął jej ręce.- Cieszę się, że tego nie zrobiłaś.-Unosząc głowę, pocałował ją w ucho.- Słyszałem, co powiedziała ci Nanna.Cieszy się, że może patrzeć, jak dorastają jej dzieci.Czy możesz sobiewyobrazić, jak bardzo wdzięczne są jej dzieci, że jest z nimi?- Może.- Teraz zaczął ssać jej ucho.- Prawdopodobnie.- Milczała, ale niebyła odprężona.Wreszcie wyrzuciła z siebie: - Nie winisz mnie za tyleśmierci?Szczerze zaskoczony, odpowiedział pytaniem: -Dlaczego miałbym cię winić?- Kobiety z towarzystwa tak bardzo mnie nie znoszą.Boję się, że nigdy niezmyję krwi ze swoich dłoni. - Jesteś niemądra, Sylvan Miles Malkin.-Uniósł jej dłoń i ucałował każdypalec.- Nie wiesz, że najnowsza księżna Clairmont postępuje zgodnie ztradycją, która sięga do Jocelyn, pierwszej księżnej.Spojrzała na niego uważnie.- Jaką tradycją?- Jocelyn miała umysł i duszę, które wszystkich inspirowały do wiecznejmiłości, zwłaszcza nieznośnego starego Radolfa.- Rand obrócił jej głowę wswoją stronę.- Może zostaniesz ze mną i co rano będziesz mnie dotykaćswoimi uzdrowicielskimi rękoma? Przy tobie się nie boję.Wpatrywała się w niego, usiłując odgadnąć jego prawdziwe intencje, ale niebyła w stanie.Prawdy nie można zobaczyć, a jedynie poczuć, a ona czuła siłęjego ciała, szczerość jego duszy i otwartość umysłu.To wszystko określałoRanda, a Rand wrócił jej poczucie jedności.Uśmiechnęła się.- Będę dotykać cię rano, jeśli ty będziesz mnie tulił w nocy.- Obiecuję - powiedział żarliwie.Na twój rozkaz, moja księżno, poruszę nieboi ziemię.- Kiedy wrócisz do domu, Radolfie?Dużo czasu minęło, odkąd Radolf słyszał ten głos, ale od razu go rozpoznał.-Jocelyn? - Odwrócił się i zobaczył ją, piękną jak zwykle i zdrową.- Czekałam na ciebie i byłam bardzo cierpliwa.-Postukała stopą o posadzkę.-Wiem, że chciałeś się upewnić, że naszej rodzinie będzie się dobrze powo-dzić, ale chyba już wystarczająco dużo zrobiłeś.Nie uważasz, że mogą samio siebie się troszczyć?Radolf oderwał wzrok od Jocelyn i spojrzał na Randa i Sylvan.- Oni mogą,ale co z ich dziećmi?- Ich syn już rośnie w jej brzuchu.Nie widzisz, jak kopie? - Uśmiechnęła sięciepło w stronę Sylvan.-Odziedziczy wszystko co najlepsze po ojcu i pomatce.Da sobie radę.- Spojrzała na Radolfa.- A kto to wie, co będziepotem.Mamy silną i żywotną krew, co widać po kobietach i mężczyznach, którzy przetrwali mimo wszystkich trudności.Czy teraz możemy wracać dodomu?Wyciągnęła do niego smukłą dłoń.Spojrzał na nią, a potem omiótł wzrokiemdwór Clairmont.Był tutaj od tak dawna, że niemal zapomniał, iż powinien byćgdzie indziej, i dopiero widok Jocelyn przypomniałmu o tym.- Będziemy zawsze razem - powiedziała.Obietnica Jocelyn przekonała go.Wziął jej dłoń w swoją.W miejscu, gdziedusza spotkała się z duszą, rozbłysło światło.- Co to? - spytał.Jocelyn roześmiała się, wypełniając wieczność srebrnymi nutkami radości.-To ty i ja, wreszcie razem.Trzymaj się.Przed nami długa droga.Sylvan poruszyła się w ramionach Randa.- Słyszałeś to?- Hm? - Przyciągnął ją do siebie.- To brzmiało jak śmiech kobiety.- Tak, słyszałem to.- Unosząc się na łokciu, uśmiechnął się do Sylvan.- Tośmiały się anioły, ponieważ w końcu jesteśmy razem.- Spletli dłonie.Jegousta dotknęły jej warg, ich dusze całowały się, a na niebie dostrzegł błysk,gdy na horyzoncie zajaśniały dwie gwiazdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki