[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Carr zawędrował tam, bo gdzież nie wędrował wposzukiwaniu kruszców? Nie spodziewał się wprawdzieznalezć złota.Nikt nigdy i nikomu nie wspominało złocie odkrytym na tamtych terenach, chociaż niemało tra-perów, westmanów i eksplorerów zapuszczało się w głąbTerytorium.Carr odkrył pokłady rudy cynkowej  takzwanego smitsonitu, ślady węgla kamiennego i ołowiu.Zanotował dokładnie, sporządził mapkę i szybko ruszyłdalej.Poganiał go głód.Zawiodło go myśliwskie szczęście.Antylopy uciekały dosłownie sprzed nosa, dzikie indykiznikły, chociaż to była pora ich wędrówek a  jak na złość właził mu pod lufę winchestera kuj ot albo lis alboskunks zwany również  śmierdzielem" ze względu nazłowonny płyn, jaki wydzielał broniąc się przednapastnikiem.Carr wolałby umrzeć z głodu, niż spróbować mięsaktóregoś z tych zwierząt.Jedynym łupem były kurypreriowe, chude i niewielkie.Czyli tyle, co nic!Decyzję opuszczenia Terytorium Indiańskiego przy-spieszyło dwukrotne pojawienie się na horyzoncie sporychgrup jezdzców.Mogli to być tylko czerwonoskórzy  jaksłusznie sądził Carr  z którymi wcale nie miał ochoty sięspotkać. Ale również nie życzył sobie spotkania z  bladymitwarzami".Bardzo różni ludzie buszowali po DalekimZachodzie i lepiej było trzymać się od nich w przyzwoitejodległości.I tak oto Carr gnał co siły w końskich nogach ku gra-nicom Nowego Meksyku przekonany, że tam los się dcniego uśmiechnie i jeśli nie napełni juków złotym pias-kiem, to napełni.pusty żołądek czymś lepszym od mięsapreriowych kur.Zawędrował gdzieś w dorzecze Północnego Canadianu,a pózniej począł się przedzierać wprost na zachód.Któregoś popołudnia wjechał na bezdrożepuste, otwarte na wszystkie strony i całkowicie pozbawionenawet śladów wilgoci.Carr nie lubił otwartych przestrzeniani braku wody przy rozbijaniu nocnego biwaku.Popędzałwięc wierzchowca i z troską spoglądał na majaczące w dalizarysy gór.Tam na pewno płynęły strumienie! Tam napewno znajdowały się zaciszne dolinki, zapewniającesamotnemu wędrowcowi bezpieczeństwo.Ale jakże do tychgór jeszcze daleko!Dopiero nad wieczorem, gdy koń już prychał ze zmę-czenia, a jego pan z trudem utrzymywał równowagę wsiodle, upragnione góry dały o sobie znać pierwszą, chociażdość skromną awangardą.Stanowiło ją trójkątne pasmowysoczyzn, ostrym szpicem odbiegające od dalekiegomasywu widocznego na horyzoncie.Ten język skalny, kuradości wędrowca, został przecięty w samym środku.Powstała w ten sposób dolina zamknięta z obu strondzwigającymi się coraz wyżej ścianami.Zrodkiem ciurkałstrumyk.On najbardziej uradował Carra.Nim zgasły wieczorne zorze, napojeni i nakarmieni człowiek i zwierzę  mogli zakosztować nocnego wy-poczynku.Ranek zastał obu rześkich i wypoczętych.Carr wymyłsię, koń wytarzał w wodzie.Nieco pózniej Carr zagłębił sięw prerię, upolował dwa indyki, znalazł nieco glinyciągnącej się wąskim pasem nad strumykiem i oblepił niądokładnie oba ptaki.Rozpalił ognisko, a potem zakopał je wrozżarzonych węglach.Po półgodzinie wydobył dwie nakamień stwardniałe bryły.Rozłupał je  glina odpadławraz z piórami, ukazując zaróżowione, pięknie pachnącemięso.Odrobina soli wystarczyła, by z tej potrawy uczynićprzysmak, którym nie pogardziłby największy smakosz. Carr zaspokoił głód nie spiesząc się.Nic go już teraz nie gnało.Rozporządzał zacisznym schronieniem, wodą i żywnością.Uporawszy się ze śniadaniem zajął się  trochę z ciekawości,trochę z nawyku  badaniem piasku pokrywającego grubąwarstwą dno strumyka.Przy pomocy zwykłej patelni, najbardziejprymitywnego, ale też najtańszego, najlżejszego i powszechnieużywanego przez poszukiwaczy złota narzędzia, zgarnął niecopiachu i wody.Po czym, poruszając patelnią ruchem kolistym,wychlapywał wodę wraz z piaskiem aż do skutku.Wówczasbacznie obejrzał dno naczynia.Nie spodziewał się dojrzeć nicwięcej, poza garstką drobnych kamyków, i dlatego aż gwizdnął zezdziwienia i radości.Oto jeden z kamyków okazał się grudkązłotego metalu, a dno patelni rozbłysło w słońcu drobniutkimi jakgłówka szpilki żółtymi punkcikami.Naliczył ich dwadzieścia.Niewiele to było i niewarte zachodu, lecz  kto wie  może winnym miejscu?.Począł szukać tego innego miejsca maszerującpod prąd wody.Złote punkciki to się mnożyły, to nikły.Carrpracował cierpliwie, wcale tym nie zrażony, aż posuwając się wten sposób dotarł do przeszkody nie do przebycia.Dolinkęzamykała stroma skała.Na wysokości swej głowy ujrzał otwór, zktórego pienistym, malutkim wodospadem buchał strumień.Zbadał podnóże skały, gdzie woda siłą ciężkości wymyłamalutką, nie większą od sporej miski nieckę.Z tej nieckiniezawodna patelnia wydobyła kilkanaście złotych kamuszków.Uszczęśliwiony, ukląkł i nie bacząc, że mokry pył zrasza muobficie ubranie, obu rękami począł wygrzebywać piasek i' drobny,skalny szuter [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki