[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co? Nie ma go tam? W ta-kim razie do salonu.gdzie? - a, tu jest.Nieświadomy mojej obecności.Więc upozuję się w drzwiach, o tak.Jedno ramię na futrynie, jedna rękana biodrze i jedno kolanko wystające spod sukienki.Prowokująca.Nie-odparta.Wyczuwa mnie.Odwraca się.I z szeroko otwartymi oczymamówi:- Co to, do diabła, jest?- Co?- Co ty, do cholery, masz na sobie? Co to jest?- A, ta staroć.Suknia Girlaski.Zapomniałam ją komuś przekazać.- Ma naszyte banany.- No tak, bo to.- I pióra!- Tak.Jest jedyna w swoim rodzaju.Nie ma drugiej takiej sukni.- Chyba nie zamierzasz w tym iść na kolację, prawda?- Nie bądz niemądry.Włożyłam ją tylko po to, żebyś się pośmiał.- No to się pośmiałem.A teraz ubieramy się i idziemy na kolację.Umieram z głodu.Tyle jeśli chodzi o romantyzm.Zjedliśmy we francuskiej restauracyjce na Zachodniej CzterdziestejDziewiątej Ulicy.Le Champlain.Bardzo klimatyczna, znośne żarcie, pięćdolarów dziewięćdziesiąt pięć centów za zestaw, wino wliczone w cenę.Ubrałam się na tę kolację w bardzo zabudowany sweter z golfem pod sa-mą brodę, workowaty żakiet z rodzaju takich, w jakich tłukli się Abbott iCostello, oraz marszczoną spódnicę, w której nawet Dalila wyglądałabyLRT jak Edna May Oliver*82.Przesadziłam oczywiście, tak mi było głupio potym, jak zostałam zgaszona śmiechem i zdaniem:  Co to, do diabła,jest?", że wykonałam desperacki zwrot w przeciwną stronę, ubierając siętak niepociągająco, że jeśli w ogóle przypominałam kobietę, to starą pru-kwę zakonnicę, która wybiera się na maskaradę, przebrana za okiennąmarkizę.Miałam potworne przeczucie, że Ben nie zdążył mi się jeszcze przyj-rzeć.To znaczy, kiedy się spotkaliśmy, byłam w stroju do ćwiczeń(kształty najlepszego ciała półkuli zachodniej na wyciągnięcie ręki).Gdywyszłam z łazienki (pominiemy tę suknię, zgoda?), miałam włosy spię-trzone na czubku głowy i oblałam się taką ilością perfum, że zemdliłobynosorożca.I dopiero tam, w restauracji, ubrana, praktycznie rzecz biorąc,we wdowie szaty, będę musiała wysłuchać komentarza na temat wszyst-kich moich przebrań.Przez to wszystko upadłam na duchu - delikatniemówiąc - więc zjadłam za dużo.- Niezły apetycik - stwierdził on.- I co z tego? Ja płacę.- To nie powód, żeby jeść jak brontozaur.- Będę jadła, ile zechcę.Tak się składa, że jestem bardzo głodna.- Nie możesz już być głodna.- Jestem.Zamów mi jeszcze trochę ślimaków.I postaraj się o więcejchleba.Dopiero zobaczysz.Stwierdził, że nie zamówi już dla mnie niczego do jedzenia, alemniejsza o to, udało mu się sprawić, że poczułam się nieszczęśliwa.Ajednak ciężko mi było tak się na niego złościć, bo musiał być bardzozmęczony po podróży i skąd miał wiedzieć, że siedzi przy jednym stole zdziewicą-nim- fomanką.Niedługo rozmowa przybrała lepszy obrót, wtedy kiedy powiedziałammu o Trio Pickeringa i zbliżającym się występie w telewizji (Rosję sobiedarowałam, co zresztą powinien też zrobić ONZ).On opowiedział mi owypadku podczas ćwiczeń bojowych i śmierci Tony'ego oraz Holdofferai innych, a ja się przestraszyłam, że to kiepski moment, żeby pytać o tędamę z towarzystwa, którą poznał w USO.82Abbott i Costello - para aktorów komicznych, specjalizująca się w burlesce; E.M.OIiver (1883-1942) -aktorka charakterystyczna, grywająca stare ciotki w filmach kostiumowych.LRT Przeszliśmy milion mil z powrotem do mieszkania i trzymał mnie zarękę, co było bardzo miłe, ale bez znaczenia, bo chciał tylko, żebym niewpadła w jakąś dziurę, do rynsztoka czy gdzieś tam.Weszliśmy po schodach i zrobiło się idiotycznie.- No - stwierdził, odwracając się do mnie w drzwiach - dziękuję zauroczy wieczór.- I otworzył swoim kluczem.- Ależ proszę.-I za miłą kolację.Była naprawdę pyszna i mam nadzieję, że jeszczesię zobaczymy i.- Obdarzył mnie szybkim pocałunkiem w policzek.-Dobranoc.- Po czym wszedł i zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnieskamieniałą na klatce.- Hej! - zawołałam, stukając do drzwi.Trochę je uchylił.- Tak?- Co ty wyprawiasz? - Byłam beznadziejnie wytrącona z równowagi.- No, wiesz, zaprosiłbym cię, ale to nasza pierwsza randka i.- Ja też tu mieszkam, pamiętasz?Przez chwilę myślał, bardzo zatroskany.- A poza tym nie masz się gdzie zatrzymać?- Nie.- Hmmmmmm, to naprawdę dziwne.- Co?- Chyba lepiej wejdz.- Chyba tak - odparłam, wchodząc i zastanawiając się, gdzie się po-działo moje legendarne poczucie humoru.- Możesz spać na kanapie, jeżeli chcesz.- Mam swój własny pokój, pamiętasz?- Rzeczywiście, masz.No to w takim razie.bardzo proszę.idz doswojego pokoju.- Co?- Idę spać.To był długi dzień.- No to co cię powstrzymuje? Chcesz iść spać, to idz spać!- Nie rozumiem, czemu jesteś taka zła.- Kto jest zły?!- Ty.-- Nie jestem zła! Jestem wkurwiona!LRT - Dlaczego?- Bo.- poczucie humoru wracało, ale wciąż udawałam rozzłoszczoną-.kiedy jedna osoba zabiera drugą osobę na miłą kolację, to ta osobaoczekuje czegoś więcej niż buziaczka w policzek!- Co takiego miałaś na myśli?- Na przykład małe pieprzonko?Zaczął się śmiać tak gwałtownie, że autentycznie klapnął na podłogę.A ja śmiałam się tak mocno, że klapnęłam tuż obok.No i proszę, leżeli-śmy w uścisku na podłodze, para rycząca ze śmiechu jak pijane świrusy.Iw tej pozycji, w tej ciemności, na tej podłodze, śmiejąc się aż do bólu,straciłam swoje drogocenne, bezcenne, niezastąpione dziewictwo.1 byłozupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałam - a miało być do utraty tchu,obiecująco i z westchnieniami.Kompletnie inaczej.Po prostu, kurwa,ubaw po pachy.LRT Rozdział 15Ben1952Cholernie dużo czasu minęło, odkąd byłem w Nowym Jorku, prawiepółtora roku.Wiedziałem, że będę tęsknił za wariackim towarzystwemDona, ale mimo wszystko w tym autobusie, który z jękiem podjeżdżał doterminalu przy Trzydziestej Czwartej Ulicy, czułem się równie królewskojak powracający władca.%7ładnej orkiestry dętej, żadnego komitetu powi-talnego z burmistrzem i członkami rady miejskiej, nic z tych rzeczy, alezapachy uniosły się i powiedziały  cześć", wszystkie w uciążliwy sposóbznajome, walące w nos jak popchnięte wielką, mokrą dłonią.Orzeszkiziemne, popcorn i frankfurterki, benzyna, mocz, piwo, psie gówno, wy-mioty - skrzepły gulasz odorów, wilgotna mgiełka, kłębami wydobywają-ca się z aromatycznych otchłani metra.Sylwetka Manhattanu jest dla tu-rystów i obcokrajowców.Nie ona mówi nowojorczykowi, że trafił dodomu.To zapachy mówią o domu.Najpierw zapachy, reszta potem.Takto działa.Z workiem podróżnym na ramieniu ruszyłem w stronę centrum,idąc wolno w ostatnich podrygach przejmującego styczniowego deszczu.Na wysokości Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy miałem dość huraoptymi-zmu z pięćdziesięciofuntowym workiem podróżnym na ramieniu, więc naresztę drogi wziąłem taksówkę.Poczułem się dzięki temu bardzo zamoż-ny i dałem przesadnie wysoki napiwek Marvinowi Wittenbergowi, któryuśmiechnął się i powiedział:-Prawdziwy z pana oficer i dżentelmen.- Pudło.Jestem cywilem i osłem.- Jak my wszyscy.- I odjechał, bogatszy dzięki zawarciu ze mną zna-jomości.Te pięć pięter nie było łatwym zadaniem, nie z bagażem, jaki niosłem.Dałem jednak sobie radę, ale tylko po to, by stwierdzić, że stary, poczci-wy klucz nie pasuje już do starego, poczciwego zamka.Zadzwoniłem -LRT brak odpowiedzi.Więc usiadłem na klatce, plecami oparty o drzwi, i my-ślałem o wielu sprawach przez nie wiem jak długi czas.0 Donie, oczywiście.Biedak, nie mogłem go winić, że wybrał zmianęklimatu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki