[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nie było nawettakie najgorsze.Lubię pisać.Na Nowej Gwinei przepisywałem od nowa protokół, jeżeli zrobiłem chociaż jeden błąd.Ale tammogłem też robić inne rzeczy.Tutaj nie.- Ejże, ejże - powiedział Grijpstra.Van Meteren poruszył ramieniem i twarz skrzywiła mu się zbólu.- Dobrze, dobrze, opowiadam wam, co czułem.Teraz już nicnie czuję.Ale wtedy chciałem do policji, w moim poczuciubyłem jeszcze w policji.Jestem specjalistą od wszystkichbroni, z erkaemem włącznie, umiem walczyć nożem, dużoćwiczyłem judo.Znam na pamięć kodeks- Mogłeś potem tam wrócić - powiedział de Gier.- Myślałem o tym, ale nie miałem pieniędzy na bilet.Mogłemoszczędzać, ale wtedy tam bym nic nie miał.Chciałem wrócić zpieniędzmi.Van Meteren usiadł, de Gier pchnął go lekko z powrotem napoduszki.- Leż spokojnie, jak rana zacznie znowu krwawić, to ci się odtego nie polepszy.- Tak - powiedział Van Meteren - podniecam się.Czy maszpojęcie, że kiedy poszedłem się zameldować w Hadze, toprzypiąłem sobie wszystkie odznaczenia? A oni nawet niespojrzeli.- Co ci powiedzieli? - zapytał Grijpstra.- Głupie wykręty.Byłem niby za stary, nie było miejsc.A janie miałem jeszcze trzydziestu lat.W gazetach było pełnoogłoszeń werbujących do policji, nikt nie chciał się zgłaszać,ale mnie absolutnie nie chcieli.Przecież nie byłem dla nichczłowiekiem, byłem kanibalem z kolczykiem w nosie, któryprzy ognisku obgryza kość, po co im był ktoś taki.- Znam wielu Indonezyjczyków w policji - powiedział de Gier.- Ale nie Papuasów, ich nie ma w policji.Ani jednego.- Kawy? - spytał Grijpstra i pomógł Van Meterenowiotoczywszy go ramieniem.Ranny wypił kawę.- I wtedy trafiłeś do Amsterdamu?- Tak, do policji drogowej.Znowu miałem czapkę i broń:pałkę.De Gier chciał coś powiedzieć, ale Van Meteren powstrzymał go dłonią.- Dobry z ciebie chłopak, de Gier, ale nie spieraj się ze mną.Może masz rację, może powinienem był się tym zadowolić, alenie mogłem.Pozwól, żebym wam teraz opowiedział resztę,dowiecie się tego, o co wam chodzi.De Gier skinął głową.- Byłem właściwie zadowolony.Haga przypominała micmentarz, cmentarz zaludniony cieniami.Nikt mnie niewidział, nikt ze mną nie rozmawiał.W Amsterdamie znowuodżyłem.W Amsterdamie ludzie ze sobą rozmawiają, nawettak po prostu, na ulicy.A kiedy spotkałem Pieta, znowupoznałem trochę ludzi.- Właśnie - powiedział Grijpstra.- Jak to było z Pietem? Codla niego robiłeś?- A jak myślisz? - spytał Van Meteren.- Nie wiem.Pomagałeś mu w handlu haszyszem?- Tak.Byłem jego ochroną.Piet był idealistą.Miał rozmaiteteorie na temat narkotyków.Holandia jest hermetyczna,powiadał.A nadeszły czasy, kiedy świat trzeba otworzyć.Ludzie powinni poznać samych siebie, to umożliwia mistyka,ale mistyka jest trudna.Narkotyki rozluzniają człowieka, ponich można głębiej wnikać w siebie.Do tego, zdaniem Pieta,był niezbędny haszysz.Jego Fundacja Hindystyczna nie miaładostatecznego powodzenia, tylko mała grupka chciałamedytować.Gdyby mógł dostarczyć haszysz większej liczbieludzi, to wielu z nich zapragnęłoby się więcej dowiedzieć, awtedy pomogłaby im fundacja.Mądrość przychodzi zeWschodu, haszysz też.Ale handel jest niebezpieczny, czasemsię trzeba bić, a Piet się bał.Musiałem być zawsze przy nim.- Ale nie odszedłeś z policji drogowej?- Jasne, że nie.To była ciepła posadka na dzień, handlowałosię wieczorami.Van Meteren zaczął mówić wolniej, pigułka działała,zasychało mu w ustach.De Gier przypalił mu jeszcze jednegopapierosa.Na wodzie było cicho, terkot motoru był spokojnymtłem rozmowy.Van Runau siedział rozluzniony u steru isłuchał.Stadko kaczek leciało nisko nad wodą.W dali było widać linię brzegu.- Pięknie tu, prawda? - powiedział Van Meteren.- Bardzoczęsto leżałem w tej łodzi, czasami całymi dniami, kiedymiałem urlop albo w weekend.Tylko leżałem i patrzyłem.Nawodzie zawsze dobrze się czułem, ale nie można tak pływaćbez celu w nieskończoność.Czasem płakałem tu ze szczęścia.Policjanci zdjęli marynarki.Grijpstra leżał wyciągnięty naławce naprzeciwko Van Meterena, de Gier siedział nadrewnianej kracie na dnie łodzi, z wyciągniętymi nogami igłową opartą o ławkę.Van Meteren spojrzał na Van Runaua.- Przykro mi, że zrujnowałem ci jacht.- Nie szkodzi - powiedział Van Runau - dzisiaj go sprowadzędo przystani, powinno się udać, nawet jeżeli zatonął, tam niejest głęboko.I mam na niego ubezpieczenie.Zresztąwiedziałem, że coś się może wydarzyć, zdecydowałem siędobrowolnie.- I co potem? - podjął de Gier.Van Meteren uśmiechnął się.- Chcesz zakończyć sprawę, co?- Ostrożnie pomacał się po ramieniu.- Da się wytrzymać?- Tak, już nic nie czuję.To musi być dobra tabletka.Jużopowiadam resztę.Piet dużo podróżował, znał daleki Wschód.Przedtem spotkał Pakistańczyków, którzy zaoferowali muhaszysz.Piet był dobrym kupcem.Zgromadził zapas i zacząłszukać klientów.Sam nie chciał sprzedawać bezpośredniokonsumentom, wtedy jest co prawda wyższy zysk, ale i ryzykowiększe.- I był idealistą - dodał Grijpstra.- Tak mówił.Może w to sam wierzył.A może było na odwrót.Ponieważ chciał zarobić, wymyślał takie usprawiedliwienia.- Dlatego go powiesiłeś - powiedział de Gier.Van Meteren patrzył długo na de Gier a.- Tak, dlatego go powiesiłem.Z haszyszem to było cośdopuszczalnego.Sam paliłem i to nie robi człowiekowikrzywdy.Nawet pomagałem mu w znajdowaniu klientów.VanBeuzekoma ja znalazłem, przypadkiem.Parkował samochód na chodniku i dałem mu mandat.W jego samochodzie byłopełno puszek.Ringma był też i zaczął się denerwować.Otworzyłem taką puszkę.Haszysz.Chcieli mnie przekupić, aleudałem, że nie rozumiem i wieczorem odwiedziłem ich, żebynawiązać kontakt w imieniu Pieta.Kupili całą partię, jakątrzymał w piwnicy Piet, i zapłacili gotówką.- Ile tego było? - spytał de Gier.- Dużo.Ten Beuzekom trzyma w swoich rękach co najmniejtrzecią część amsterdamskiego handlu haszyszem.Ma całą siećpośredników i wszystko jest doskonale zorganizowane.Awtedy Beuzekom nie miał nowej dostawy, bo celnik odkryłwielką partię, która była przeznaczona dla niego, i akurat wtym momencie zjawiłem się z propozycją Pieta, nie można byłolepiej.- Kto dawał na to pieniądze? - spytał de Gier.- Piet nie miał pieniędzy  powiedział Van Meteren - wkażdym razie nie tak dużo.Jego zakupy były finansowaneprzez Joachima de Katera, Piet osiągał na tym nie więcej niżtrzydzieści procent zysku i zawsze natychmiast spłacał dług deKaterowi.Przy następnej transakcji znowu od niego pożyczał;a dopóki w domu były pieniądze albo haszysz, ja byłemstrażnikiem.Brałem wtedy wolne dni z urlopu albo zgłaszałemchorobę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki