[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mil i ja pikietowaliśmy automaty fryzjerskie.Imuszę panu powiedzieć, \e znaczna część miasta nam sekundowała.- No pewnie - powiedziałem.-1 có\? Zwycię\yliście?- Jak pan widzi.Zrozumieli, co to znaczy, i teraz centrum telewizyjne wie, z kim mado czynienia.Nie cofniemy się ani o krok i jeśli będzie trzeba, nie odstąpimy.W ka\dymrazie teraz we wtorki naprawdę odpoczywamy.Jak dawniej.- A w pozostałe dni?- W pozostałe dni czekamy na wtorek i zgadujemy, co nas czeka; czym wy, literaci,nas ucieszycie, spieramy się i zakładamy.zresztą my, mistrzowie, nie mamy wiele wolnegoczasu.- Du\a klientela?- Nie w tym rzecz.Mam na myśli studia po pracy.Nietrudno zostać mistrzem, trudnonim pozostać.Mnóstwo literatury, masa nowych metod, nowych zastosowań, za wszystkimtrzeba nadą\ać, bez przerwy eksperymentować, badać, studiować i bez przerwy obserwowaćpokrewne dziedziny - bionikę, medycynę plastyczną, organikę.A poza tym, rozumie pan,człowiek zdobywa doświadczenie i trzeba dzielić się swoją wiedzą.Ja i Mil piszemy ju\drugą ksią\kę, i dosłownie ka\dego miesiąca musimy wprowadzać poprawki do rękopisu.Wszystko starzeje się w oczach.Teraz kończę artykuł o pewnej mało znanej cesze naturalnieprostego nieplastycznego włosa i wie pan, praktycznie nie mam \adnych szans, \eby zostaćpierwszym.Tylko w naszym kraju znam trzech mistrzów zajmujących się tą samą kwestią.Tonaturalne - prosty, nieplastyczny włos to palący problem.Przecie\ jest uwa\any za absolutnienieestetyzowany.Zresztą pana to oczywiście nie mo\e interesować.Przecie\ jest panliteratem.- Tak.- Wie pan, w czasie strajku zdarzyło mi się przejrzeć pewną ksią\kę.To czasem niepańska?- Nie wiem.A o czym?- Trudno tak dokładnie powiedzieć.syn kłócił się z ojcem i miał przyjaciela, takiegoniesympatycznego człowieka o dziwnym nazwisku.i jeszcze kroił \aby.- Nie potrafię sobie przypomnieć - skłamałem.Biedny Iwan Turgieniew!- Ja te\ nie mogę sobie przypomnieć.Jakieś brednie.Mam syna, ale on nigdy się zemną nie kłóci.Zwierząt te\ nigdy nie męczył.no, mo\e w dzieciństwie.Znowu odsunął się, powoli obszedł mnie dookoła, przyglądając się uwa\nie.Oczy mupłonęły.Chyba był z siebie bardzo zadowolony.- Sądzę, \e na tym mo\emy zakończyć - oznajmił.Wydostałem się z fotela.- Całkiem niezle.- mruczał mistrz pod nosem.- Naprawdę niezle.Podszedłem do lustra, a on włączył lampy, które oświetliły mnie ze wszystkich stron,nawet na twarzy nie było cieni.W pierwszym momencie nie dostrzegłem w swoim wyglądzieniczego niezwykłego.Ja jak ja.A potem poczułem, \e to jednak nie do końca ja.To coślepszego ni\ ja.Znacznie lepszego ni\ ja.Aadniejszego ni\ ja.Bardziej znaczącego ni\ ja.Ipoczułem wstyd, jakbym umyślnie udawał człowieka, któremu nie dorastam do pięt.- Jak pan to zrobił? - zapytałem półgłosem.- Drobiazg - odparł mistrz, uśmiechając się jakoś dziwnie.- Okazał się pan dośćłatwym klientem, chocia\ stanowczo zapuszczonym.Wpatrywałem się w swoje odbicie jak Narcyz, nie mogłem się od niego oderwać.Inagle zrobiło mi się nieprzyjemnie.Mistrz był czarodziejem, złym czarodziejem, chocia\zapewne nawet tego nie podejrzewał.W lustrze, oświetlone \arówkami, przeglądało się -niezwykle atrakcyjne i cieszące oko - kłamstwo.Mądra, piękna, znacząca pustka.No mo\enie pustka, w końcu nie miałem o sobie a\ tak niskiego mniemania, ale kontrast byłuderzający.Cały mój wewnętrzny świat, wszystko, co miałem w sobie.mogłoby nie istnieć.Nie było ju\ potrzebne.Popatrzyłem na mistrza.Uśmiechał się.- Du\o ma pan klientów? - zapytałem.Nie zrozumiał mojego pytania, a ja nie chciałem, \eby zrozumiał.- Proszę się nie przejmować - odparł.- Zawsze z przyjemnością będę nad panempracował.Jest pan surowcem bardzo wysokiej klasy.- Dziękuję.- Spuściłem wzrok, \eby nie widzieć jego uśmiechu.- Dziękuję.Dowidzenia.- Niech pan tylko nie zapomni zapłacić - rzekł dobrodusznie.- My, mistrzowie, bardzocenimy swoją pracę.- Oczywiście.Naturalnie.Ile jestem winien?Powiedział, ile jestem winien.- Co? - spytałem, dochodząc do siebie.Z wyrazną przyjemnością powtórzył.- To jakiś obłęd! - wykrzyknąłem szczerze.- Oto cena piękna.Przyszedł pan tutaj jako zwykły turysta, a wychodzi jako królprzyrody.Czy\ nie tak?- Wychodzę jako samozwaniec - wymamrotałem, sięgając po pieniądze.- No, no, po co ta gorycz - rzekł przymilnie.- Nawet ja nie wiem tego na pewno.I pannie jest tego pewien.jeszcze dwa dolary poproszę.dziękuję panu bardzo.Pięćdziesiątfenigów reszty.Nie ma pan nic przeciwko fenigom?Nie miałem nic przeciwko fenigom.Chciałem jak najszybciej wyjść.Dłu\szą chwilę stałem w westybulu, dochodząc do siebie i patrząc przez oszklonedrzwi na metalowego Władimira Siergiejewicza.W końcu to przecie\ nic nowego, W końcumiliony ludzi nie są tymi, za których się podają.Ale ten przeklęty fryzjer uczynił ze mnieempiriokrytyka.Rzeczywistość została zamaskowana pięknymi hieroglifami.Ju\ niewierzyłem temu, co widziałem w tym mieście.Wylany stereoplastikiem plac tak naprawdęwcale nie był ładny.Pod eleganckimi kształtami samochodów kryły się złowieszcze,potworne kształty.A ta śliczna, miła kobieta w rzeczywistości mo\e być hieną, lubie\ną, tępąi ohydną.Zamknąłem oczy i pokręciłem głową.Stary diabeł!Nieopodal przystanęło dwóch staruszków i z \arem zaczęło dyskutować o wy\szościba\anta duszonego nad ba\antem zapieczonym z piórami.Spierali się, pluli śliną, cmokali itracili dech, pstrykając sobie przed nosami kościstymi palcami.Tym dwóm nie pomógłby\aden mistrz.Oni sami byli mistrzami i nie kryli tego.W ka\dym razie przywrócili mnie domaterialnego świata.Zawołałem portiera i spytałem, gdzie jest restauracja.- Na wprost przed panem - rzekł portier, z uśmiechem obserwując spierających sięstarców.- Wszystkie kuchnie świata.Wejście do restauracji wziąłem za bramę do ogrodu botanicznego.Wszedłem do tego\ ogrodu , rozsuwając rękami gałęzie egzotycznych drzew, stąpając na przemian po trawie inierównych płytach muszlowca.W chłodnym zielonym gąszczu ćwierkały niewidoczne ptaki,słychać było gwar rozmów, brzęk no\y, śmiech.Obok mojej twarzy przeleciał złocistyptaszek.Niósł w dziobie malutką kanapeczkę z kawiorem.- Jestem do pańskich usług - usłyszałem głęboki aksamitny głos.Z zarośli wyszedł mi na spotkanie wyniosły mę\czyzna z policzkami opierającymi sięna ramionach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Bankowicz Bożena i Marek Dudek Antoni Leksykon historii XX wieku
- Paczkowski Andrzej Pół wieku dziejów Polski 1939 1989
- HS Harper J. Formy i układ liturgii zachodniej od X do XVIII wieku
- psychologia kliniczna dziecka w wieku przedszkolnym marta bogdanowicz
- Wołoszański Bogusław Sensacje XX wieku II Wojna wiatowa
- Strugaccy Piknik na skraju drogi
- § Kobieta z bursztynowym amuletem 02 Złoto czarownic Rehn Heidi
- Cleeves Ann Vera Stanhope 03 Ukryta glebia
- WyjdÂź za mnie
- Brooks, Terry Jerle Shannara 02 Antrax
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sulimczyk.pev.pl