[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie byliśmy żadnym przykładem dla przyszłychbuntowników.Jeśli zostałabym z Carlem, już bym była martwa.To proste.Carl zabiłby mnie wiele miesięcy temu,bo nie chciałam już się przed nim płaszczyć.Ile trzeba czasu, żeby to samo stało się z Jenny?Podjęłam decyzję.- Jenny, jeśli chcesz wyjechać, pomogę ci.Znajdę dla ciebie miejsce i dopilnuję, żebyś dotarła tam wjednym kawałku.Ale sama musisz tego chcieć i musisz wymyślić, co będziesz dalej robić.Czegochciałaś, zanim poznałaś Carla? Chodziłaś do szkoły, chciałaś gdzieś pracować, cokolwiek? Jeślichcesz od niego odejść, powinnaś się nauczyć o siebie dbać.Musisz znalezć sobie pracę,utrzymywać się samodzielnie i nauczyć się panować nad likantropią bez jego pomocy.Rozumiesz?Zastanawiała się przez dłuższą chwilę, patrząc przez okno, pozwalając płynąć łzom i wycierając jechusteczką.Potem pokręciła głową.- Ale ja go kocham.I wiem, że on kocha mnie, po prostu to wiem.Jest dla mnie taki dobry, kiedynie.- Urwała, nie kończąc zdania.I dobrze.Nie mogłam jej winić, bez względu na to, jak bardzo bym chciała, bo kiedyś byłam w tej samejsytuacji.Co takiego było w takich gościach jak Carl, że takie dziewczyny jak my rzucały się im dostóp?Zaczęłam grzebać w torebce i wyciągnęłam wizytówkę.- Tu masz mój numer.Zadzwoń do mnie, okej? Kiedy uznasz, że jesteś gotowa, zadzwoń.Wzięła wizytówkę i ścisnęła ją w dłoniach.Wydawała się lekko oszołomiona i wpatrywała się wnią, jakby nie do końca wiedziała, co to jest.Wstałam i ona też się podniosła.Przytrzymałam jejdrzwi.- Jeśli Carl mnie od ciebie wyczuje, będziesz musiała mieć jakąś dobrą wymówkę.I lepiej, żeby nieznalazł przy tobie mojej wizytówki.Zbladła lekko i wyszłyśmy na parking.- Podwiezć cię gdzieś? - zaproponowałam.- Nie.Chyba sobie poradzę.Muszę tylko pomyśleć.- No pewnie.Uważaj na siebie, dobrze?Popatrzyła na mnie.Nie był to wyzywający wzrok wilczycy, a raczej badawcze i skupione spojrzenie.Jakby próbowałaprzewidzieć mój następny ruch.podwładna czekająca na znak liderki.Zaczynałam się przy niejdenerwować.- Jesteś zupełnie inna od Carla i Meg - stwierdziła.Musiałam się uśmiechnąć.- To chyba największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam.Odeszła, kierując się na tyły budynku i znikając w zaułku.Ruszyłam do domu, ale ujechałam tylkojakieś trzy kilometry, kiedy zadzwonił mój telefon.To była Jenny.- Możesz po mnie przyjechać?Ben czekał w salonie na kanapie, czytając jakieś pismo.Kiedy otworzyłam drzwi, odłożył je iskrzyżował ramiona.Miał na sobie dres i koszulkę, jakby szykował się do spania.Zwieciła się tylkojedna lampa, a w środku panował półmrok.Pociągnęłam za sobą Jenny i szybko zamknęłam drzwi.Dziewczyna zerknęła kątem oka na Bena,skuliła się pod ścianą, zgarbiła i skrzyżowała ramiona.- To znaczy nie wychylać się? - skwitował Ben.- Unikać konfrontacji?- A co miałam zrobić? - Dotknęłam jej ramienia i spróbowałam oderwać ją od ściany.- Jenny, toBen.Jest w porządku.- O rany, dzięki - mruknął kpiąco Ben.- Ben, to Jenny.- Cześć - powiedziała.Uśmiechnęła się zdawkowo.- Jenny, potrzebujesz czegoś? Dasz sobie radę, bo ja muszę zadzwonić w parę miejsc?Pokręciła głową.- Nie pachnie tu dobrze, nie czuję watahy.- Bo to inna wataha.Inne terytorium.- Nigdy wcześniej nie myślałam o mieszkaniu Bena jak oterytorium.ta niewielka strefa w Denver nie należała do Carla.Podobała mi się ta myśl.- To dziwne.- Nie musisz tu zostawać.- Gdyby wróciła do Carla, pachniałaby mną.Pachniałaby inną watahą, aCarl by o tym wiedział.Bóg raczy wiedzieć, jak by zareagował. - Nie, nie, zostanę.Muszę sobie wszystko przemyśleć.- I o to chodzi.Może spróbujesz się trochę przespać? Rano zobaczysz wszystko w jaśniejszychbarwach.- Możesz się położyć na kanapie - zaproponował Ben, klepiąc leżącą obok skórzaną poduszkę.-Bardzo dobrze się na niej śpi.Przyniosę ci koc.- W porządku? - spytałam.- Zależy od ciebie - odparła.- Nie, słuchaj, właśnie tego musisz się oduczyć.Jeśli wyjedziesz, będziesz musiała podejmowaćsamodzielne decyzje.W przeciwnym razie pozwolisz pomiatać sobą pierwszej lepszej osobie, którasię napatoczy.Odwróciła głowę.- No dobra.Ben dał jej koce i poduszkę, a Jenny zwinęła się na kanapie, owinęła kocem i zasnęła w ciągu kilkusekund, jakby po raz pierwszy od wielu tygodni mogła spokojnie odpocząć.A może i od wielumiesięcy.Poszliśmy do sypialni.Ben usiadł na łóżku i obserwował, jak chodzę po pokoju, mówiąc jednocześnie:- Nie powinnam tego robić.To absurdalne.Nie mogę jej chronić.Nie powinnam w ogóle jej tuprzyprowadzać.- Zdajesz sobie sprawę, że wyglądasz jak zwierzę w klatce? Zawsze tak było, kiedysię denerwowałam.Usiadłam z westchnieniem.- Wataha to nie mój problem.Już nie.Po co w ogóle się w to mieszam?Ben uśmiechnął się półgębkiem, jakby nie przekonywały go moje argumenty i chciał rzucić jakąśsarkastyczną uwagę.- Podałaś już tuzin powodów, dla których nie powinnaś jej tu przyprowadzać.Dlaczego więc to zrobiłaś? Wzruszyłam ramionami.- Bo czułam, że tak trzeba? Moja wilcza natura chciała ją chronić.- Jęknęłam i złapałam się zagłowę, jakbym mogła wlać sobie do niej w ten sposób trochę oleju.- Można by pomyśleć, że potakim czasie wilczyca przestanie mnie zaskakiwać.- Ona jest taka jak ty kiedyś, prawda?Chciałam zaprzeczyć.Nie mogłam być aż tak beznadziejna i bezradna.Jednak szczerze mówiąc,wszystko sobie przypomniałam.Pierwsze tygodnie, pierwsze spotkanie z watahą.W otoczeniuwilków myślałam tylko o tym, co mam zrobić, żeby nic mi się nie stało, żeby ich nie rozwścieczyć. Byłam zawsze najbardziej uległa, żeby Carl był zadowolony i na pewno mnie bronił.- Tak.I gdyby nie audycja, T.J.i wyjazd z miasta, dalej bym taka była.Powiedziała, że to właśniedlatego Carl ją zamienił.Znów chciał mieć przy sobie kogoś takiego.- Jezu.Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu, poddając się przygnębieniu.- Chcę, żebyś wzięła pistolet - powiedział w końcu Ben.-Masz go przy sobie nosić.O pozwoleniebędziemy się martwić pózniej.- Ben.- Wcześniej czy pózniej po ciebie przyjdzie.Musisz mieć jak się bronić.I nie trzymaj pistoletu wschowku w samochodzie.Kup sobie torebkę i noś go przy sobie.Odetchnęłam głęboko ze złością.- Pistolet nie zawsze jest odpowiedzią.- Nie zawsze.Ale czasem tak.- Uśmiechnął się irytująco.- Kto tutaj jest alfą?- Czy w stadzie nie ma zazwyczaj samca i samicy alfa? Robił się bezczelny.Nawet mi się topodobało.Uścisnęłamjego rękę i pocałowałam go.- Dzięki.Muszę podzwonić.Jenny spała dziesięć godzin.Następnego dnia wyglądała jak uciekinierka - miała podkrążone oczy imarszczyła czoło.Ale była trochę bardziej wyprostowana i nie płakała.Znałam kilka miejsc, w których likantropy żyły bez watahy.Znajdzie tam wilkołaki, które się niązajmą.Pomogą jej znalezć pracę i stanąć na nogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki