[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza mym polem widzenia pozostawałynajbli\sze okolice szafy oraz kąt kuchenny.Wróciłem do siebie i otworzyłem balkon.O dwa metry obok znajdowało się wspomniane okno.Popatrzyłem na gzyms biegnący dookoła domu i gęste krzaki jaśminuponi\ej.Zamortyzują ewentualny upadek! Przepełzłem jak mucha ten dystans.Międzyzasłoną a ścianą pozostała odrobina wolnej przestrzeni.Zajrzałem, modląc się, by lokatorakurat nie patrzył w okno.Nie patrzył.W ogóle go nie było! Oczywiście mógł akurat przejśćw inny kąt, ale nie mogłem pozbyć się wra\enia, \e pokój jest pusty.Ryzykując, \e ktoś zsąsiadów uzna mnie za złodzieja, przetrwałem przy oknie dobre dziesięć minut.Nic!Zrezygnowany, wróciłem do siebie.I wtedy muzyka umilkła.Dopadłem dziurki od klucza.Przez naro\ny pokój przemknął drobny cień, skrzypnęła stara podłoga, po chwili zaszumiałczajnik na gazowej kuchence.Następnego dnia nie poszedłem do Instytutu.Zadzwoniłem z informacją, \e pracuję wbibliotece, i pozostałem w domu.Najpierw pod pozorem konsultacji w sprawie wykładzinwpadłem do sąsiadki, pani Jackowskiej, która od miesiąca pyszniła się nową podłogą pokrytątkaniną rakotwórczą.Kłamiąc, \e mam zamiar dokonać podobnego zakupu, pytałem oszerokość rolki, bredziłem o proporcjach i pod tym pozorem wymierzyłem wszystkie pokoje,szczególnie naro\ny salonik, pod kwaterą pana Andrzeja.Analogicznie postąpiłem z moimpiętrem, wreszcie zmierzyłem cały dom w obrysie murów.Zakończyłem na strychu, gdzieuwa\nie obejrzałem polepę nad pokojem lokatora.Geometria okazała się nieubłagana.Nic!śadnych tajemnych przejść, ukrytych przestrzeni, miejsc na tajne schowki.Zdecydowałem się na przestępstwo.Kolejnego ranka, kiedy zobaczyłem panaAndrzeja udającego się do sklepu, u\yłem wytrycha.Wariactwo, prawda? Dorosły,czterdziestoletni naukowiec bawiący się we włamywacza.Lustracja ubogiego wnętrza trwałakróciutko i nie przyniosła nic szczególnego.Stary stolik, \elazne łó\ko, eta\erka zkryminałami i szafa z obła\ącym fornirem pachnąca kulkami przeciwmolowymi.śadnychtajemniczych bibelotów.- Jesteś idiotą, Karolu!Zamknąłem drzwi i poszedłem pisać o Regencie Rudolfie i jego wyścigu świń.Jednakdopóki nie wrócił mój szary sąsiad, nie wystukałem nawet stroniczki.Moja kolejna akcja winna nosić kryptonim  Korki.Następnego wieczoru, ledwieprzeleciało pięć minut Wagnera, wykręciłem centralny bezpiecznik i światło w całym domuzgasło.W naro\nym pokoju zaległa cisza.Owszem, w mieszkaniach na dole zrobił się ruch.ale tu \adnej reakcji! Spał czy naprawdę go tam nie było? Załomotałem do drzwi.- Halo, sąsiedzie! Halo, panie Andrzeju! Nie ma u pana przypadkiem zwarcia?śadnej odpowiedzi.Poniewa\ na schodach zabębniły cię\kie buty Walendzika, apomiędzy jego sapnięciami sypały się klątwy, ponownie podskoczyłem do tablicy. - Korek wyskoczył - powiedziałem, gdy rozbłysło światło i z naro\nego znówzadudnił Wagner.Muzyka skończyła się dopiero po dwudziestu pięciu minutach i znówrozległy się znajome kroki.Zyskałem dowód - sąsiada nie było przez ten czas w mieszkaniu.Ale gdzie w takim razie był?Przez parę dni mieliśmy piekło w Instytucie z powodu wizyty radzieckiej delegacji,która przybyła pomagać Pęczakowi wywabiać wspomniane białe plamy, tote\ mojedetektywistyczne zapędy trzeba było odło\yć na pózniej.I wtedy zjawiła się ona.Miriam.Mała czarownica Miriam.*W Antybaśniach pojawieniu się młodziutkiej dziewczyny towarzyszyła dramatycznasceneria, elementy grozy.Tak mi się tylko napisało.W istocie nic takiego nie miało miejsca.Po prostu pewnego marcowego dnia w 1988 roku spotkałem ją na schodach.Wracałem zInstytutu, zmordowany jak koń węglarza po jakiejś utarczce z Pęczakiem, kiedy przebiegłakoło mnie zwiewna, pachnąca wiosną, niczym rozkwitający pąk jaśminu.Jej  Dzień dobryokręciło mnie wokół mojej osi, ale nim zdołałem odpowiedzieć, właścicielka melodyjnegogłosu była ju\ na dole.Zobaczyłem ją, jak wraca po dwóch minutach w towarzystwie panaAndrzeja, wpatrzona w brzydkiego starego mę\czyznę, jakby był posągiem Dawida dłutaMichała Anioła.- Dzień dobry, młody człowieku.Sąsiad uchylił kapelusza i poszedł do swojej izdebki.Nie odpowiedziałem -zwyczajnie odebrało mi mowę.Skąd się wzięła, kim była? Nawet zazwyczaj świetnie poinformowana Jackowskaindagowana przez mnie rozło\yła ręce.- Podobno kuzynka.- stwierdziła, przy czym słowo:  kuzynka wymawiała z takznaczącym akcentem, \e chyba się zaczerwieniłem.Wkurzony poszedłem do mieszkania,zrugałem Alinę za przypaloną zupę i chciałem napisać kawałek sprawozdania kwartalnego,ale nie dałem rady [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki