[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziękuję ci, ukochana.Twój ojciec stał się bardziej hojny?- Mój ojciec.- Głos jej się załamał, więc przełknęła ślinę i spróbo-wała jeszcze raz.- Mój ojczym ma teraz inne rzeczy na głowie.-1 wte-dy mu powiedziała.O matce.O liście.I o Aleksym Sierowie.Przytuliłją do siebie, a po jej twarzy popłynęły gorące łzy, po raz pierwszy odśmierci Walentyny.Coś, co tkwiło w niej, twarde i bolesne, zaczęło sięroztapiać.- Czy przyjdą po ciebie ludzie z Kuomintangu? - spytała w końcu.- Idą za mną jak wilki tropiące ranną ofiarę.- A Aleksy?- Kiedy odkryją, że to on kazał mnie uwolnić, Rosjanin będzie mu-siał za to odpowiedzieć.Kiwnęła głową.RLT Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, a potem nagle jego oczyotworzyły się szeroko.Jednym płynnym ruchem uniósł się na łokciu iujął ręką jej podbródek.Potrząsnął nim lekko.Zauważyła, że rana popalcu prawie się już zablizniła.- Dobrze to zaplanowałaś - powiedział.- A w pewien sposób pomagato sprawie komunistów.Kiwnęła głową.- Kuomintang straci doradcę wojskowego w Junchow.- Jego głosbył spokojny, ale twarz bardzo blada.- A ty.Nie, Lidio.Nie.Samawchodzisz w paszczę smoka.Uśmiechnęła się, patrząc w jego pełne napięcia czarne oczy, i prze-sunęła palcem po wydatnej kości policzkowej.- Mój ukochany, to od ciebie nauczyłam się, jak ciągnąć smoka zaogon.Pogładził gwałtownie jej włosy, jakby chciał w ten sposób usunąć temyśli z jej głowy.- Wracasz do Rosji - powiedział.- Tak.- Szukać ojca.- Tak.- To niebezpieczne.- Dobrze się przygotuję, obiecuję.- Na bogów, twoja podróż będzietrudniejsza niż moja.Ale przy-sięgam, że moja dusza będzie cały czas z tobą.Poczuła, jak napełnia ją fala radości.Ucałowała jego powieki.- Dziękuję, ukochany.Za to, że mnie rozumiesz.Muszę to zrobić, taksamo jak ty musisz walczyć o to, w co wierzysz.- Słyszę twoje słowa, ale mrozi mnie strach.- Nie bój się.Przeżyjemy to wszystko, ty i ja.Kiedyś myślałam, żetylko wystarczy przeżyć.Zawsze walczyłam w tym śmierdzącym świe-cie o to, żeby jeść i oddychać.Niczym kot łazęga, jak mnie nazywałamatka.Ale teraz wiem, że to nie wszystko.Dowiedziałam się tego odRLT ciebie.Od nudnego starego Alfreda.Uświadomiło mi to zamknięcie wskrzyni.%7łeby przeżyć, trzeba mieć po temu jakiś powód.Chang An Lo usiadł i objął ją ramionami, przesuwając wargami poskórze jej ramienia, jakby chciał ją zjeść.- Och, moja Lidio, wieje w tobie mocny wiatr życia.- Miłość i lojalność - powiedziała.- Takie są moje powody.Po towarto żyć.To mój ojciec, Chang Anie Lo.Chcę poznać powody, dlaktórych on przeżył.Dziesięć długich lat w sowieckim łagrze.- Stal serca mężczyzny ma zródło w jego umyśle.- U kobiety jest tak samo.Chang uśmiechnął się, choć z trudem.Sięgnął po swoje ubranie leżą-ce bezładnie na podłodze.- Mam coś dla ciebie.Wyciągnął skórzaną sakiewkę, a z niej mały różowy wisiorek, którypołożył na jej dłoni.- To chiński symbol o wielkiej mocy.Symbol miłości.Przyjrzała sięmu uważnie.- Smok.Miał dziwny kształt, zwinięty był jak kociak.- Tak.Rzezbiony w różowym kwarcu.Zawsze go noś.Będzie cięchronił i odpędzał złe duchy, póki nie wrócę.- Jest piękny, dziękuję.Pocałowała go i znów się kochali, powoli, niespiesznie, rozkoszującsię każdym dotknięciem i każdym smakiem, szaleńczo w tych końco-wych momentach, kiedy stawali się jednością.W chwili ostatnich spa-zmów jej rozkoszy coś się w nim zmieniło, poczuła to.Instynkt kazałmu położyć rękę na jej ustach i wyszeptać jej w ucho:- Posłuchaj.Nasłuchiwała.Cisza.Tylko wiatr zawodził wśród drzew.Mimo tomiała wrażenie, że cała się kurczy wewnątrz.- Będziesz potrzebował noża.*RLT Ktoś kopniakiem otworzył drzwi.Zapiszczały na zawiasach i odbiłysię z hukiem od ściany, kiedy do szopy wszedł brytyjski oficer o czuj-nych, surowych oczach.Za nim wpadli żołnierze w szarych mundurachKuomintangu.Jak ogary na tropie.Lidia poderwała się na równe nogi, zawinięta w koc.- Wynoście się! Jak śmiecie? To własność prywatna!- Nakaz.- Oficer pomachał jej niegrzecznie przed oczami kawałkiempapieru.- Nie zgrywaj niewiniątka, panienko.Gdzie on jest?%7łołnierze zaczęli przeszukiwać koce, zaglądać za skrzynki, zrywaćpajęczyny, przewracać stare puszki, jakby ścigany mógł się w nichukryć.Dopiero kiedy odsunęli od tylnej ściany worki, chiński kapitan okamiennej twarzy zaklął i krzyknął coś do ludzi stojących na dworze.Za workami była duża dziura.Dwie deski zostały starannie odpiłowa-ne, a odcięte kawałki wyjęte.Lidia nie próżnowała, czekając przez całydzień w szopie.- Gdzie on jest, panienko? - warknął brytyjski oficer.- Odszedł - odparła.I powtórzyła cicho, do siebie: - Odszedł.RLT 65Po tamtej nocy czas był dla Lidii ułomny.Dni mijały, ale tak na-prawdę nie istniały.Przed jej oczami przemykały obrazy, zamazane iniezrozumiałe.Jedynie spotkanie z Polly wyróżniło się i przykuło jejuwagę.- Lidio, tak mi przykro.- Polly pojawiła się na progu, przynosząc zesobą prezent.Makaroniki zawinięte w jedwabną chusteczkę prze-wiązaną wstążką w kolorze lawendy.- Wybacz mi.Zrobiłam to, cowydawało mi się dla ciebie najlepsze.To było trudne.Nie gniewać się na nią.Ale Lidia pomyślała sobie,że nawet gdyby Polly nie powiedziała wtedy ojcu o Changu, ludzie PoChu i tak by ją dopadli.Kiedy indziej.W jakimś innym miejscu.I osta-tecznie wyszłoby na to samo.Skrzynia.Woda wdzierająca się do gar-dła.%7łelazne cęgi na piersi.Nic by to nie zmieniło.Więc uśmiechnęła się do Polly, do jej zmartwionych niebieskichoczu i przytuliła ją mocno.- Już dobrze.Rozumiem.Naprawdę.Myślałaś, że mi w ten sposóbpomagasz, ale to niezupełnie było tak.- Widzisz, mój ojciec.- Cii, Polly.Zapomnijmy o tym.To nie była twoja wina.Twój ojciecczasami robi niedobre rzeczy.Ale Christopher Mason już więcej nie będzie robił córce niedobrychrzeczy.Więc Lidia pocałowała przyjaciółkę w blady policzek i powie-działa jej, że wyjeżdża z Junchow.Polly rozpłakała się, padły sobie wramiona i obiecały jedna drugiej, że się znowu kiedyś spotkają.WLondynie, na Trafalgar Square, tam gdzie są gołębie.Niczego poza tymLidia nie pamiętała jasno z tego okresu.Aż do ranka, kiedy stała z Al-RLT fredem na peronie stacji, ściskając pod pachą siatkę pomarańczy, a wręku bilet do Władywostoku.Wtedy wszystko nagle nabrało ostrości.Stało się wręcz jaskrawe.Tak jasne, że aż bolało.Smoliste czknięcia lokomotywy wprawiały ją w podniecenie.Wokółnich kłębił się tłum ludzi, podróżni krzyczeli do siebie, trzaskały drzwiwagonów.Tragarz dzwigał walizki.Kupcy nosili tace baos, pod-tykalijej pod nos gorące orzeszki ziemne, potrząsali dzwonkami i zachwalaligłośno towary.Przez tę ciżbę niczym żółty strumyk przemykało pięciubuddyjskich mnichów w szatach w kolorze szafranu, mruczących mo-dlitwy.Lidia włożyła monetę do ich żebraczej miseczki.%7łeby zadowo-lić bogów Chang Ana Lo.- Będę za tobą tęsknić - powiedziała do Alfreda.- Moja droga, może dasz się jeszcze przekonać?- Nie, Alfredzie.Ale jestem ci wdzięczna, naprawdę.Mówiła szczerze.Był wspaniały.Kiedy zrozumiał, że nie zmieni jejdecyzji, poruszył niebo i ziemię i przewrócił do góry nogami cały urządsir Edwarda Carlisle'a, żeby zdobyć dla niej tak szybko wizę i paszport [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki