[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo i słusznie  mimo pożarów szalejącychmiędzy domami, mimo zniszczenia i rzezi zewnętrzne umocnieniaAntiochii pozostawały w stanie nienaruszonym.Wysokie na trzydziesiątki albo więcej stóp nie pozostawiały złudzeń śmiałkom,którzy chcieliby wedrzeć się do środka prosto przez blanki.Widać,że Seldżucy o tym wiedzieli  dlatego horda ciągnęła tarany zgrubych bali zaopatrzonych w kamienne głowice.Nie zamierzalizatem atakować murów, tylko bramy. Spalimy im to w try miga  pocieszali się obrońcy, którzy jeszczetrzy dni wcześniej stali tam, gdzie teraz rozbijali swój obóz dzikowyglądający wojownicy ze Wschodu. Polejemy im na łby ogieńgrecki, zaraz pójdą z dymem.Nawet im te skóry, co na drewnoponawlekali, nic nie pomogą, igró pyr wszystko zamieni w żywepochodnie. Jednak prawdziwi żołnierze, jak Tyberiusz Piąchulec widzieli coinnego: morze turbanów zalewające ze wszech stron Antiochię.OdBramy Zwiętego Pawła aż do Zwiętego Jerzego po drugiej stroniemiasta.Tu i tam wykwitały już pierwsze namioty, widać że Seldżucyszykowali się już do długiego oblężenia, nie zamierzając narażaćswoich sił na zbyt szybkie wytracenie.Kalikst też dostrzegł, w czym rzecz. Otoczą miasto, odbiją port.Nie będzie dostaw, basileus nieprzyjdzie z odsieczą.Za mało nas jest.My tu będziemy głodować, ajeszcze mają przecie zajętą cytadelę w mieście, to będą nasnękać& yle to widzę&Zaiste, choć mówił to z przekory, jego słowa szybko okazały sięprorocze.Pierwszy atak od strony cytadeli nastąpił jeszcze tegosamego dnia tuż po zmroku.Z początku nic nie zwiastowało, żeprzeleje się krew.Za murami warowni mrugały tysiące ognisk,słychać było walenie w bębny, kwik koni, odległe zawodzenie wsaraceńskiej mowie.Nagle wrota cytadeli rozwarły się i na otaczające ją wojskaRhomaioi wypadła szpica stłoczonych wewnątrz Seldżuków.Zpodniesionymi mieczami, z wrzaskiem na ustach rzucili się do boju,pewni, że oto nadeszła chwila, gdy znów posiądą miasto.yle jednak trafili.Aleksy Komnen przewidział taki wariant.Na mury,do obserwacji nadchodzącej hordy, odesłał najmniej przydatnychwewnątrz miasta hultajów z hekatontarchii ogniowych.Kazał imustawić syfony z igró pyr na blankach i produkować gliniane bombywypełnione grozną substancją.Pracami kierował Charyton Scholar,który wraz z trzema pomocnikami pod ochroną pięciu zbrojnych wpiwnicy jednego z domostw łączył sekretne składniki upiornejmikstury.Tę ogniowcy wlewali do swoich syfonów, dzbanów iwszelkich inszych naczyń, które miały wkrótce rozbić się na łbachdzikich napastników.W każdej wieży siedziało dwóchobserwatorów, którzy śledzili ruchy wojsk.W razie czego mieliwszcząć alarm  jeden biec do Strategosa, drugi czynić larum na miejscu.Chociaż Bóg raczy wiedzieć, na co by się to zdało, gdybySeldżucy ruszyli do ataku na całej szerokości murów, biorąc za celwszystkie bramy i wieże.Za to w środku miasta, pod cytadelą, zostali najlepsi rycerze kawaleria Komnena i najemnicy.Klibanophoroi, rzecz oczywista,nie mieli sposobności, by walczyć w uliczkach miasta, siedząc nakoniach ze swoimi długimi kopiami.Zsiedli więc z wierzchowców ichwycili za miecze.Czekali w ukryciu, by nie dać przeciwnikowiszans na rozpoznanie sił.Obok nich stali ludzie Roussela de Bailleul zaprawieni w pieszymboju.Strategos Komnen dobrze wiedział, że zdobywanie murów będziedla Turków zbyt uciążliwe.Aatwiej przypuścić szturm od środka.Gdy obserwatorzy dostrzegli wzmożony ruch w okolicach tylnejbramy cytadeli prowadzącej między skalne wzgórza, nie było jużnajmniejszej wątpliwości.Atak musiał nastąpić od tej strony.I nastąpił.Na plac przed fortecą zaczęły wylewać się kolejne faleSeldżuków.Szli do boju pewni zwycięstwa, przekonani, że mają doczynienia z garstką strażników.Gdy turecka nawała sięgnęłaśrodka pola, z bocznych uliczek wyszli żołnierze ustawieni przezKomnena.Z jednej strony  osobiste oddziały Strategosa, z drugiejzaś Normanowie.Pierwsze rzędy najemników skryły się zatarczami, osłaniając idących za nimi łuczników.Tym sposobemzablokowali wyloty uliczek biegnących na prawo od bramy cytadeli.Z lewej nie było domów  tam ciągnęły się wzgórza rzadkoporośnięte drzewami, niedostępne, wtopione w strukturę murówobronnych.Klibanophoroi stanęli w miejscu, gdzie pozostał jedynyprzesmyk do miasta, zamykając tym samym pierścień z tarczosaczający Seldżuków.Rozbrzmiała komenda i na turbany rozpędzonych Turków spadłdeszcz strzał.Szpica zachwiała się, kilkudziesięciu atakującychpadło z charkotem, jednak za nimi szli następni, depcząc ciaładogorywających pobratymców.Z uniesionymi szablami, mieczami ikrótkimi włóczniami parli ku Rumim, znienawidzonym Rzymianom, niezrażeni ich nagłym manewrem.Aucznicy nie przerywali ostrzału.Raz za razem naciągali cięciwy,miotając pociski w pierwsze szeregi biegnących.I znówkilkudziesięciu padło, jednak bramy cytadeli wyrzucały dalszeposiłki dla atakujących.Pierwsze szeregi Seldżuków zbliżyły się dotarcz.Najemnicy, a z drugiej strony zbrojni Komnena, widzieli dzikąnienawiść niczym czarny ogień płonącą w oczach Turków.Słyszeliprzekleństwa mamrotane pod nosami  niezrozumiałe, ale tymbardziej grozne.Wtedy łucznicy cofnęli się, a ich miejsce zajęliogniowcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki