[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy dochodzili do swego domku, wybiegłim naprzeciw szczupły, chłopięcy służący, uśmiechnął się szeroko i podałpłaszcze kąpielowe.Margit pierwsza wsunęła się pod prysznic, nagrzana od słońcawoda rozpuszczała sól, która skleiła rzęsy.- Chodz prędzej, zdaje się, że znowu braknie wody- wołała.- Korzystaj.Kiedy ubrany w płócienne spodnie i jasną koszulę wyszedł nawerandę, Margit rozmawiała z Danie- lem.Prosta zielona sukienka oblamowanabiałą wypustką czyniła ją bardziej dziewczęcą, rude włosy związane białą wstążkąspływały na prawe ramię, opalenizna różowiła skórę.- Przemytnicy ludzi dla jednego zmarłego nie będą zawracać, zwłaszcza że to obcy- opowiadał z nie- zrozumiałym uradowaniem.- Rozbiorą, żeby nie można było poznać, i rzucają w morze.- Kto się zajmie zwłokami- Istvan pokazał na migocące półkole zatoki, pełne przelewającego się sre- bra.- Zadzwonią z hotelu, przyjdzie policjant i nakaże starszym z wioski, żebyspalili ciało.Sam go nie do- tknie, bo nie wiadomo, na co tamten umarł, możedżuma, a on już jest uczony i wie, co to bakterie- szczerzył białe zęby w przymilnym uśmiechu.%7łar rozpalonego piasku parzyłprzez sandały, smalił jej łydki.Dochodząc do centralnego pawilonu Ist- vanwidział, jak Daniel wiesza na poręczy wypłukane kostiumy.Powietrze drgałowzlatując, melodyjka fletów splatała się z sykaniem koników piaskowych,bzykaniem śmigających much i trzepotem liści pal- mowego gaju w dostałą symfonięwakacyjnego odpoczynku.Gdy weszli w rozkoszny cień hotelowej we- randy, wydałomu się, że to pełnia lata ociekająca jak plaster miodu, gdy powiew zaszeleściłkartami du- żego kalendarza i podwinął datę 23 grudnia.- Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale państwo są bardzo lekkomyślni- nachylił się ku nim maitre d'ho- tel, ubrany w białe nakrochmalone płótno.- Obserwowałem przez lornetkę.Państwo wypływacie za da- leko.- Myśli pan o rekinach?- zlekceważył ostrzeżenie Terey.- Już przywykliśmy do waszej tablicy: "Nie- bezpieczeństwo rekina!" No, i co ztego? Przecież przyjechaliśmy się kąpać.- Trudno wracać do brzegu- nachylał się zatroskany.- Prąd spycha.Ja nawet nie myślałem o rekinach, jeszcze nie było wypadku, żebyatakowały białego.- Jeśli nie do brzegu, na pewno dopłynęlibyśmy do łodzi rybackich, oni by naswyciągnęli.- Niestety nie- zafrasował się, przyzywając kelnerów, żeby już podali.- Jeśli morzu odbiera się ofiarę, której pragnie, sięgnie po kogoś z rodzinyratującego.Zawsze po utonięciu człowieka są lepsze połowy, wdzięczność morza.Rybacy nie ratowaliby, oni chcą być w zgodzie z żywiołem, z którego czerpiązyski.Oni w to wierzą.Chcą go sobie zjednać.- Wszystko inaczej, niż sobie wyobrażamy- westchnęła Margit, ale już jej uwagę przyciągnął podsu- wany półmisek i piwonalewane z puszek osiadające mgiełką na wysokich szklankach.- Może i ten sadhu, co gra na piszczałce z tykwy, też nie jest żebrakiem.- Pozwolę sobie zaznaczyć, że byłoby swego rodzaju nietaktem rzucać mu jałmużnę- zaniepokoił się.- Miałem ochotę, ale byłem w slipach.- Całe szczęście.To bardzo bogaty babu, do niego należy i ten hotel, i mnóstwołodzi rybackich, ma składy kopry i domy w porcie.- A przesiaduje nad morzem i gra jak biedak, który czeka na miedziaki.- To jego modlitwa, jest czcicielem morza.Widzi w nim bóstwo- wyjaśniał jak dzieciom, nie pojmują- cym niczego z wiedzy dorosłych.Kiedyzostali sami, Margit wymieniła ukłony z dwiema starymi Angielkami w drugim roguwerandy i zapytała, czy im się tutaj podoba.Wodząc obojętnymi oczami powielkiej niebieskiej przestrzeni odpo- wiedziały, że jak wszystko inne wfolderach miejscowość jest przechwalona.Wprawdzie pogoda ładna, ale pusto,smutno i zaraz po świętach odlecą do Kolombo.- Po co je zaczepiasz?- gasił przyjazne zapędy Istvan.- Nie opędzimy się od nich.Jedz.- Chyba nie są szczęśliwe.- Mają konto, podróżują, robią co chcą.- Za pózno, wszystko przyszło za pózno: bogactwo, poznawanie świata, nawetprzyjemności stołu.One już zle trawią, słyszałam, jak prosiły o kleik ryżowy.Ale mają nadzieję, że znajdą szczelinę, by się wymknąć ze swego wieku, dręczy jestarość, której nie chcą się poddać.%7łałosne.- I śmieszne w tych dziewczęcych sukienkach z jaskrawo pomalowanymi ustami.Perły na indyczych szyjach.Wodzą spojrzeniem za każdym Hindusem.Czy one siebienie widzą w lustrze? Szli w stronę niebieskiego domku.- Są strasznie biedne- powiedziała z przekonaniem.- Nie wierzą w miłość, nawet jeśli ją kiedyś prze- żyły.One już ufają tylkopieniądzom.- I to jest wstrętne- kopnął pogardliwie skorupę kokosa, która potoczyła się podobna do małpiegoczerepu.- One ich kupują.Milczała stąpając lekko po ubitej ścieżce, zadętej smugamipiasku pełnego skrzeń, potrząsnęła głową z wyrzutem i szepnęła prawie do siebie:- Każdy jakoś kupuje sobie miłość.Ja też.Odwrócił się gwałtownie, ujął zaramiona, zajrzał w głąb jasnych oczu, w których lśnił odblask pogod- nego nieba.- Czy jest ci ze mną aż tak zle?- Nie.Sam dobrze wiesz- odpowiedziała poważnie.- Jednego pragnę, żebyśmy już szli po australijs- kim brzegu, żeby wreszcieskończyła się ta huśtawka.Stali w pełnym słońcu, ciepły wiatr wzdymałspódnicę Margit, ponad rudymi włosami kołysały się przygięte pióra palm
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- KJELL ERIKSSON Komisarz Ann Lindell 03.Kamienna cisza
- Dębski Rafał Komisarz Wroński 02 Żelazne kamienie
- Edwardson Ake Erik Winter 6 Kamienny żagiel
- Roberts Nora 03 Kamień Pogan
- Ulatowska Maria Kamienica przy Kruczej
- Robbins Harold Kamień dla Danny Fishera
- Moore Christopher Brudna robota
- 21 Praca Magisterska Finanse SpóćşâÂÂEk
- Ziemiomorze 01 Czarnoksiężnik z Archipelagu
- Baldacci Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- zawrat.opx.pl