[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie, ale czy nie mógłbyś znalezć sobie innych kolegów'? Popatrzyłem na niego.To było bez sensu.On nigdy nie zrozumie.Nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia.Przepaść między nami, którą odczułem w dniu przeprowadzki,jeszcze się pogłębiła.I było już za pózno, by ją zasypać.- Nie mam tu innych kolegów - powiedziałem apatycznie.- Więc może jest coś, czym mógłbyś się zająć? - upierał się.- Musi być coś takiego.Potrząsnąłem stanowczo głową.- To nie jest coś, czym ja mógłbym się zająć, tato - powiedziałem zimno.- Tylko ty możesz to zrobić.- Co takiego? - zapytał.Mama podeszła do mnie.- Tak, co takiego? - powtórzyła za nim.- Odzyskaj mój dom - powiedziałem wolno.- Ty go straciłeś, ty go odzyskaj.Może wtedy będziemy mogli zacząćwszystko od początku.Patrzyłem, jak wzmaga się ból w ich oczach, aż poczułem, że nie zniosę tego ani chwili dłużej.Wtedy wyszedłem zdomu.***Zauważyła mnie natychmiast, kiedy tylko stanąłem w drzwiach.Nie spiesząc się szedłem wzdłuż kontuaru do jejstanowiska.Widziałem jak zerka pospiesznie w lustro za sobą i poprawia włosy.Usadowiłem się na stołku, a onaodwróciła się do mnie z uśmiechem.- Cześć, Danny - szepnęła nieśmiało.Widziałem jak rumieniec zalewa jej szyję i ogarnia twarz.- Cześć, Nellie! - szepnąłem.- Ojciec był wściekły? Potrząsnęła głową.- Uwierzył mi - odszepnęła.Nagle spojrzała w górę nad moją głową.W lustrze dostrzegłem idącego w naszą stronękierownika.- Lody czekoladowe z wodą sodową - powiedziała szybko urzędowym tonem.- Już, proszę pana.Odwróciła się i wzięła szklankę z półki.Uśmiechnąłem się do niej w lustrze.Kierownik przeszedł nie obdarzywszynas nawet spojrzeniem.Odetchnęła z ulgą i zajęła się szykowaniem lodów. Potem postawiła je przede mną na ladzie.- Twoje włosy są takie jasne, że prawie białe - wyszeptała.- Zniłam o tobie w nocy.Spojrzałem na nią kpiąco.Niezle ją wzięło.Ale czułem się mile połechtany.- Przyjemny sen? - zapytałem, zanurzając słomkę w wodzie sodowej.Skinęła głową, w jej oczach czaiło się podniecenie.- Myślałeś o mnie?- Trochę - przyznałem.- Chcę, żebyś o mnie myślał - powiedziała szybko.Gapiłem się na nią.Miała pociągającą twarz, pełnąciepła.Makijaż delikatniejszy niż wczoraj.Dzisiaj wyglądała młodziej.Zaczynała się rumienić pod moim spoj-rzeniem.- Spotkamy się dzisiaj? - zapytała z gotowością.Skinąłem głową.- W tym samym miejscu.Zobaczyłem kierownika idącego znowu w naszą stronę.- To będzie dziesięć centów - powiedziała swoim urzędowym tonem.Moja dziesięciocentówka zadzwoniła o kontuar, zgarnęła ją szybko.Nacisnęła klucz kasy, odezwał się dzwonek iwysunęła szufladka.Wrzuciła do niej monetę i zamknęła.Kierownika już nie było.Odwróciła się znowu do mnie.- O dziewiątej - szepnęła.Jeszcze raz skinąłem głową, a ona zwróciła się do następnego klienta.Skończyłem szybko swoje lody i opuściłemsklep.***Szliśmy w trójkę Delancey Street.Solly wlókł się za nami ociężale, słuchając tego, co mówiłem do Spita.Przeddrogerią kazałem im się zatrzymać.- To tutaj - powiedziałem.W głosie Spita było zdziwienie.- To jest ta nora, gdzie pracuje twój stary - powiedział.Teraz ja z kolei poczułem się zaskoczony.Nie sądziłem, że on wie.A powinienem był się tego spodziewać, w tej dzielnicy nie było tajemnic.- Więc co z tego? - zapytałem wojowniczo.- A leżeli on coś przewącha? - zapytał nerwowo Spit.- Na jakiej podstawie? - odparowałem.- Nawet me przyjdzie mu to do głowy.- Ale to jest prawdziwa robota - upierał się Spit.- lo juz nie są duperele.Jeżeli dostaną cię gliny, zamkną cię w ciupie,a klucz wyrzucą za okno.Wolicie obrabiać  5 & 10" za darmo? - zapytałem sarkastycznie - czy szukacie prawdziwej forsy? W końcu odezwałsię Solly._ Danny ma rację.Do diabła z partaniną.Jeżeli o mniechodzi, to się zgadzam.Spojrzałem na niego z wdzięcznością.Zatrzymaliśmy się dopiero na następnym rogu.Odwróciłem się, żeby stanąćze Siitem twarzą w twarz.- Przestań chrzanić.Wchodzisz, czy nie?  zapytałem beznamietnie.Spit przeniosl wzrok ze mnie na Solly'ego.Patrzyliśmy na niego nieruchomym wzrokiem.Zaczerwienił się_ W porządku - powiedział szybko.- Wchodzę.Czułem jak twarz odpręża mi się w uśmiechu.Trzepnąłem Spita po ramieniu.- Dobry chlopak - powiedziałem miękko.- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.- Słuchajcie, rozpracujemy to wnastepujacy sposob.Stalismy na rogu omawiając robotę.Wokół nas kłębił się dolny East End.Parę metrów dalej stał gliniarz, ale niezwracał na nas najmniejszej uwagi.My na niego tez nie.Nie mial powodu, żeby nas niepokoić.W tej dzielnicychłopaki zawsze wystawały na rogach ulic, tak miało byc po wsze czasy.Nie był w stanie łazić za każdym z nich.Niestarczyłoby mu czasu na nic innego. Mżył deszcz i kuliliśmy się w bramie naprzeciwko domu Nelhe.Przywykliśmy uważać ten azyl za własny ioburzaliśmy się na każdego, kto podchodził za blisko naruszając nasze prawa.Czułem na ustach smak jej warg, aleteraz staliśmy spokojnie obejmując się ramionami, patrząc na mokre, ciemne ulice.Jej głos zdawał się odpływać wnoc.- W przyszłym tygodniu będzie już czerwiec.Skinąłem głową i spojrzałem jej w twarz.- No tak - powiedziałem.Popatrzyła na mnie z pewnym onieśmieleniem.- Znam cię dopiero trzy tygodnie, a wydaje mi się, jakbym cię znała całe życie.Uśmiechnąłem się do niej.Odnosiłem takie samo wrażenie Dobrze się czułem, kiedy była blisko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki