[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obowiązywały ścisłe reguły, zakazującepogaduszek z pacjentami i personelem męskim, który składał sięgłównie z lekarzy, ale ponieważ Gillian i tak nie kwapiła się dozawierania nowych znajomości z mężczyznami, ten warunek nie byłdla niej kłopotliwy.Pielęgniarki, ogólnie biorąc, odnosiły się do niejżyczliwie, choć nie było mowy o relacjach choćby zbliżonych doprzyjacielskich.Wieczorami, po pracy, bolały ją ramiona, ręce i plecy.Dół jej szaregofartucha już po południu bywał przemoknięty na wskroś, natomiastwłosy, które musiała tak mocno wiązać do tyłu i spinać, aby nawetjeden kosmyk nie opadał na twarz, powodowały bóle głowy.Częstotęskniła za okresem, gdy pracowała w herbaciarni, a wtedy przeklinaław duchu własną głupotę, która wpędziła ją w obecną sytuację.Ustawicznie zadawała sobie pytanie, dlaczego nie zerwała zIngramem, nie usunęła go raz na zawsze ze swego życia.Terazponosiła konsekwencje własnej niefrasobliwości, gdy tymczasem onznowu spadł na cztery łapy, tak jak po tej sprawie z żoną przyjacielaAidana.Miał wprawdzie kilka drobnych nieprzyjemności, to prawda,ale czy można je w ogóle porównywać z krzywdą, jaką wyrządziłinnym?Po skończonej pracy przebierała się i myła co nieco zimną wodą,rozpuszczała włosy, aby upiąć je nieco luzniej, po czym wracała dodomu.Tego wieczoru zamierzała obliczyć, ile pieniędzy zdołaodłożyć, jeśli nadal pozostanie w gospodzie.Zajmowany przez niąpokój był lichawy, ale tani, a obecnie Gillian nie wymagała wiele:czuła się szczęśliwa, że wieczorem może się wygodnie ułożyć nałóżku.W myślach pocieszała się, że mieszkając w ładniejszym pokoju,nie miałaby innych korzyści.Chwilami wspominała jednak tęskniepoprzednie mieszkanie, małe, ale przytulne. Pod wieczór deszcz osłabł nieco, mimo to Gillian dla osłony przedwilgocią włożyła stolę, przytrzymując ją dłonią tuż pod brodą.Wzmagał się ziąb i już po kilku krokach zaczęła dygotać z zimna.Kiedy skręciła w swoją ulicę, dojrzała z dala światła gospody, z tejodległości sprawiającej wrażenie niemal przytulnej.Przypomniałasobie nagle tamten wieczór, kiedy przyjechała tu z Brianem i Aidanem.Podróż była męcząca, ona jednak, dla której ta przygoda była czymśabsolutnie nowym i nieznanym, była wszystkim zachwycona.Kiedystojąc u boku Briana, spoglądała wtedy na odległe zarysy BłękitnychGór, w swojej naiwności była pewna, że będzie czuć się tu szczęśliwa.Nie przeszkadzał jej nawet nędzny wygląd gospody, wprzeciwieństwie do Aidana, który rozglądał się na wszystkie strony,kręcąc nosem, jakby znalazł się na jakimś wysypisku śmieci.Niebardzo mogła pojąć, dlaczego on i Brian wybrali właśnie tę kwaterę,widać było bowiem, że mają dostatecznie dużo pieniędzy, aby znalezćcoś lepszego.Co prawda, w drodze nocowali często pod namiotem lubw bardzo skromnych gospodach - jeszcze jeden z elementów tejprzygody - ale przecież Ooty wydawało się celem ich podróży.Owegopierwszego wieczoru Brian wziął ją od razu do swego pokoju i w ciągunastępnych dni nie widziała w ogóle Aidana, aż do tego ranka, kiedy powyjezdzie Briana natknęła się na schodach na Aidana.Zadumana, nie od razu zorientowała się, że ktoś do niej mówi.Zdziwiona, podniosła wzrok.Znajdowała się w odległości kilkuzaledwie kroków od kantoru Ramsaya, a Charles Ramsay, którego niespodziewała się spotkać o tej porze i w taką pogodę, stał w proguswego sklepu, popatrując na ulicę.- Jak się pani miewa? - zapytał.Przetarła dłonią oczy, zalewane strugami deszczu.- Dobrze, dziękuję.- Stała przed nim niezdecydowana, nie wiedząc,czy chciał po prostu przywitać się z nią w przelocie, czy może jednakporozmawiać przez chwilę.Czy z jej strony będzie to nieuprzejme,jeśli przejdzie teraz dalej? A jeśli zatrzyma się przy nim, to czy on nieuzna tego za natarczywość? - Co pani porabia w taką pogodę poza domem?- Wracam z pracy.Na jego twarzy odmalowało się zdumienie.A cóż on sobie wy-obrażał, pomyślała Gillian.Ze niby ile trwa dzień pracy kobiety,nienależącej do jego sfery?- Czeka tu pan na kogoś? - Zaledwie przeszło jej to przez usta, jużpożałowała tego pytania.Z pewnością uzna ją teraz za zbyt wścibską!Ale on wyjaśnił ochoczo:- Lubię deszcz.Za jego plecami matowy snop światła z okien padał na ulicę i Gillianmogła sobie bez trudu wyobrazić, jak przytulne wrażenie sprawia wtym ciepłym świetle ciemne drewno mebli z porcelanowymiszufladkami i mosiężnymi tabliczkami w połączeniu ze skórzanymiobiciami.Charles spojrzał nagle na nią z taką miną, jakby dopiero terazuświadomił sobie, że sam stoi w suchym miejscu pod dachem, podczasgdy ona moknie na deszczu.Odchrząknął zmieszany.- Zdaje się, że jest pani zmęczona.Nie chciałbym jej wstrzymywać.- Wcale mnie pan nie wstrzymuje - odparła Gillian, nieco zbytśpiesznie.Zerknęła na drugą stronę ulicy, na gospodę, której światłajakoś przestały się jej kojarzyć z przytulnym mieszkaniem.- Może ma pani chęć wstąpić na fdiżankę herbaty? Wiem, że oficjalnapora na to już minęła - uśmiechnął się - ale przynajmniej mogłaby siępani trochę rozgrzać, a tam, jak sądzę.- kiwnął głową w stronęgospody - nie może pani liczyć na coś gorącego.Spojrzała na niego zaskoczona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki