[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczymężczyzny w garniturze zatrzymały się krótko na twarzy starejkobiety.Przechylił na bok głowę, ale nic nie powiedział.Wyciągnąłtylko rękę ze słowami pożegnania i razem ze swoją koleżanką orazksiędzem wrócili do środka.Astrid i Veronika zeszły po kościelnych schodach na żwirowąścieżkę.Kierowały się w stronę bramy, gdy Astrid położyła rękę naramieniuVeroniki.- Jeszcze chwileczkę - powiedziała i skręciła przy ścianiekościoła na cmentarz.Veronika poszła za nią, wahając się, czy powinna, ze wzrokiemwbitym w plecy starej kobiety.Astrid dotarła na sam koniec, przykamiennym murze, gdzie uklękła niedołężnie, rozchyliła plastikową torbę i wyjęła bukiecik polnych kwiatów.Położyła go na tablicy przedsobą.Pózniej pochylona do przodu, pogładziła płaską tablicę iprzysiadła nieruchomo z rękami na udach.Veronika podeszła wolno ipodała jej rękę.Astrid spojrzała w górę, skinęła głową i przyjęłapomoc.Wstała, otrzepała spodnie i zmięła plastikową torbę.- Oddałam obrączkę - powiedziała.- Nie powinnam była jejnigdy przyjąć.I nie powinnam była czekać całe życie zwypowiedzeniem słów.Ale teraz jest nareszcie po wszystkim.gatfullt djupa ar de stunder da vi helt far gladje vara.tajemniczo głębokie to chwile gdy dana jest nam czystaradość.Trzydzieści jeden.Mam trzydzieści jeden lat, pomyślałaVeronika.Leżała w łóżku; była sobota.Dzień jej urodzin, szósty lipca.Patrzyła na światło oblewające sufit.Było jeszcze wcześnie, alepowietrze wpadające przez siatkę w oknie miało już taką samątemperaturę jak skóra jej ramienia.Skopała z siebie nakrycie iprzekręciła się na bok, z dłońmi między nogami.Była naga.Próbowała sobie przypomnieć ten sam ranek rok wcześniej.W innymświecie, innym życiu.- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Veroniko.Poczuła pod kocem jego wargi na swoich udach.Naciągnęła kocna głowę i sięgnęła po jego twarz.Pocałował ją w usta, potem delikatnie przyparł do poduszki i zaczął błądzić wargami po jejpiersiach i brzuchu.Kiedy wygięła się, by go przyjąć, ogarnęło jąuczucie radości tak intensywne, że rozszczepiało się i wybuchałowielobarwnymi odłamkami, które wypełniały cały wszechświat.Pózniej, kiedy leżała z głową na jego torsie, wilgotnymiwłosami, które przylepiały się do jego skóry, powiedziała:- To moje urodziny.Moje narodziny.Tutaj zaczyna się mojeżycie.- Zamknęła oczy i wąchała jego skórę.I wiedziała, że takie sąnarodziny - gorące, drażniące węch, niebezpieczne, nawet zagrażająceżyciu.Radosne.Spędzili dzień, robiąc wszystkie rzeczy, które ona zdążyłapokochać.Godziny w galerii sztuki, zaglądanie do sklepików na HighStreet, wizyta w jej ulubionej księgarni, potem kawa, dwie fiatwhite z mlekiem spienionym w kształt serca, o co poprosił kelnerkęJames.Zmiała się, ona też, kelnerka z kawiarni.James potrafiłrozśmieszyć każdego.Wydawało się, że nawet pogoda dała z siebiewszystko, żeby umilić jej dzień.Niebo było głęboko niebieskie,powietrze rześkie, więc kiedy się zatrzymali na lunch, wybrali stolikna chodniku.Słońce przypiekało i James zdjął kurtkę.Odłożył okularysłoneczne i spojrzał na Veronikę skupionym wzrokiem.- Tak będzie zawsze.Cokolwiek się stanie, dokądkolwiekpojedziemy, zrobimy wszystko, żeby to trwało.A:ż do dnia naszej śmierci.- Wyjął z kieszeni małą zieloną aksamitną sakiewkę i przesunąłpo stole.- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Veroniko.Nie podniosła prezentu, tylko pogładziła palcami miękkątkaninę.- Pamiętasz, jak mi dałeś komórkę? A ja nic dla ciebie niemiałam?Uśmiechnął się i pokręcił głową.- Wyrachowanie.Czysty egoizm.Chciałem po prostu wiedzieć,że będziesz dla mnie osiągalna.- W każdym razie nic ci nie dałam.- Patrzyła mu w oczy, nieprzestając gładzić aksamitnej sakiewki.- Więc daję ci moją następnąksiążkę.Jest cała dla ciebie.Dla Jamesa z całą moją miłością.I będzieto książka o miłości.To wszystko będzie w niej zawarte.- Zrobiłagest, który objął ich dwoje, restaurację, otoczenie na zewnątrz, niebo.- U mnie będzie to takie piękne.Wzięła sakiewkę i otworzyła.W środku był bardzo ciemny,prawie czarny zielony nefryt.Prostokątny, wielkości pudełka zapałek,ale z obu stron wklęsły, z prawie przezroczystym środkiem.Jameswyciągnął rękę do Veroniki, żeby położyła mu go na dłoni.Podniósłkamień wysoko i ustawił pod słońce.- Spójrz tutaj - powiedział.- Jeśli będziesz patrzyła z otwartymsercem, zobaczysz ziemię.Zobaczysz morze.Góry i niebo.Ludzi.- Rozpiął zameczek i pochylił się nad stolikiem, żeby zawiesićjej na szyi cieniutki rzemyk.- To twoje.To wszystko jest twoje. Absolutnie wszystko.Rok temu.Po drugiej stronie kuli ziemskiej.W innym życiu.Otworzyła oczy i spojrzała na roletę, która kołysała się lekko wporannym wietrze.Było wcześnie, ale usiadła, wysunęła szufladęnocnego stolika i wyjęła małą aksamitną sakiewkę.Kiedy ją otwierała,nefryt wyśliznął się i spadł na jej kolana.Uniosła go pod miękkieświatło, a potem założyła wisiorek na szyję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki