[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niezły transport macie, wy, dzieciaki z wielkich rodów.Taki statek! Nie sądzę, abymmógł go namówić.- Wątpię w to - powiedział Blaize.Harmon głośno zachichotał.- Nie, chyba na to nie wygląda.Sposób, w jaki wysiadłeś, wrzeszcząc przez ramię, i tentwój bagaż wyrzucony za tobą.Musiałeś niezle coś spieprzyć.Nieważne.Następny statek zPPT powinien przybyć lada dzień, a do tego czasu mój nowy przydział powinien być gotowy.-Przeciągnął się leniwie, łyknął z butelki i westchnął z wyraznym zadowoleniem- - Tak mi sięzdaje, że zasłużyłem sobie na długą, miłą podróż do Centrali z wysoką wieżą biurowca,klimatyzacją i służbą, gdzie nie musisz zwracać cholernej uwagi na cholerną przyrodę, chybaże masz ochotę wyjrzeć sobie przez okno.Siądz sobie, panie y Perez, i nie rób takiejnieszczęśliwej miny.Odwal swoje pięć lat, a może wtedy odeślą cię na powrót do cywilizacji.Masz szczęście, że przyleciałeś właśnie teraz.- Naprawdę?Słońce dotarło już ponad góry i na płaskowyżu było bardzo gorąco.Blaize przesunąłswój największy pakunek w cień, pod wiatę, i usiadł.- Jasne.Dzisiaj jest pora karmienia w zoo.Luzaki przygotują prawdziweprzedstawienie dla ciebie, o, tak.Harmon kiwnął ręką, jakby chciał przywołać skałę górującą nad nimi, aby zeszła do nich.Blaize obserwował z zaskoczeniem, jak poszarpane fragmenty góry odłamują się ikoziołkują w dół na płaskowyż, trzęsąc się jak zwariowane marionetki posklejane z kawałkówskał i drutów.Dziwne ubrania - nie, oni byli nadzy.To, na co patrzył, to była ich skóra!- Hurra! Czas karmienia! Ho, ho! - Harmon jodłował, jednocześnie pociągając za sznur,który biegł wzdłuż magazynu PPT.Jeden z worków zwisających nad błotnistym zbiornikiem otworzył się i brunatnoszareporcje cegiełek rozsypały się obfitym strumieniem, piętrząc się w błocie poniżej płaskowyżu.Luzaki podbiegły do jego krawędzi i spuszczały się do mazistego morza, wbijając palcerąk i stóp w skalne szczeliny.Te stwory, które znalazły się pierwsze na dole, rzucały się naprzydziałowe cegiełki, jakby witały się z dawno utraconymi kochankami; następnie wykonującmnóstwo nie skoordynowanych ruchów, próbowały dostać się do błotnistej kupki racji.Blaizepoczuł narastające od stóp drżenie, które powoli ogarniało go całego.- Uważaj! - wrzasnął Harmon.Blaize podskoczył, a Harmon zachichotał.- Przypuszczam, że cię wystraszyłem, dzieciaku.Myślę jednak, że nie chciałbyś stracićnastępnego pokazu na Angalii.- Wskazał na zachodni horyzont, który zdawał się poruszać.To była ściana wody, nie - błota, nie - Blaize rozpaczliwie szukał właściwego słowa iżadne nie przyszło mu do głowy oprócz tego, które objawiło mu się pierwsze - maz.Luzaki zignorowały wszak Harmona, jakby były głuche, ale coś - może dudniącedrżenie, które czuł Blaize - zaalarmowało te, które ciągle były na powierzchni trzęsawiska.Wspinały się po zboczach płaskowyżu, ściskając swoje porcje cegiełek w zębach i w palcach.Ostatni usunął się właśnie z drogi tuż przedtem, nim napływająca fala mazi uderzyła wpłaskowyż.Cała ta desperacka i wstydliwa konsumpcja odbywała się w zupełnej ciszy.Teraz, trzyminuty pózniej, było już po wszystkim, a płaskowyż otaczała zasysająca, śliska fala mazi.JakBlaize zaobserwował, przypływ wycofywał się, ześlizgując się po zboczach płaskowyżu aż dochwili, kiedy nowe błoto nie rozpłynęło się w taką samą klajstrowatą konfigurację kałuż i bąbli,jaka przywitała go po przyjezdzie.- To był niewielki przypływ - stwierdził Harmon z żalem.- No cóż, prawdopodobniebędą lepsze, zanim stąd wyjedziesz.Właściwie to całkiem możliwe.Odpowiadając na pytania Blaize'a, wytłumaczył bez zbytniego zainteresowania, żewskutek zawirowań klimatycznych na Angalii, w górach otaczających ten centralny basenpadały w zmieniających się cyklach ulewne deszcze, którym towarzyszyły burze z piorunami.Kiedy burze występowały przez jakiś czas w jednym miejscu, wówczas wywoływały powódz, która przetaczała się przez równinę, zabierając ze sobą błoto i zmiatając z powierzchniwszystko, co było na tyle głupie, aby stać na jej drodze.- Formowanie gleby - rozmyślał głośno Blaize.- Tamy do powstrzymywania opadów ipowolnego uwalniania ich.- Drogie i kto by się tam wysilał.Tutaj wszystko jest nieopłacalne.Poza tym - wyjaśniłHarmon - to wielka radocha.Mogę cię zapewnić, że nie ma tu nic lepszego do oglądania.Blaize zorientował się, że jedną z uciech Harmona stanowiło przewidywanie czasubłotnistych powodzi tak, żeby mógł nakarmić tubylców tuż przed nią, zmuszając ich dotłoczenia się najpierw po porcję cegiełek, a pózniej, do ratowania się od fali błota.- Czy to nie najbardziej przeklęte stworzenia? - spytał, podczas gdy skałopodobnitubylcy wspinali się z powrotem na swoje górskie wyżyny, chwytając czasami kilka porcjicegiełek na zapas i przeżuwając ostatnie kęsy karmy.- Czy widziałeś kiedykolwiek cośtakiego?- Nigdy - przyznał Blaize.Czy te.te Luzaki głodują? Czy to dlatego ich skóra tak luznozwisa? Czy jest to może ich normalny wygląd? Jak tej opasłej, nędznej kreaturze uchodzi nasucho zmuszanie ich do takiego poniżającego przedstawienia?- Wiem, co sobie myślisz, port-wine-y-Medoc - powiedział grubas.- Poczekaj jednak,aż posiedzisz tu sześć miesięcy, zapomnisz wtedy o przepisach PPT dotyczącychrespektowania godności tubylców i tych wszystkich bzdurach.Przeklęte Luzaki i tak nie majążadnej godności, którą trzeba uszanować.Są chmarą zwierzątek.Nigdy nie powstało turolnictwo, nie wynaleziono ubiorów, nie rozwinął się nawet język.- Ani kłamstwa - skomentował Blaize.- Co? - Przez moment Harmon wyglądał na przestraszonego, a pózniej zachichotał izasapał z uciechy.- Jasne.Nie ma języka, nie ma kłamstw - tak czy siak trzeba im to oddać!Oni nie są ludzmi, młody roczniku Clareta-Medoca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki