[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Użyj nowej mocy,którą ci dałam.Wybieraj ofiary jedną po drugiej, używaj niewidzialnej mocy lub siły rąk.W głowie mi wirowało.Czy miałem taką moc, by wybić mężczyzn tu, na miejscu?Rozejrzałem się po zadymionej sali, pełnej woni kadzideł wzbijającej się z czar orazskotłowanych ciał.Ogarnięci zgrozą mężczyzni i kobiety szukali ratunku we wzajemnychobjęciach; inni wczołgiwali się w kąty, jakby mogli tam być bezpieczni.- Ich życie nie ma już sensu, może tylko posłużyć innym za nauczkę - powiedziała.-Czyń, jak rozkazuję.Wtedy chyba miałem wizję; z pewnością bowiem nie było to nic płynącego z mojego sercalub umysłu; ujrzałem przed sobą cienką wysuszoną postać; zagryzłem zęby, przeszywając jąwzrokiem, koncentrując zaciekłość i złość jak promień lasera, a wtedy ofiara uniosła się nadpodłogą i przeleciała w tył, bryzgając krwią z ust i bez życia padła na podłogę.To było jakspazm, a równocześnie nastąpiło bez wysiłku, jak krzyk, jak niewidzialne i potężneprzerzucenie głosu nad wielką przestrzenią.Słyszałem w głowie głos:- Tak, zabij ich.Mierz w czułe organy; rozszarpuj ich; wytaczaj z nich krew.Wiesz, żezawsze tego chciałeś.Zabijaj, jakby byli niczym, niszcz bez skrupułów i wahania!To była prawda, całkowita prawda; ale było to też zakazane, zakazane jak nic na świecie.Znów ten bezcielesny głos:- Miłości moja, to tak powszechne jak głód; tak powszechne jak czas.Teraz masz mojąmoc i mój rozkaz.Ja i ty wyznaczymy kres tej żądzy za pomocą naszych czynów.Młody człowiek runął na mnie oszalały, wyciągając dłonie, by złapać mnie za gardło.- Zabij go - powiedział głos Akaszy w mojej głowie.Przeklinał mnie, kiedy odepchnąłem go niewidzialną mocą, czując spazm głęboko wgardle i brzuchu, a potem nagły uścisk w skroniach; czułem, jak to go dotyka, jak wylewa sięze mnie, czułem to tak namacalnie, jakbym przenikał mu czaszkę palcami i wyciskał mózg.210 Anna Rice * Królowa PotępionychOglądanie tego byłoby obrzydliwe, ale nie było takiej potrzeby.Wystarczyło mi tylko, żewidziałem, jak krew bucha mu z ust i z uszu i jak spływa po nagim torsie.Och, miała rację, jak zawsze, bo pragnąłem tego bez opamiętania! Marzyłem o tym wmoich najwcześniejszych śmiertelnych latach! Sama czysta rozkosz zabijania, zabijania ichpod wszystkimi imionami, które brzmiały jednakowo - nieprzyjaciel - zabijania tych, którzyna to zasługiwali, tych, którzy po to się rodzili, zabijania z pełną mocą, podczas gdy mojeciało zamieniało się w jeden twardy muskuł, zęby były zaciśnięte, a nienawiść i niewidzialnasiła stapiały się w jedno.Pierzchali we wszystkich kierunkach, ale to tym bardziej mnie rozpłomieniło.Przyciągałem ich z powrotem, rozbijałem o ściany.Mierzyłem niewidzialnym jęzorem wserca i słyszałem, jak pękają.Obracałem się wkoło nie raz i nie dwa, celując starannie,jednocześnie w tego i w tamtego, i w jeszcze jednego, który biegł przez próg, i w jeszczejednego, który pędził korytarzem, i w jeszcze jednego, który zerwał lampę z łańcuchów,głupiec, i rzucił we mnie.Z odświeżającą łatwością goniłem ich po odległych komnatach świątyni, po stosach złotai srebra, rzucałem ich na plecy jakby długimi niewidzialnymi palcami, a potem zaciskałem jena ich arteriach, aż krew tryskała z pękających ciał.Część kobiet zbiła się w kłąb i łkała; inne uciekły.Depcząc po trupach, słyszałem trzaskkości.Zdałem sobie sprawę, że ona też zabija, że robimy to razem i że sala jest pełna kalek iumarłych.Gęsty, cuchnący odór krwi przenikał wszystko; wszędzie rozlegały się słabnące,rozpaczliwe krzyki.Jakiś wielkolud runął na mnie z wybałuszonymi oczami i usiłował mnie zatrzymaćwielkim, krzywym mieczem.Rozwścieczony wyrwałem mu oręż i odrąbałem głowę.Ostrzeprzeszło przez kość, pękając, po czym głowa oraz złamana klinga upadły u moich stóp.Kopnięciem utorowałem sobie drogę.Wyszedłem na korytarz i spojrzałem na tych,którzy cofali się przede mną, ogarnięci grozą.Postradałem sprawność umysłu, postradałemsumienie.Gonienie ofiar stało się bezmyślną zabawą.Osaczałem ich, odrzucałem kobiety, zaktórymi się chowali lub które same podjęły żałosne próby osłonięcia ich, i kierowałem mocwe właściwe miejsce, pompując ją, aż nieruchomieli.Frontowa brama! Słyszałem wołanie Akaszy.Mężczyzni na dziedzińcu byli martwi;kobiety płakały, rwąc sobie włosy z głów.Szedłem przez ruiny świątyni, mijając płaczki izmarłych, nad którymi rozpaczały.Tłum przy wrotach klęczał w śniegu, nieświadomy tego,co wydarzyło się wewnątrz, i błagał rozpaczliwie.- Dopuśćcie nas do sali pana, dopuśćcie nas do wizerunku i głodu pana!Na widok Akaszy uderzyli w jeszcze głośniejszy ton.Kiedy zamki puściły i wrota sięrozwarły, wyciągali ręce, by dotknąć jej szat.Wiatr wył na przełęczy; dzwon na wieży dzwięczał pusto, słabo.211 Anna Rice * Królowa PotępionychZnów słałem ich pokotem na ziemię, miażdżąc mózgi, serca i arterie.Nawet wiatrcuchnął krwią.Głos Akaszy przebił się przez straszliwy wrzask, nakazując kobietom, by sięwycofały.Zabijałem tak szybko, że przestałem to widzieć.Mężczyzni.Mężczyzni muszą umrzeć.Zpieszyłem się ku ostatecznemu rozwiązaniu, żeby każde stworzenie płci męskiej, które sięporuszało, drgnęło lub zajęczało, zostało zabite.Szedłem krętym szlakiem jak anioł z niewidzialnym mieczem.Aż wreszcie padli nakolana na całej długości zbocza i czekali na śmierć.Godzili się na nią z upiorną biernością!Niespodziewanie poczułem jej uścisk, chociaż nie było jej nigdzie w pobliżu.W głowieusłyszałem słowa:- Dobra robota, mój książę.Nie mogłem się zatrzymać.To niewidzialne coś stało się teraz częścią mnie samego.Niemogłem tego cofnąć i ukryć w sobie.Ona jednak uwięziła mnie w bezruchu i wtedy ogarnąłmnie wielki spokój, jakby wstrzyknięto mi w żyły narkotyk.Wreszcie się uspokoiłem, mocskupiła się we mnie, stała częścią mnie i niczym więcej.Odwróciłem się powoli.Popatrzyłem na czyste śnieżne wierzchołki, na idealnie czarneniebo i długie pasmo trupów ścielącej się na szlaku od wrót świątyni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki