[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weszła piętro wyżej, pod dach, gdzie znajdowała się pracownia Randolpha.Niedopuszczanie do niejnikogo, nikogo, nawet siebie samej, stało się zadaniem jej życia.Zasłony były rozsunięte, do pokoju wpadałoświatło gazowej latarni, a także płynne srebro pełnego księżyca.Unosił się tu cień woni tytoniu, na biurku leża-ły sterty książek, jeszcze sprzed ostatniej choroby.Miała uczucie, że on wciąż tu pracuje.Usiadła przy jegostole do pisania, stawiając przed sobą świecę, i poczuła się - nie, nie lepiej, to niewłaściwa myśl - lecz mniejsamotnie, jak gdyby to coś, obecne tutaj, nie było tak posępne i przerażające jak to, co spało lub leżało tam, nadole, nieruchome jak kamień.Oprócz dokumentów, które przyniosła ze sobą, miała w kieszeni szlafroka jego zegarek.Wyjęła go ispojrzała na cyferblat.Trzecia.Trzecia godzina ostatniej nocy, jaką spędzał w domu.Spojrzała na oszklone szafy, odbijające ku niej mnogie i niewyrazne płomyki świec.Otworzyła kilkaszuflad biurka i znalazła pliki papierów, zapisane jego ręką i cudzą; jakże je miała ocenić, zadecydować o losietego wszystkiego?Pod jedną ze ścian stały jego biologiczne i zoologiczne zbiory.Mikroskopy w drewnianych skrzynkach,z zawiasami i haczykami.Przezrocza, rysunki, okazy.Gabloty Warda i zapieczętowane w nich światy roślinne-go życia, zaparowane własnym oddechem, eleganckie akwarium morskie z wodorostami, Actinia i rozgwiazdą,na tle którego monsieurRL Manet namalował poetę wśród paproci, stwarzając wrażenie pierwotnego bagna.Wszystko to musiałozniknąć.Zamierzała poradzić się jego przyjaciół z Muzeum Nauki co do stosownego miejsca dla tych rzeczy.Być może należało je podarować jakiejś godnej instytucji wychowawczej -klubowi robotniczemu lub szkole.Gdzieś tu - przypomniała sobie - musiała stać jego specjalna, hermetyczna skrzynka na okazy, wyłożonaszkłem i szczelnie zamykana.Znalazła ją tam, gdzie ją trzymał; był człowiekiem uporządkowanym.Idealnienadawała się do tego, co chciała zrobić.Należało podjąć decyzję, a jutro byłoby za pózno.Był człowiekiem, który nigdy nie doświadczył poważnej choroby, z wyjątkiem tej ostatniej.A ta sięprzeciągała; przez końcowe trzy miesiące był przykuty do łóżka i oboje wiedzieli, co go czeka, choć nie wie-dzieli, kiedy i jak szybko.Oboje przez te trzy miesiące mieszkali w jednym pokoju - jego sypialni.Cały czasbyła w pobliżu, poprawiała poduszkę, wietrzyła, pod koniec pomagała mu jeść i czytała na głos, gdy najlżejszaksiążka stała się zbyt ciężka.Sądziła, że bez słów wyczuwa jego potrzeby i dolegliwości.Również ból; w pew-nym sensie ból również z nim dzieliła.Siedziała obok, trzymając pergaminową dłoń, i czuła, jak z dnia na dzieńucieka zeń życie.Lecz nie inteligencja.W początkowym, gorączkowym okresie choroby z jakiegoś powoduopętały go wiersze Johna Donne'a, które recytował do sufitu głosem dzwięcznym i pięknym, zdmuchując z ustkosmyki brody.Gdy nie mógł sobie przypomnieć jakiejś linijki, wołał:  Ellen, Ellen, szybko, zgubiłem się" -ona zaś musiała szukać, przerzucając kartki.- Cóż bym bez ciebie zrobił, kochanie? Oto docieramy do kresu, oboje razem.Byłaś mi wielką pocie-chą.Byliśmy szczęśliwi.- Byliśmy szczęśliwi - powtarzała, i tak było.Byli szczęśliwi nawet teraz, podobnie jak zawsze znajdo-wali szczęście, siedząc przy sobie, mało mówiąc, patrząc na te same rzeczy, razem.Wchodząc do pokoju, słyszała jego głos:Kto kocha jak przyziemny sknera,Ciałem, nie duszą - temu biada;Rozłąka wszystko mu odbiera,Co się na jego miłość składa*.* John Donne,  Waleta, żalu zabraniająca", przeł.Stanisław Barańczak (przyp.tłum.).Umierał w wielkim stylu.Patrzyła, jak nad tym pracuje, jak walczy z bólem, mdłościami i lękiem, abymieć jej do powiedzenia coś, co pamiętałaby pózniej, z ciepłem, z honorem.Niektóre rzeczy mówił niby za-kończenia:  Rozumiem, czemu Swammerdam tęsknił za ciemną ciszą".Lub:  Próbowałem pisać uczciwie,zobaczyć tyle, ile mogłem, z miejsca, w którym stałem".Albo, do niej:  Czterdzieści jeden lat bez gniewu.Niesądzę, by wiele par małżeńskich mogło tak powiedzieć".Zapisywała wszystkie te zdania, nie dla nich samych, choć były to dobre zdania, lecz dlatego, że przy-pominały jej tę twarz, zwróconą ku niej, inteligentne oczy pod wilgotnym, pomarszczonym czołem, słabyuścisk ongiś mocnych palców.RL - Czy pamiętasz, kochanie, jak siedziałaś - niby rusałka - na tym kamieniu.kamieniu wśród wodoro-stów przy.zapomniałem nazwy - nie, nie mów mi - przy zródle poety.przy zródle.zródle w Vaucluse.Sie-działaś w słońcu.- Bałam się.Woda tak pędziła.- Nie było widać, że się boisz.Koniec końców, gdy wszystko się dokonało, najważniejszą rzeczą wspólną było milczenie.- Wszystko to była kwestia milczenia - powiedziała doń głośno, siedząc w jego pracowni, gdy już niemogła oczekiwać odpowiedzi ani gniewu, ani zrozumienia.Rozłożyła przedmioty, o których miała postanowić.Pakiet listów, związany spłowiałą fiołkową wstąż-ką.Bransoletkę, którą przez te ostatnie miesiące splatała z włosów jego i swoich i którą zamierzała teraz z nimpochować.Jego zegarek.Niedokończony list, bez daty, pisany jego ręką, który wcześniej znalazła w jego biur-ku.List do niej samej, pajęczym pismem.Zaklejoną kopertę.Lekko drżąc, uniosła adresowany do siebie list, który przyszedł miesiąc temu.Droga Pani Ash.Sądzę, że moje nazwisko nie jest Pani obce, że Pani coś o mnie wie - nie wyobrażam sobie, by mogło byćinaczej, choć gdyby przypadkiem mój list był dla Pani całkowitym zaskoczeniem, proszę o wybaczenie.Proszę o wybaczenie - bez względu na wszystko - za to, że narzucam się Pani w takiej chwili.Mówiono mi, że pan Ash jest chory.W istocie, donoszą o tym gazety, nie ukrywając, jak poważny jestjego stan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki