[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napastnik leżał nieruchomo u ich stóp.Dwóch innych zbójów, uzbrojonych w długie noże, nacierało nanich.Kapitan wepchnął Lidię za siebie i ciął szablą.Jeden z mężczyzn,który znalazł się bliżej, cofnął się nagle, zaklął i chwycił się za ramię, leczten drugi zaatakował kapitana, chcąc wytrącić mu broń.Mateusz wolną ręką wyciągnął pistolet zza pasa, przytknął lufę dopiersi napastnika i wypalił.Trysnęła krew, Lidia poczuła jej krople natwarzy i rękach.- Rusz się! - rozkazał jej chrapliwie, chwytając ją za ramię.- Tilda! - krzyknęła Lidia, szarpiąc, by się uwolnić.104RS - Nie! - Odciągnął ją od wejścia do chaty i wrzasnął donośnie, byjego głos dobiegł na drugą stronę obozu: - Sebastian! Viens ici!Sebastian pojawił się biegiem.Miał krew na twarzy.W rękachtrzymał pistolet i szablę.- Garde la femme! - Głową wskazał na chatę, po czym przełożyłsobie Lidię przez ramię.Wyniósł ją poza obręb chat, w kierunkupagórków za wioską.To Tenpence zaalarmował kapitana.Było już dawno po wschodzieksiężyca, gdy wsunął się bezszelestnie do jego chaty.Mateusz dopiero cosię obudził, ponieważ nadchodziła pora jego wachty.Przysiadł przy biurkui bawił się jednym z kwiatków postawionych tam przez Lidię.- Sir - wyszeptał Tenpence - są.Kapitan zebrał się natychmiast.Za pas wepchnął dwa naładowanepistolety i chwycił srebrzystą szablę, która zamigotała, wysunięta zpochwy.- Mów - stanął przy drzwiach z chłopcem u boku.Wyjrzał, ale niedosłyszał niczego niepokojącego.- Nie mogłem zasnąć - powiedział mały londyńczyk.-Stałem tamprzy koniach, nad potokiem.Zobaczyłem ludzi idących od przeciwległejstrony plaży.Nie szli ścieżką po klifie, więc musi być jakieś inne zejście.Zaatakowali nasze patrole i wydaje mi się, że zabili jednego z Francuzównożem.- Zcisnął przedramię kapitana.- Teraz są przy koniach, chcą jezabrać.Doliczyłem się ośmiu.- Dobra robota, Ten: Postaramy się zrobić na nich zasadzkę podklifem.Idz, obudz pozostałych chłopców, a ja i się zajmę marynarzami.Tylko pamiętaj, cicho.- Zobaczył, jak w ciemności błyskają zęby chłopca.105RS Wyszli w noc, trzymając się cienia.W zatoczce panował spokój, ajednak Mateusz czuł, że coś było nie w porządku.W pewnej odległościdostrzegał postaci swoich wartowników leżących na żwirowej plaży.DaBóg, że nic się nie stało żadnemu z chłopców.Mieli tu do czynienia zeznającymi się na swym fachu rozbójnikami, którzy uderzali sprawnie icicho.Pomyślał, by ostrzec Lidię, lecz potem zdecydował, że będzienajbezpieczniejsza, gdy jej nie obudzi.Był już prawie na wysokościpierwszej chaty, w której spali marynarze, kiedy rzucił się na niego jakiśczłowiek.Mateusz obrócił się, siekąc szablą.Napastnik upadł, chwytającsię za przecięty brzuch i upuszczając długi nóż na piasek.Mateusz zabrał nóż, zatknął sobie za pas i dalej szedł ostrożnie,rozglądając się, z szablą w gotowości.Gdy obudził marynarzy w pierwszej chacie, zareagowalinatychmiast, wyciągając z posłań sztylety, pistolety i kije.Mateusz szybkoobjaśnił swój plan.Zamierzał przyprzeć napastników do klifu, zanim udaim się uprowadzić konie.Po czym wślizgnął się do następnej chaty ipowtórzył instrukcje.Nie minęła minuta, a miał przy sobie pięciumężczyzn.Przekradli się przez wysoką trawę morską w kierunkuzaimprowizowanej zagrody dla koni.Przy potoku dołączył do nichTenpence i czterej pozostali chłopcy, przemykający się jak duchy wbezksiężycowej nocy.Złodzieje przewiązali koniom chrapy szmatami, by nie rżały, alezwierzęta były niespokojne.Raz po raz któryś stawał na tylnych nogach.Trudno je było prowadzić.Mateusz doliczył się ośmiu ludzi, poubieranych106RS na czarno.Poruszali się bezgłośnie, tylko czasem któryś jęknął, gdy wpadłna niego przerażony koń.Mimo woli Mateusz patrzył na nich z podziwem.W samym środku gromady skakał mały osiołek, wzbijając tumanykurzu.Gdy jeden z napastników usiłował zarzucić mu sznur na szyję,osiołek poderwał się do ucieczki, galopując po zagrodzie z wielkimrykiem.Wszystkie konie zaczęły tańczyć na zadnich nogach i rżećprzerazliwie.Mateusz dał znak i marynarze wyskoczyli z wysokiej trawy, rzucającsię w kierunku zbójów.Ci, zaskoczeni, sięgnęli po broń, lecz musieli sięcofnąć przed impetem ataku, który przycisnął ich do ściany klifu.Francuscy marynarze wiedzieli, że jeden z nich leżał zabity lub ranny naplaży, i nie mieli litości.Strzelali, by zabić, siekli sztyletami i szablami, ażbanda skapitulowała.Wtedy Mateusz zagwizdał na chłopców, by trzymali więzniów namuszce, podczas gdy marynarze krępowali ich sznurem.Potem zamierzałwrócić do osady i odnalezć Gilberta i Rowdy'ego.Chciał także zajrzeć doLidii, ponieważ z pewnością musiała słyszeć huk wystrzałów.Spojrzał w kierunku jej chaty, znajdującej się w odległości kilkusetkroków, i dostrzegł oszołomiony, że tuż za nią na plaży ląduje, szorującdnem, długa łódz.Może dziesięciu ludzi wskoczyło do wody, idącszeregiem na brzeg, z bronią w gotowości.- Nie! - wrzasnął Mateusz, rzucając się do nich.Boże, nie! rozpaczałw myślach, biegnąc jak szalony przez trawę.Za nim pospieszylimarynarze, już świadomi nowego niebezpieczeństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki