[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Domyśliłam się, że jesteście rebeliantami i pomyślałam, że.- Wiem, co pomyślałaś - wszedł jej w słowo.W oczach pojawił się groźny błysk, lecz nadal patrzył na nią ze spokojem.- Dlaczego sądzisz, że teraz jesteś bezpieczniejsza?Strach ścisnął ją za gardło, lecz zniknął równie szybko, jak się pojawił.- Bo teraz ci ufam - odpowiedziała szczerze.Pokręcił głową z uśmiechem.- Rozumiem, że ta odpowiedź odnosi się do mojego poczucia honoru oficera i dżentelmena z Południa.W takim razie popełniasz błąd, Susannah, bo jeśli chodzi o ciebie, to moje myśli nie mają nic wspólnego z honorem.- Powiódł palcem wzdłuż jej policzka.- Zapewniam cię.Zadrżała mimowolnie.- Nie przestraszysz mnie.Spojrzał jej w oczy.- Nie? Diabelnie mnie przerażasz, Susannah.- Popatrzył jej w oczy, po czym odwrócił się i rzucił przez ramię: - Za pięć minut wyruszamy.Pastor Cole zatrzymał wóz przed ozdobionym białymi kolumnami dworem.Nikt nie wyszedł, by ich powitać.Dom wydawał się opuszczony, tak jak pola, które po drodze mijali.Zaniepokojona Susannah, nie czekając na pomoc, zeskoczyła z wozu.Wówczas drzwi się otworzyły i stanęła w nich matka - trochę starsza i szczuplejsza, lecz jak zawsze wysoka i piękna.Susannah uniosła w górę suknię i wybiegła jej na spotkanie.- Susannah? Co ty tu robisz? Powinnaś być na Wschodzie.- Wróciłam do domu - odpowiedziała, obejmując ją ramionami.Eliza odchyliła głowę i drżącą ręką odsunęła z twarzy córki niesforne kosmyki.- Dostałaś mój list? Lije powiedział, że dopilnuje, by dotarł na miejsce.- Tak.Ja.- Spojrzała ze smutkiem w stronę drzwi.- Chciałam wrócić do domu.Chciałam.- Wiem, córeczko.Eliza uścisnęła ją mocno.W oczach błysnęły łzy.Głośne parsknięcie konia przywróciło ich do rzeczywistości.- Komu więc mam dziękować? - zapytała Eliza i na widok pastora gwałtownie wciągnęła powietrze.- Nathan.- Witaj, Elizo.- Podszedł i uścisnął jej ręce.- Wyglądasz jak zwykle pięknie.- Nie mogę w to uwierzyć.- Przeniosła zdziwione spojrzenie z Nathana na córkę.- Jak wy dwoje.- Pisałaś, że wielebny Cole jest w Fort Scott - wyjaśniła Susannah.- Próbowałem ją przekonać, żeby zaczekała aż Trakt Teksański stanie się bezpieczniejszy, lecz nie chciała słuchać.A pan porucznik był tak uprzejmy, że zaofiarował się nas eskortować na miejsce.- Wskazał na stojącego przy koniu Ransa Lassitera.- Pozwól, mamo.- Susannah pociągnęła ją w jego kierunku.- Chciałabym ci przedstawić porucznika Ransoma Lassitera z Brygady Teksański ej.Poruczniku, to moja matka, Eliza Gordon.Rans zdjął kapelusz i z lekkim ukłonem uścisnął podaną mu dłoń.- Miło mi panią poznać, pani Gordon.- Jestem panu wdzięczna, poruczniku, że doprowadził pan bezpiecznie moją córkę pod te drzwi.- A ja jestem wdzięczny pani za tak uroczą córkę.Dzięki niej ta droga była stanowczo zbyt krótka.- Wypowiedziane lekkim tonem słowa nie ukryły jego zainteresowania Susannah.Eliza dostrzegła, jak na nią patrzy, a także rumieniec na policzkach córki.- Muszę przyznać, pani Gordon - dodał, nie spuszczając wzroku z Susannah - że od dawna nie mieliśmy okazji przebywać w towarzystwie damy, która potrafi się rumienić.Już za samo to można jej wybaczyć jankeskie sympatie i żałować, że wojna zatwardza serca i umysły.- Każda przemoc jest godna pożałowania - powiedziała Eliza.- Lecz czasami nie sposób jej uniknąć - odpowiedział.Uniosła brew.- Mężczyźni zwykli tak uważać.Roześmiał się i skłonił głowę.- Teraz wiem, po kim pani córka odziedziczyła charakter i urodę.- Mam nadzieję, że jej maniery nie są równie złe jak moje.Zapraszam pana i pańskich ludzi do środka.Zaraz przygotuję coś do zjedzenia.- Bardzo bym chciał przyjąć pani zaproszenie, lecz musimy ruszać.Moi ludzie nie powinni się dowiedzieć, że sympatyzujecie z Północą.A mogłoby się tak stać, gdybyśmy zostali.Poza tym czekają na nas obowiązki.Susannah nie potrafiła ukryć rozczarowania.Nie spodziewała się tak szybkiego pożegnania, ani tak intensywnego uczucia żalu, jakie ją ogarnęło.Mogła próbować zrozumieć, skąd się wzięło to oczarowanie konfederackim porucznikiem, lecz nie mogła zaprzeczyć, że istnieje.Przypomniała sobie, jak Rans całował ją dziś rano i jak oddawała mu pocałunki i nagle zapragnęła ponownie znaleźć się w jego ramionach.Tymczasem czekała cierpliwie, aż pożegna się z matką, następnie z pastorem.- Będziemy się modlić za pana i pańskich ludzi - powiedział Nathan.- Na pewno modlitwy będą nam potrzebne - odparł Rans z krzywym uśmiechem.W końcu spojrzał na Susannah.Przez twarz przemknął mu cień.- Proszę trzymać dla mnie miejsce w swoim karneciku, panno Gordon.- Jeśli pan chce - powiedziała ostrożnie.- Chcę.W jego wzroku było coś więcej niż potwierdzenie.Skinął głową, odwrócił się i chwycił za wodze.- Poruczniku - zatrzymała go.- Czy przekaże pan Lijemu wiadomość ode mnie?- Jeśli będę mógł.Nie wiadomo, czy nasze ścieżki się przetną.- Naturalnie, lecz jeśli pan go spotka, proszę mu powiedzieć, że widziałam się z młodą kobietą, którą on zna.Z Dianą.Jest w Fort Scott, z ojcem.Przekażę.Wskoczył na siodło i dał znak ludziom do wymarszu.Kierując ku nim konia, zaczął gwizdać.Była to piosenka, którą wczoraj słyszała przy ognisku: Oh, Susannah, nie plącz po mnie.Zaśmiała się nerwowo i przycisnęła dłoń do ust, by powstrzymać napływające łzy.Rdzawe liście i kurz uniosły się spod końskich kopyt.Listopadowy wiatr gnał je ku stojącej na werandzie trójce, odprowadzającej wzrokiem konfederacki patrol.- Chodźmy do domu.Eliza otoczyła córkę ramieniem.Odwróciła się z ociąganiem i ruszyła w stronę domu.- Ten porucznik wydawał się tobą oczarowany.- Mało prawdopodobne, bym go jeszcze spotkała.Wypowiedziała na głos myśl, która nie dawała jej spokoju.- Tylko Bóg i czas pokażą - odparła Eliza z lekkim westchnieniem.Lucy otworzyła przed nimi drzwi, nie spuszczając wzroku z oddalającego się patrolu.Susannah po raz ostatni odwróciła się i spojrzała na jeźdźców.Znajdowali się w połowie alei dojazdowej, znacząc drogę tumanem kurzu i liści.Wydało się jej, że widzi Ransa jadącego na czele grupy, lecz przy takiej odległości wzrok mógł ją mylić.Po wejściu do domu Susannah zsunęła szal z ramion i odwróciła się do pastora, by mu coś powiedzieć.W tym momencie dostrzegła dubeltówkę opartą o ścianę holu.- Lucy, idź postaw wodę na herbatę - poleciła Eliza.- I powiedz Ebediahowi, żeby zajął się końmi i wozem wielebnego Cole’a.Będą.- Mamo, co to jest? - Susannah wskazała na dubeltówkę.- To dubeltówka twojego ojca - odpowiedziała spokojnie Eliza, po czym wzięła ją do ręki i rozładowała z wprawą, która zdumiała jej córkę.- Czyżbyś zapomniała, jak wygląda dubeltówka?- Wiem, co to jest, mamo.Ale co ona robi przy drzwiach? I kiedy nauczyłaś się nią posługiwać?- Jakoś niedługo po śmierci ojca poprosiłam naszego sąsiada, pana Johnsona, by mi pokazał, jak się to robi.- Wrzuciła naboje do kieszeni fartucha.- Nie miałam innego wyjścia.Pełno tu maruderów i robotnicy bali się wyjść na pole, by zebrać tę resztkę zboża, która nam pozostała, dopóki nie stanęłam z tym na straży [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki