[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez cały dzień odkładała na pózniej udawanie, że siępakuje.Teraz, gdy zapadł zmrok, czekało ją jeszcze to jednoprzed sta wie nie.Tyle że było coś odpychającego w bezsensownymgromadzeniu i układaniu przedmiotów, które i tak miały jej sięprzecież nie przydać, tym bardziej że prawdziwe pakowanieod wa li ła już dzień wcze śniej.Zaraz po tym, jak Gwen odwiozła ją do domu po szkole,poszła do siebie i opróżniła swój plecak, by wypełnić goniezbędnymi rzeczami: zwiniętą ze spiżarni paczką batonikówmusli, dwoma butelkami wody, czarną bluzą z kapturem i parągór skich bu tów.Ple cak cze kał obec nie w ciem no ściach pod łóż kiem.Ostatnią rzeczą, którą do niego włożyła, była staranniezłożona zielona kurtka Varena.Mógł jej przecież potrzebować,po my śla ła.Osta tecz nie w Bal ti mo re pa no wa ły zi mo we chło dy.Odwróciła się od walizki i podeszła do komody, by otworzyćgórną szufladę.Nawet nie patrząc, wyjęła z niej kilka koszulek,któ re na stęp nie za miast do wa liz ki ci snę ła na łóż ko.Nie mogła się przemóc.Nie mogła dłużej udawać.Złapałajedną z większych poduszek i wepchnęła ją do walizki, którąna tych miast za pię ła.W ten sposób skracała rodzicom pózniejsze męki, dającobojgu do zrozumienia, że ich oszukała i wykorzystała, przezcały czas pla nu jąc uciecz kę.Może ta wie dza ulży im w cier pie niu.  Nie wie le ze sobą za bie ra my, co?Zerknęła przez ramię i zobaczyła w drzwiach Danny ego.Zzałożonymi rękami opierał się o framugę.Jego zwykłyuśmieszek jakoś się przyczaił, zastąpiony przez dziwnąpo wa gę.Dan ny ski nął w kie run ku wa liz ki. Ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że akurat poduszek who te lach nie bra ku je.Isobel jęknęła i chwyciwszy walizkę, podniosła ją z łóżka,jednocześnie wzruszając ramionami.W drodze do drzwizastanawiała się, jak długo młodszy brat przyglądał się jejpo czy na niom. Lubię mieć swoją  oświadczyła, stawiając walizkę przyścia nie. Tak, założę się, że lubisz mieć też swoją bieliznę, a jakośżad nej nie spa ko wa łaś.Wes tchnę ła, wspie ra jąc ręce o bio dra. Nie masz nic lepszego do roboty niż szpiegowanie mnie?Cze go chcesz?Spu ścił oczy na wy kła dzi nę. Czy ja wiem. Uderzył piętą o framugę, wzruszającramionami tak ostentacyjnie, że niemal dotknął nimi uszu. Toznaczy, miałem zamiar urządzić ci piekło za te rysy, któreznalazłem na swoim rowerze, ale wiem, że nic z tego dobregonie wyniknie.I tak mi nie powiesz, po co go wzięłaś.Ani dokąd.Ani dlaczego postanowiłaś go za sobą wlec, zamiast, no, wiesz,na nim je chać.Iso bel od wró ci ła się od nie go i po szła do sza fy po kurt kę. Nie mam po ję cia, o czym ty mó wisz  oświad czy ła. Ucie kasz z domu na za wsze?Zamarła.Zerkając na brata przez ramię, przetrząsała mózg wposzukiwaniu właściwej odpowiedzi, by zdać sobie w końcuspra wę, że taką nie dys po nu je.Danny gapił się na nią oskarżycielsko, niczym prokurator,który właśnie zadał niewątpliwie winnemu podsądnemu pytanie: Czy się przyznajesz?.Jednakże w jego wzroku, pod spodem,kryło się coś jeszcze, coś, czego nie widywała od czasu, gdy jej brat był bar dzo mały: lęk.Zastanawiała się, od jak dawna się wszystkiego domyśla.Najwyrazniej wystarczająco długo, żeby zdążyć komuśpowiedzieć.Mamie, tacie albo nawet szkolnemu pedagogowi.Tyle że z jakiegoś powodu Danny Król Kapusiów Amerykipostanowił trzymać język za zębami.No i przecież gdyby niezademonstrowana przez niego siła perswazji, tata może w ogólenie ku pił by bi le tów do Bal ti mo re.Czyż by jej brat przej rzał ją na sa mym po cząt ku?Tak czy owak zachowałaby się bezsensownie, a z całąpewnością okrutnie, gdyby próbowała się teraz uchylać ododpowiedzi na jego szczere pytanie.Już dawno mógł ją wydać,lecz tego nie ro bił. Nie  od par ła. Po pro stu.Mu szę coś za ła twić.I tyle.Interpretując zmianę w jej postawie jako zaproszenie, Dannyprzekroczył próg i wszedł do pokoju.Zmierzając w stronęto a let ki, za py tał: Załatwić.Coś takiego jak Luke Skywalker, kiedy opuszczaDagobah, żeby ratować Hana i Leię? Albo jak Dick Grayson,kiedy przestaje być Robinem i już jako Nightwing przenosi się doBlu dha ven?Brwi Isobel uniosły się do połowy czoła.Popatrzyła namłod sze go bra ta z mie sza ni ną kon ster na cji i roz ba wie nia.Usiłowała powściągnąć uśmiech, ale nie dała rady,świa do ma, że Dan ny by naj mniej nie żar tu je. Jak ten pierw szy? Chy ba? Och  rzucił, wyjmując coś małego z jej szuflady i obracającto w dłoniach. Rozumiem, że w takim razie nie zwalniaszpokoju. Wzruszył ramionami. To uważaj na ciemną stronęMocy.I nie zapomnij tego. Podał jej trzymaną w palcach błyskotkę,ten sam bre lo czek z mo tyl kiem, któ ry po da ro wał jej pod cho in kę. Słusznie. Isobel wzięła breloczek z jego otwartej dłoni.Nie za po mnę.Danny skierował się ku drzwiom, ale zanim wyszedł, obróciłsię jesz cze w jej stro nę. Tak swoją drogą, ostatnio podsłuchałem rozmowę rodziców.Tata powiedział coś, co potwornie wystraszyło mamę,coś o tobie i pogrzebaczu.I mama zagroziła, że jeśli niezaczniesz się po powrocie z Baltimore zachowywać normalnie,czyli jak ty, a nie jak plastikowa lalka, to ona zabierze cię dote ra peu ty. Co?  Isobel utkwiła niedowierzające spojrzenie wśmier tel nie po waż nej twa rzy bra ta. To zna czy.Do le ka rza?Dan ny wzru szył ra mio na mi. Do psychologa albo psychologa dziecięcego.W każdymrazie do któregoś z tych  psycholudzi  wyjaśnił. Uznałem, żepowinnaś wiedzieć.Bo chyba też byś tak postąpiła, gdybyrodzice postanowili z kolei mnie przeznaczyć doeks pe ry men tów me dycz nych, co?Iso bel zmarsz czy ła brwi. Widzisz  podjął Danny  zwykle w takiej sytuacjipowiedziałabyś na przykład:  Och, nie ma obawy, więcejszympansów już nikomu nie potrzeba.Albo:  Do takichdoświadczeń wykorzystuje się wyłącznie inteligentne formyżycia.No, naprawdę, Iz.To nie do wytrzymania.Gdyby istniałocoś w rodzaju związku zawodowego młodszych braci,zło żył bym skar gę już w li sto pa dzie.Isobel nie odpowiedziała.Spuściła wzrok na motylka, któregotrzy ma ła w dło ni. Okej  mruknął Danny. To już dam ci spokój, żebyś mogłabez dalszych przeszkód pracować nad swoją smutnąprze mia ną w czło wie ka emo.Westchnął, odwrócił się na pięcie i powędrował do swojegopo ko ju.Leżąca przy łóżku komórka piknęła, co oznaczało, żeprzyszedł esemes.Isobel nie musiała go jednak czytać, byod gad nąć jego ad re sa ta i za war tość.Zamknąwszy drzwi, wyciągnęła spod łóżka plecak i starannieprzyczepiła breloczek do zakończenia jednego z przednichsuwaków.Potem zaniosła plecak do okna, które następnieod su nę ła do sa mej góry.Zasłony zafalowały po obu jej stronach, gdy wychyliła się namroz ne po wie trze. Na dole, pod do mem, uj rza ła Gwen [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki